Zwykły dzień teatru (fragm.)
1.Towarzyszące wyjazdowym sesjom Klubu Krytyki Teatralnej SDP spotkania z kierownictwami teatrów bywają pouczające. Emanuje z nich nuta budującego optymizmu, sytuująca teatr w rzędzie najlepiej prosperujących, skrupulatnie wypełniających przyjęte zadania produkcyjno-frekwencyjne, a ponadto rozwiązujących te problemy, z którymi nie bardzo radzili sobie kiedyś poprzednicy. Kłopot zaczyna się dopiero w momencie, gdy ktoś z bardziej dociekliwych, a więc nieuprzejmych gości zacznie zadawać pytania.
Nie inaczej było w teatrze olsztyńskim, który w jubileuszowy rok trzydziestolecia wkroczył pod kierownictwem Krzysztofa Rościszewskiego. Dyr. Rościszewski utożsamił sukcesy organizacyjno-strukturalne z dokonaniami artystycznymi, postawił znak równości pomiędzy statystyką frekwencji a rzeczywistym oddziaływaniem na widza, próbował udowodnić wreszcie konieczność eklektyzmu w budowaniu repertuaru, nie wierząc w możliwość konstruowania przenikającej poszczególne pozycje linii programowej. Stanęło na tym, że jedynym programem teatru może być suma propozycji reżyserów zaproszonych do współpracy.
Jeśli nie można zatem porozmawiać c programie, mówmy o przedstawieniach, które mają go zastąpić. Albo określić i ukształtować.
2. Sceniczna realizacja "Trzech sióstr" to dylemat nie lada jaki. Teatralna tradycja usankcjonowała wiele interpretacyjnych mozliwości. Swoje racje ma Schechner, który dowodzi, że "sztuki Czechowa zawierają im tylko właściwą kombinację naturalności, humoru i rozpaczy". Ale nie myli się też Puzyna, kiedy "Trzy siostry" rozpatruje jako "dramat oczekiwania" w kontekście "Ślepców", "Wesela" i "Czekając na Godota".
Rościszewski stawia na tonację serio, czyta utwór jako dramat statyczny, w którym wszystkie zdarzenia (zaręczyny, małżeństwo, pożar, pojedynek) są nieistotne i podporządkowane "oczekiwaniu na cud", jakim mógłby stać się wyjazd do Moskwy. To, co Czechow przemyślnie skomplikował, reżyser usiłował uprościć, jakby obawiał się, że zespół aktorski nie podoła zadaniu. A przecież dla Czechowa wszystkie niemal postaci "Trzech sióstr" są równorzędne, każda z nich jako "ofiara ustalonego porządku swego istnienia" decyduje o rytmie przedstawionej na scenie beznadziejnej wegetacji. Osłabienie jednej z nich prowadzić może do lawinowej wręcz reakcji pozostałych. Wiadomo zatem, że pierwszym warunkiem realizacji "Trzech sióstr" jest dobry, a przynajmniej bardzo wyrównany i odpowiednio zestrojony zespół aktorski.
Rościszewski nie znalazł jednak w swym teatrze równorzędnych partnerów dla Olgi, Maszy i Iriny. Szkoda bo młode aktorki poprawnie wypełniły swe zadania, a Annie Musiałównie w roli Iriny dobrze udała się przemiana naiwnej gąski z aktu I w dojrzałą, pogodzoną z perspektywą powolnego zestarzenia się na prowincji kobietę. Zadowolić mógł też Czebutykin, zagrany bardzo prosto przez Józefa Czarniawskiego, zagubiony, pełen przebłysków świadomości nałogowiec, symboliczna przestroga dla rozpoczynającego analogiczną drogę życiową Andrzeja. Niestety, ten interpretacyjny ton uderzał w próżnię, bo Prozorow sprowadzony został do roli groteskowego, ociężałego niedołęgi, obciążonego fatalną, wystylizowaną na przekupkę Natalią.
Misternie utkane przez Czechowa sceny zbiorowe ujawniły to, czego reżyser się obawiał, sprowadzając "Trzy siostry" do fabularnej opowieści o niemożności wyjazdu do Moskwy. Braki techniczne uniemożliwiły wyrażenie dialektycznej zawiłości poszczególnych sytuacji, a niedostatki aktorstwa przesądziły o powierzchowności interpretacji. Reżyserska proteza Rościszewskiego, mimo swej przemyślności nie na wiele się zdała.