Artykuły

Gra namiętności

Uciec od rzeczywistości, bo doskwiera i jest szara, banalna. Nawet jeżeli w niej kotłują się namiętności - miłość, nienawiść, zdrada, to i tak lepiej uciec - wziąć kij, naciągnąć na oczy kapelusz - i w drogę. Marzyć?! To należy robić stale, nawet jeśli wszystko przeczy możliwości szczęśliwego wyjazdu "Do Moskwy! Do Moskwy!" Każdy ma swoją drogę, którą chciałby wyruszyć. Nęci też nieznane. Niektórzy swoje zamiary realizują, inni trwają w czasie i przestrzeni, bowiem im ucieczka do wolności po prostu się nie udaje. Wolność rodzi ból, wolność może przynieść tyle ograniczeń, że już nikt nie pamięta, że była wolnością. Nic więc dziwnego, że w finale premierowej realizacji "Trzech sióstr" Czechowa w Teatrze "Wybrzeże " najważniejsze wydają się słowa: "Trzeba żyć... Trzeba żyć..." I wyrazisty Czechowowski komentarz: "Przyjdzie czas, gdy ludzie się dowiedzą, po co to wszystko, po co cierpienia, nie będzie żadnych tajemnic, a na razie trzeba żyć... trzeba pracować, tylko pracować...".

Krzysztof Babicki - reżyser niedzielnej premiery na dużej scenie (?) Teatru "Wybrzeże" - po raz drugi zrealizował w tym teatrze Czechowa. Przed dziesięcioma laty był to "Wiśniowy sad" - spektakl młodego inscenizatora, który potrafił zmrozić konwencjonalnych krytyków odwagą. Jego interpretacja Czechowa była swoistą przypowieścią na połowę lat 80. Pulsowały w nim nastroje i kolory, postacie miały w sobie tyle samo radości, co rozpaczy. Nadzieję przebijała gorycz faktów. Przyprawiał więc Babicki genialnego Rosjanina wedle własnego smaku. I teraz zrobił to po raz drugi. To także jest Czechow Babickiego - pełen rozterek i wątpliwości, półtonów i półcieni. Jak zwykle bohaterowie dialogują o zwyczajnych sprawach. Poza pożarem nic nie dzieje się nadzwyczajnego. "Trzy siostry" to niespełna cztery lata życia rodziny Prozorowów. Jedni się żenią, inni zdradzają, tak samo kochają jak nienawidzą. Cóż bowiem nadzwyczajnego może się zdarzyć w miasteczku, zaledwie stutysięcznym, w którym o sile intelektualnej i towarzyskiej stanowi stacjonujący garnizon, a znakomite wykształcenie i inteligenckie marzenia nikomu nie są potrzebne. Fabuła "Trzech sióstr" Czechowa skonstruowana jest znakomicie, a Babicki uznając geniusz i wielkość wpisał w inscenizację siebie. Tekst potraktował z atencją i pozwolił brzmieć z różną siłą kwestiom gorzkim, dekadenckim, takim właśnie adekwatnym do schyłku wieku (także naszego) jak również uznał, że egzystencjalna wielkość "Trzech sióstr" jest dostatecznie nośna - duszna i bliska, otulająca wręcz współczesnego, zagonionego spektatora.

Babicki odczytał Czechowa z własnym bagażem przemyśleń, zbliżył go do widza tak, że wydaje się, iż aktorom nawet brakuje miejsca i "owej rzewnej, rosyjskiej przestrzeni". Ale to tylko pozorne wrażenie. Scenograf Anna Maria Rachel zbudowała i salon, i jadalnię razem. A widzowie siedzą wokół - wtopieni niejako we wszystkie rozważania. Z jednakową intensywnością uczestniczą w rozpaczy doktora Czebutkina (świetna, konsekwentnie przeprowadzona i znakomicie zagrana rola Jerzego Łapińskiego), jak i spowiedzi Maszy, która o swej miłości do Wierszynina mówi tak, jakby za chwilę miał nastąpić koniec świata. Akcja więc toczy się symultanicznie, przestrzeń krępuje aktorów, ale też ogranicza widzów, którzy wchodzą w intymność postaci, są w samym środku dramatów i radości, nieszczęść i głupoty, małości i wielkoduszności... Trzeba w tym być, by zrozumieć, jak ten świat pulsujący namiętnościami może przytłoczyć albo uzależnić. Piękne są kostiumy, szczególnie pań, i wspaniała dbałość o scenograficzne detale - od samowara, poprzez zastawę, aż po cudowne obrusy. Annę Rachel wspierał Grzegorz Skawiński - znający doskonale detale munduru. Bardzo podobała mi się ta dbałość o szczegół i szacunek zarówno dla epoki, jak i blisko siedzącego widza. Światło - ustawione precyzyjnie - wydobywało głębię nastroju - to przy Czechowie niezwykle ważne.

Gdańskie "Trzy siostry" są aktorsko bardzo dobrym przedstawieniem. Jeszcze raz zespół Teatru "Wybrzeże" udowodnił, że potrafi pracować wyśmienicie i że tworzenie kreacji zbiorowej uznaje za rzecz artystycznie bardzo ważną. Podobała mi się Dorota Kolak w roli Maszy - tej despotycznej, szalonej, pełnej namiętności "czarnej siostry". Masza trzyma się tylko tyle w ryzach, na ile to konieczne. Jej wybuchy - to cudowna furia opętanej miłością kobiety, która jednak pamięta, że ma męża, rodzinę. Znakomicie partneruje Dorocie Kolak Jarosław Tyrański - mąż nauczyciel Kułygin - powściągliwy poczciwiec, zakochany, ufny, szukający dla siebie i dla żony ratunku. Długo czekaliśmy na taką, rolę Jarosława Tyrańskiego, ale warto było. Podobnie przykuwa uwagę Igor Michalski - zrównoważony Wasilij Solony, którego głęboko obchodzi jego własna miłość do Iriny. Już w pierwszym akcie, jak to u Czechowa, przepowiada rozwój wypadków. Wspaniała jest scena oświadczyn Irinie. Barona Tuzenbacha - kandydata do ręki Iriny - gra Grzegorz Gzyl. To bodaj pierwsza ważna rola tego aktora w Teatrze 'Wybrzeże". Jego powściągliwość, miłość i bezradność zyskują sympatię. Aleksandra Wierszanina gra Jacek Mikołajczak. Jest niezwykle wiarygodny zarówno w romansowaniu z Maszą, jak i filozofowaniu. Znakomicie pomyślana jest scena z drugiej części widowiska, już po pożarze, kiedy Wierszynin dostaje ataku śmiechu, gdy widzi, jak bezradny mąż adoruje Maszę, tę kobietę, którą on uznał za swoją (na krótki czas).

W Gdańskich "Trzech siostrach" jest także dojrzała Olga (Ewa Kasprzyk), ona zna swą siłę, wie wszystko i nawet z własnym żalem potrafi sobie poradzić, a co ważne również cudowna, świeża i autentyczna jest Irina - Joanna Mastalerz. Pełna marzeń i namiętności -jej tęsknocie, pragnieniu wyrwania się z miasteczka właściwie nikt nie jest w stanie dorównać. Również bardzo podobała mi się Katarzyna Łukaszyńska w roli Nataszy i Krzysztof Matuszewski jako Andrzej. Stanowią dobrą parę psychologicznych kontrastów. Pełen ciepła i bezradności jest duet służących - głuchy Fieropont (Stanisław Michalski), który gdy trzeba słyszy co nieco, i ciepła, pełna autentyzmu niania Anfisa - Halina Słojewska. W epizodach wystąpili Andrzej Łachański i Marek Kocot.

"Trzy siostry" z pewnością wzbudzą kontrowersje wśród gdańskich akademików, którzy często przywiązanie do tradycji przedkładają nad indywidualność reżyserską czy scenograficzną. Mogą też nie rozgrzać osób niewrażliwych na grę namiętności. Natomiast wszystkim niepogodzonym, marzącym, tęskniącym bardzo polecam to przedstawienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji