Trzy premiery (fragm.)
W Teatrze Nowym w Poznaniu obejrzeć powinniśmy wysmakowaną i mądrą propozycję z klasyki rosyjskiej. "Trzy siostry" Antoniego Czechowa wyreżyserował Janusz Nyczak w scenografii Michała Kowarskiego. Reżyser krok po kroku, z niezwykle precyzyjną ideą przewodnią, prowadzi dramaturgię tego spektaklu. Pokazuje dojrzewanie ludzkich charakterów w trakcie scenicznych zdarzeń. Te sytuacje każą bohaterom sztuki określać się, nabierać charakteru, działać. Spektakl, w którym jak zwykle zresztą w realizacjach Janusza Nyczaka z zespołem Teatru Nowego w Poznaniu, akcja sceniczna wynika ze scenicznych zdarzeń, nie ma pustych kwestii. Wszystko, tworzy się na naszych oczach. W pierwszym akcie następuje ekspozycja postaci i są one jeszcze zwyczajne, banalne. W miarę ich scenicznego życia nabierają charakteru, argumentów dla swego istnienia i cierpienia, nabierają pełnego teatralnego wyrazu.
Spektakl jest ansamblowy, a jednocześnie pełen ciekawych propozycji aktorskich. Masza - Maria Maj, Olga - Kazimiera Nogajówna, Irina - Grażyna Wolszczak, to trzy kobiety z jedną tęsknotą, by być potrzebną, pożyteczną, by żyć pięknie, lecz z odmiennym programem na realizację własnego życia.
Całkiem nową kreację Andrieja zaproponował Wiesław Komasa - na symbol nieco Beckettowski, bezradnie bezwolny w poddawaniu się przypadkom losu. To tragiczne rozdarcie między marzenia zgodne z systemem wartości a realność sytuacji i warunków w jakich się żyje, ubezwłasnowolnienie bohaterów, stanowią główny problem tego spektaklu. Jest on w tym właśnie niezwykle współczesny i bliski. Do przeżycia i do myślenia. Kultura trzech sióstr nie pozwala im wytworzyć przeciwdziałań, jakiejś samoobrony przed napierającym nowym, upostaciowionym przez Czechowa w roli Nataszy (Hanna Kulina).
Te "Trzy siostry" wyreżyserowane są bardzo realistycznie, a jednocześnie poetycko. Spektakl pozwala Czechowowi pokazać ludziom, że źle żyją, a Nyczakowi - pokazać tragizm naszej codzienności. Jest to na tyle precyzyjnie określone w przedstawieniu, i na tyle uniwersalne, że ogląda się je jak nasze własne losy.