Artykuły

Cztery siostry

Tak się złożyło, że "Trzy siostry" w Powszechnym oglądałem za­raz po powrocie z Moskwy, za któ­rą tak tęsknią siostry Prozorow. Szczerze mówiąc, nie ma za czym.

Stolica imperium przeszła od czasów dr. Czechowa tyle zawałów, że nie po­może jej żaden nowobogacki lifting. Nie dziwię się więc, że w spektaklu Agnieszki Glińskiej ta wymarzona Moskwa jest od początku nierealnym marzeniem. Prowincja jest dzisiaj wszę­dzie. Nie przypadkiem bateria pułkow­nika Wierszynina w finale sztuki wy­jeżdża do Polski.

Przy "Trzech siostrach" zawsze poja­wia się pytanie, kiedy romans zmienia się w tragedię. U Glińskiej ten moment następuje szybko - na początku aktu II zakochana w Wierszyninie Masza wy­bucha histerycznym krzykiem, gdy puł­kownik wychodzi do żony. Od tej chwi­li naiwne rojenia o szczęściu giną w zderzeniu z rzeczywistością. Glińska minuta po minucie odbiera nam kolej­ne złudzenia, osładzając rozczarowanie śmiechem, który wywołują komentarze coraz bardziej pijanego Czebutykina (Władysław Kowalski) i sztubackie żar­ciki Kułygina (Piotr Kozłowski).

Spektakl jest przy tym zaskakująco tra­dycyjny w porównaniu z tym, co sami Rosjanie wyczyniają dzisiaj z Czecho­wem. Żadnych łagrów ani szpitali psy­chiatrycznych. Rzecz dzieje się w reali­stycznym, nieco wyblakłym wnętrzu z epoki, które pustoszeje w miarę narastania tragedii. Suknie delikatnie stylizo­wane, tak że nie zdziwiłbym się, widząc Irinę w tramwaju numer 7 z Ochoty na Pragę. Jedynym chyba pomysłem reży­serskim są nieoczekiwane wyciemnienia, podobne do filmowych cięć, które skra­cają czechowowskie pauzy i nadają wi­dowisku szarpany rytm. Zabieg rozumiem, chociaż za każdym razem miałem wrażenie, że to awaria reflektorów.

Glińska, wystawiając Czechowa na Małej Scenie, zrezygnowała z insceni­zacji, opierając wszystko na aktorach. Mogła się na to szaleństwo odważyć, mając w obsadzie ten niezwykły kwar­tet, jaki tworzą Agnieszka Krukówna (Natalia), Dorota Landowska (Olga), Katarzyna Herman (Masza) i debiu­tująca w roli Iriny Anna Moskal. Mamy tu pełen wachlarz osobowości: impulsywna Herman, która zanosi się śmiechem podczas przemów Wierszynina (Piotr Machalica), a po jego odejściu do­znaje ataku histerii; Landowska, obser­wująca innych z dystansem, pod którym ukrywa potrzebę miłości; Krukówna z ostrym tonem, którym rozkazuje służ­bie, aby za chwilę słodko szczebiotać nad dzieckiem. I wreszcie odkrycie te­go spektaklu: Anna Moskal. Właściwie historia opowiadana jest z jej punktu wi­dzenia. Debiutantka z Akademii Tea­tralnej pokazuje, jak 20-letnia, szczęśliwa dziewczyna zmienia się w 24-letnią, pozbawioną złudzeń kobietę. Trudno uwierzyć, że to dziecko, które tańczy "Jezioro łabędzie" na swych imieninach w akcie I, jest śmiertelnie zmęczoną, nerwową dziewczyną z aktu III i kobie­tą z ostatniego aktu, która z kamienną twarzą przyjmuje wiadomość o śmierci narzeczonego. Młodej aktorce udało się zagrać rzecz niebywałą: czas, który żło­bi w człowieku głębokie rany.

Intymny spektakl Glińskiej jest po "Jordanie" i "Korowodzie" już trzecią pracą tej reżyserki, która zwraca uwa­gę nie tylko znawców, ale daje zwyczaj­ną radość z oglądania teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji