Artykuły

Zamknięci w metalu

Piotr Kruszczyński każe mieszkać rodzinie Prozorowów na torach kolejowych. Bardzo im tam niewygodnie. I widzom się to, niestety, udziela.

Należę do tych, którzy Antoniego Czechowa słuchać mogą w nieskończoność i nawet najdłuższy spektakl nigdy nie będzie mi się dłużył - byle go nie przedobrzyć, nie starać się powiedzieć więcej i mądrzej niż sam Czechow powiedział. Ludzie w codzienności, zwyczajności są niezmiennie fascynujący. Ich małe dramaty wciąż są dramatami wielkimi. Piotr Kruszczyński nie zepsuł mi przyjemności obcowania ze światem Andrzeja Prozorowa, jego żony, sióstr, ich przyjaciół, kochanków... Ze światem, który jest, a jakby go nie było. Którego nie ma, a jednak boleśnie odczuwamy skutki życia w nim. Kruszczyński w zasadzie nie próbuje poprawiać tekstu Czechowa, solidnie pracuje z aktorami, otwiera ich, daje pole do popisu. Przyznam jednak szczerze, że kilku scenicznych zabiegów po prostu nie rozumiem. Mało tego, zdają się one przytłaczać spektakl.

Na scenie dominuje blacha. Metalowa, niemal konstruktywistyczna w stylistyce scenografia, druciane siatki zamiast blatów, metalowe naczynia: kieliszki i kubki... Zupełnie, jakbyśmy trafili do technopubu. Zimno od tej blachy, nieprzytulnie, obco. A do tego wszystko jeździ na szynach i kółkach. Po diagonalu scenę przecina - niczym tory kolejowe - srebrny, błyszczący pas. Jedynym kontrapunktem jest rattanowy, bujany fotel z poduchami - ciepły, naturalny, przyjazny akcent. Na wizualną stronę tego zabiegu można by się pewnie zgodzić, przyjmując, że osadza ona Czechowowski tekst w bliższym nam kontekście, że wzmaga efekt nieprzystosowania bohaterów do świata, w którym żyją jest to świat przyjazny (sensy można mnożyć). Ale jest jeszcze strona akustyczna: wszystkie te metale dźwięczą, skrzypią, postukują... Tworzy to swoistą melodię spektaklu, ale - niestety - melodię dość przypadkową, nieuporządkowaną, przeszkadzającą raczej niż budującą rytmy czy napięcia przedstawienia. Szkoda. Aktorom źle się chyba po tym wszystkim chodzi, źle się w tym jest - w sensie czysto technicznym. I to przytłoczenie scenografią zdecydowanie spektaklowi przeszkadza.

Pomieszanie nastąpiło także w sprawie kostiumów: Irina na czarne, współczesne spodnie wkłada wieczorową suknię ozdobioną futrem, Masza paraduje, a to w sukience mini, a to w wyciągniętym swetrze, Fierapont w gumofilcach dźwiga na sobie futra wyciągnięte z teatralnego magazynu. Mundury wojskowych trudno osadzić w jakimś historycznym czy symbolicznym kontekście - ani to eklektyzm, ani stylizacja. Raczej bałagan.

Niewątpliwym walorem tego przedstawienia są dla mnie ludzie. W gnieźnieńskiej realizacji "Trzech sióstr" bierze udział niemal cały zespół i domyślam się, że dla tego zespołu to nie lada gratka. Znam tych aktorów z różnych realizacji i doceniam pracę włożoną w konstruowanie postaci, w szukanie sensów się już przyzwyczajamy do scen rzeczywistości, kilka (szczególnie kameralnych) scen wybrzmiewa prawdziwym smutkiem, prawdziwą goryczą, prawdziwym cierpieniem. Bardzo wiarygodny jest Wierszynin Eugeniusza Nowakowskiego. Intryguje Masza Joanny Kulczyńskiej - szczególnie wtedy, kiedy podskórne napięcie wyraża drobnymi nerwowymi gestami, kiedy skręca papierosy, pali, kuca gdzieś z boku. Gorzej, kiedy krzyczy, kiedy histeria wylewa się z niej niczym w brazylijskim serialu. Andrzej Bogdana Ferenca też przekonuje najbardziej wtedy, kiedy pozbywa się szerokiego gestu i tragicznego tonu - ta postać to przecież jedna wielka rezygnacja i jedna wielka przegrana. W zasadzie każdy z aktorów ma w tym spektaklu swoje pięć minut, dające widzowi prawdziwą przyjemność.

Kruszczyński mówi "tak" życiu Prozorowów, ich przyjaciół i znajomych. Wprowadza do spektaklu refren: "siostry po latach" - siwe staruszki pieszczotliwie dotykające starych rekwizytów, zamyślone, uśmiechnięte, zadumane nad przeszłością, ale pogodzone ze światem, spełnione. One otwierają wszystkie akty, one je zamykają. Nie pojawiają się tylko w finale, on zostaje dramatyczny: tu i teraz dzieje się tragedia. Tu i teraz nie umiemy się wobec niej zdystansować. To mądry pomysł. Szkoda, że nie udało się go przez cały spektakl poprowadzić ciszej, spokojniej. Że trochę się zagubił w dekoracjach techno.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji