Artykuły

[Trzy siostry]

TRZY SIOSTRY (Teatr Szwedzka 2/4. Warszawa) *

A tak mi się podobała przed siedmiu laty w Toruniu poprzednia inscenizacja Krzysztofa Kelma; ba, broniłem jej w "Polityce" po druzgocącej opinii miejscowej. Inscenizacja nieomal ta sama - przecież była inna. Wtedy na wielkiej, pustej scenie Teatru im. Horzycy osamotnieni, matowi, bierni Czechowowscy bohaterowie przekazywali sobie w jednym rytmie, w jednej tonacji przejmującą skargę beznadziei i rozpaczy. Tu nie ma tego rytmu i nie ma smutku, jest za to złość i agresja realizowana niemądrymi środkami teatralnymi (Olga miotająca się po proscenium sztucznymi ruchami pantery w klatce). Rozpaczliwie (niestety) nieudolnie jest to grane, zwłaszcza po męskiej stronie obsady; czy zobaczę kiedyś w polskim teatrze choćby jednego Wierszynina z prawdziwego zdarzenia? I tortura długości: połączone pierwsze trzy akty trwają z górą dwie godziny. Gdy się tak planuje wieczór, trzeba mieć znakomity spektakl bądź liczyć się z klęską totalną: w tym przypadku, niestety, mamy to drugie.

NA SZKLE MALOWANE (Teatr Powszechny - Warszawa) * *

Strasznie się starali, strasznie chcieli, by zabawa była szampańska - to widać. Tyle że przy produkcji widowiska rozrywkowego same dobre chęci nie wystarczą. Góralska śpiewogra, debiut reżyserski Krystyny Jandy sypie się koncepcyjnie na każdym niemal kroku. Mamy tandetne góry z dykty i śnieg z confetti, autentyczny zespół "Krywań" i elektroniczną muzykę, atmosferę góralskiej knajpy z celnikiem, leśnikiem i strażakiem, którzy przyjmują na siebie role żandarmów - ślad pomysłu już po chwili zgubiony, rozmyty w ogólnym bałaganie. Mamy Janosika Emiliana Kamińskiego z tak wypiętym torsem, że wszyscy się boją czy się zaraz nie rozpęknie, diabła, w którego Dorota Stalińska wkłada najbardziej wyświechtane grepsy estradowe (przylepione zepsute zęby), płaczliwego anioła w wykonaniu nieszczęsnej reżyserki, tudzież list pasterski Ernesta Brylla do niej w programie (być może w swoim namaszczeniu najśmieszniejszy z całego wieczoru). Broni się, nadaje w końcu ton spektaklowi i rozhuśtuje publiczność znakomita, prościutka i sympatyczna muzyka Katarzyny Gartner. Więc są rytmiczne klaskania i śpiewy na widowni, ale wolno mniemać, że na pikniku country w Mrągowie zachwyt byłby jeszcze większy.

TAK JEST, JAK SIĘ PAŃSTWU ZDAJE (Teatr Ateneum - Warszawa) * *

Inscenizacje Waldemara Śmigasiewicza często są mozolnie dosłowne, sztywno skrępowane, łopatologicznie dopowiedziane do końca. Jakby reżyserowi nie starczało wiary, że zostawienie niedomkniętego marginesu potrafi w teatrze dodać życia: uruchomić aktora, obudzić publiczność. Szczególnie drażni to w tym spektaklu, gdzie istotnym walorem odświeżającym starutkiego już Pirandella mogła być właśnie satysfakcja widza, że tak w lot, inteligentnie śledzi myśli, paradoksy i złośliwości dramatopisarza wobec portretowanych postaci. Gdzie tam: reżyser stawia po pięć kropek nad każdym "i": to co w dramacie było w miarę dyskretne - choćby kpina z głupoty salonu radcy Agazzi - podaje na łopacie i przyklepuje wszystkimi sposobami: światłem, muzyką, sposobem prowadzenia aktorów. Część ansamblu aktorskiego przystaje na granie grubej karykatury, część broni się pięknie (Danuta Szaflarska w roli pani Frola, Andrzej Szczepkowski w epizodzie Prefekta), a na stronie Gustaw Holoubek uwodzi publiczność, roztaczając dawno nie oglądany pawi ogon causeura. Lekkość jego replik spektaklu z ciężkiej dosłowności jednak nie uwalnia. Na marginesie: meble w tej salonowej sztuce nie pochodzą z jednego kompletu. Jedno z trojga: albo radcy Agazzi brak gustu, albo dyr. Warmińskiemu pieniędzy, albo tak objawia się profesjonalizm scenografa Macieja Preyera, skądinąd autora dykcianych Tatr w Powszechnym.

DYMNY, PIOSENKI, WIERSZE I WYMYŚLANIA (Teatr Ateneum - Warszawa) ***

Kabaretowy spektakl Macieja Wojtyszki grany w piwnicy bogaty jest dokładnie w te dobra, w które tak ubogi był Pirandello na górze: opiera się na zaufaniu w inteligencję widza, ani przez chwilę nie dociska dowcipów do dechy. I rodzi się z tego znakomita zabawa, minio że niektóre teksty Wiesława Dymnego (zwłaszcza monologi) mocno się już zestarzały. Broni się jednak nade wszystko liryka zawieszona gdzieś między Jonaszem Koftą a (nawet) Mironem Białoszewskim, bronią się w wykonaniu Krystyny Tkacz "Czarne anioły" z repertuaru Ewy Demarczyk, "Konie Apokalipsy", "Pejzaż horyzontalny". I broni się, jak zawsze, dojrzałe, nieprzesadne aktorstwo: znane umiejętności komediowe Jana Matyjaszkiewicza, Wiktora Zborowskiego, Artura Barcisia, odkrywane poczucie humoru Agnieszki Pilaszewskiej, Katarzyny Miernickiej. Świetna konstrukcja scenariusza: znakomity półfinał (montaż quasi-operowy. z dużą ilością Moniuszki) i wielki finał (wymyślania Łazika z Tormesu, niegdysiejszy popisowy numer Piwnicy pod Baranami). Jakże brakuje Warszawie inteligentnego kabaretu na co dzień!

* * * - dla wszystkich

* * - dla amatorów

* - dla najwytrwalszych

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji