Artykuły

O teorii Cwojdzińskiego ale więcej o człowieku

T. S. Eliot wygląda jak magistracki urzędnik. Na co dzień nosi parasol, sztuczkowe spodnie i konwencjonalną minę. Jest jednym z największych, żyjących poetów. J. B. Priestley wygląda jak właściciel baru. Na co dzień nosi flanelowe spodnie, tweedową marynarkę połataną na łokciach i jowialną minę. Jest jednym z większych żyjących pisarzy. Alec Guinness wygląda jak nauczyciel matematyki w podrzędnej szkole. Na co dzień nosi skąpe marynareczki, nieśmiałe kapelusze i załapaną minę nieśmiałego człowieka. Jest jednym z największych żyjących aktorów.

Czym się różnią więksi, wielcy i najwięksi ludzie sztuki? Czym się wyodrębniają od przeciętności, od masy? Najczęściej na pozór niczym.

Poznanie Antoniego Cwojdzińskiego jest takim samym rozczarowaniem, jak widok Alec Guinnessa na ulicy, w powszedni dzień. Bo oczekuje się kolorowego, trochę przesadnego, trochę ekscentrycznego człowieka teatru, a spotyka się profesora. Profesora o zamyślonym półuśmiechu, nieobecnych oczach, spokojnym, starannym wyglądzie w szarym, spokojnym ubraniu. Wszystko wokół tego człowieka jest spokojem. Ruchy rąk, kiedy ze staroświeckiego srebrnego pudełeczka-papierośnicy wyciąga papieros, ruchy nóg, które zakłada starannym kantem jedną na drugą, ruchy głowy i twarzy prawie bez ruchu.

Po pół godzinie rozmowy wiadomo na pewno, że to nie pomyłka. Że to właśnie jest człowiek teatru z krwi. Człowiek teatru, nie teatralny. Teatralni są ludzie nie prawdziwi, sztucznie robieni, sztucznie rozdmuchani, przeważnie ludzie, którzy są sztucznym nieporozumieniem. Jak wyglądają prawdziwi ludzie teatru? Mogą wyglądać właśnie tak, jak Cwojdziński (albo jak Tola Korian na ulicy, w sportowym kapelusiku, płaszczu nieprzemakalnym, na niskich obcasach taszcząca jarzyny do domu). Mogą wyglądać dokładnie tak, jak my wszyscy.

Mogą, nie muszą. Bo różnica jest w nich, nie na nich.

Cwojdziński urodził się w Brzeżanach. Wtedy to była Galicja, potem Małopolska Wschodnia, dziś jest znów co innego. Jego pierwsza pasja to wcale nie teatr. Pewno nie grywał w zaraniu młodości przed lustrem ról Indian, demonów czy kupców spożywczych. (Tak podobno w zaraniu młodości grywała większość ludzi teatru.) Pewno także w zaraniu młodości nie pisywał sztuczek na użytek akademii magistrackich czy na festyny straży pożarnej. (Tak podobno pisywała większość dramaturgów, w zaraniu młodości.) Przeciwnie. Zajmował się matematyką. Matematyka najpierw a fizyka teoretyczna potem.

Fizykę teoretyczną studiował na uniwersytetach lwowskim i krakowskim. Został potem nawet asystentem prof. Cz. Białobrzeskiego na Uniwersytecie Warszawskim. Nie byle co. Potem wyjechał do Berlina. W owym czasie, przed wojną, Berlin był poważnym ośrodkiem nauk ścisłych. Nie byle musiała to być pasja do nauk ścisłych, która doprowadziła Cwojdzińskiego do asystentury profesora tej miary co Czesław Białobrzeski, do studiów w Berlinie. Nie byle to musiała być pasja, skoro go potem doprowadziła do teatru.

Bo teatr w życiu tego skomplikowanego człowieka, na początku był środkiem. Celem była nauka ścisła.

Zaczęło się wszystko od Einsteina. O Einsteinie nagle zaczęło się dużo i dyletancko mówić. Pisać się zaczęło nagle dużo i pewno także dyletancko. Kto z nas wie na czym polega Einsteina teoria względności czasu, przestrzeni i masy? Ilu ludzi swego czasu nabzdurzyło na ten temat i bzdurzy dalej?

"Ludzie nie lubią trudnych teorii. Nawet do teatru przychodzą najchętniej na rzeczy łatwe. Chciałem ludziom pokazać, że teoria Einsteina jest człowiekowi bliska. Bliska przez implikacje filozoficzne. Dlatego napisałem komedię. Gdybym napisał dramat, nikt by nie przyszedł. Gdybym napisał traktat naukowy, nikt by nie przeczytał. Komedie zawsze mają powodzenie.

Tak powiedział Cwojdziński.

I tak powstał cykl "komedii naukowych". Poprzez teatr chciał Cwojdziński pokazać człowiekowi, że rzeczy trudne i skomplikowane mogą być łatwe i proste, łatwo i prosto podane. Najtrudniejsza rzecz na świecie! Trzeba na to prostoty Cwojdzińskiego, kultury, wiedzy. Trzeba na to specjalnej umysłowości, która zawiłe czyni zrozumiałym.

Prapremiera "Teorii Einsteina" była w "Reducie" Osterwy w Warszawie w roku 1932. Osterwa sztukę porwał i pracował nad nią 9 bitych miesięcy.

- To Osterwa dopiero zrobił sztukę. Sztuka była nie najlepsza - powiedział Cwojdziński. Gdyby to powiedział kto inny, to pewno byłaby to paskudna, fałszywa skromność. Cwojdziński jest naprawdę skromny. Sztuka zresztą podobno była świetna. Wywołała zainteresowanie. Miała powodzenie. Osterwa zapalił się do pomysłu wystawienia "komedii naukowych" Cwojdziński zapalił się do teatru. Ale teraz był to już zapał na serio.

- Żeby dobrze pisać dla teatru, trzeba teatr poznać. Od desek począwszy. Osterwa mnie wziął do siebie. Kazał mi grać. Zmusił mnie do aktorstwa, dla pisania i reżyserii. Rzuciłem prace naukowe. Zacząłem się uczyć sam. A uczyć się trzeba było dużo. Cwojdziński to powiedział tak sobie, jak gdyby nigdy nic. Jak gdyby rzucenie kariery już zrobionej dla zaczęcia od zera było zwyczajną sprawą zwyczajnych ludzi. A jest przecież wręcz odwrotnie.

Tego praktykanctwa w teatrze Osterwy było Cwojdzińskiemu za mało. Jak się ma analityczny umysł, jak się jest człowiekiem nauki, wszystkiego jest zawsze za mało. Wstąpił więc, znowu jako student, do Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej. Był uczniem Schillera, Węgierki, Wiercińskiego, Terleckiego, Dulęby. A potem znów - historia się powtarza - został asystentem w tejże szkole na wydziale reżyserskim. A sztuki wciąż pisał. Doszedł do tego stopnia wtajemniczenia, kiedy teatr zespala się w jedno: granie, reżyserowanie, pisanie. Tak jak w naukach ścisłych, kiedy fizyka, chemia, matematyka i filozofia są wiedzą zespoloną w jedno.

Powstała następna "komedia naukowa" - "Freuda teoria snów". Grał ją nawet emigracyjny teatr w "Ognisku" w Londynie, wciąż z powodzeniem.

Kiedy wybuchła wojna, Cwojdziński był już reżyserem Teatru Narodowego w Warszawie. Przeszedł tą samą, czy podobną drogę do Anglii, jaką przeszło wielu wierzących, że ma ona zasadniczy cel. Rząd polski wysłał go w 1941 roku do Nowego Jorku. W Nowym Jorku oprócz sporej polonii było także sporo dobrych aktorów. Była Krzemieńska, była Modzelewska, byli inni.

W Nowym Jorku powstał polski teatr pod kierownictwem Cwojdzińskiego. Powstało też sporo nowych sztuk. Powstały "Temperamenty".

- To sztuka o psychologii konstytucjonalnej. Także nowa dziedzina wiedzy psychologicznej. Studiowałem sporo Kretchmera, twórcę tej teorii. To także komedia naukowa. Napisałem zresztą i inne sztuki, nie o naukowym podłożu: "Człowieka za burtą", "Rycerzy radości" (to sztuka dla dzieci), zrobiłem kilka przeróbek na scenę. Przerobiłem na scenę "Ludzi podziemnych" Struga i "Wspólny pokój" Uniłowskiego. Tłumaczyłem także z francuskiego - mówi spokojnie Cwojdziński i znów zapala papierosa z zabawnej, staroświeckiej papierośnicy-pudełeczka.

- Potem pracowałem dla radia polskiego w Detroit i dla prasy polskiej w Stanach.

W Stanach, gdzie dzieci polskie już mówią w dobrej wierze "Boże mięso" zamiast "Boże ciało" i gdzie w dobrej wierze następuje wynaradawianie i gdzie mentalność dopasowuje się do potrzeby, a potrzebą jest ciastko z Cadillac'iem, nie łatwe musiało być życie tego człowieka. Nie trudne są bowiem trudne teorie, ale trudne jest często łatwe życie.

Wrócił więc Cwojdziński po 21 latach ze Stanów do Anglii.

- Wytrzymać już nie mogłem - mówi po prostu i nawet nie warto już dopytywać dlaczego.- Chciałbym tu pracować dla polskiego teatru. Napisałem sztukę p.t. "Hipnoza". Znowu na temat naukowy. Teatr powinien wykorzystywać naukę. Wciąż o tym myślę. "Hipnoza" jest oparta na temacie psychosomatyki. "Psyche" - dusza po grecku, a "soma" - po grecku ciało. Jest to nauka, która próbuje udowodnić, że wszelkie schorzenia natury fizycznej mają swoje źródła przyczynowe psychiczne. A psychosomatyk to taki, który w każdej chorobie zdradza wyraźne pierwiastki chorobowe psychiczne. To bardzo pasjonujący temat. "Hipnoza" będzie wystawiona z Tolą Korian i Jerzym Kawką. Już są próby. Napisałem także w Ameryce sztukę opartą na zagadnieniach para- psychologii. Para-psychologia to nauka o zjawach i symptomach zbliżonych, ale jeszcze nie objętych badaniami psychologii. To na przykład telepatia, proroctwa, jasnowidzenia, pewne sny, zjawy. Studiowałem szereg prac amerykańskiego profesora Rhine'a. To pasjonujące zagadnienie. Sztuka nazywa się "P.S.I.". To skrót od angielskiego: "psychic". To taki nadwrażliwiony na pewne zjawiska człowiek, jak kiedyś Osowiecki. Napisałem także "Genetykę". To sztuka o niebezpieczeństwie niszczenia rasy na skutek atomowego działania na geny. Chciałbym jeszcze napisać sporo. Jest tyle ciekawych zjawisk naukowych, które można by dla teatru wyzyskać.

Albo i odwrotnie. Jest tyle ciekawych zjawisk naukowych, o których tak nieciekawie się pisze, dla których można by teatr wyzyskać.

Jeśli się już używa określenia "złożone zjawisko", to można by je użyć w zastosowaniu do Cwojdzińskiego. Na tego człowieka złożyło się sporo ciekawych spraw.

- Co myślę o sytuacji teatru naszego w Londynie? Ilu nas jest w tym teatrze? Na ile nas można jeszcze rozbić części? I czy ten teatr rozbijać wolno?

Cwojdziński znów zamyka srebrne pudełeczko-papierośnicę po jeszcze jednym papierosie.

A na londyńskiej scenie "Ogniska" idzie już sztuka w jego reżyserii, "Noc w Alicante" Ryszarda Kiersnowskiego. I szło będzie pewno jeszcze sporo innych sztuk w jego reżyserii.

Od czasu jego przyjazdu z Ameryki minęło 3 miesiące. W tym czasie wydarzyła się straszna rzecz. Cwojdziński stracił żonę.

A kiedy zobaczycie wysokiego, siwego pana, o łagodnej, spokojnej twarzy, w starannym, ciemnym ubraniu, o nieobecnych oczach profesora, to będzie właśnie on. Cwojdziński. Nieteatralny - człowiek teatru.

[data ukazania się artykułu nie jest ustalona]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji