Artykuły

Obróceni w żużel

W połowie czerwca w Teatrze Starym w Krakowie prapremiera sztuki Jerzego S. Sity "Słuchaj, Izraelu". W tym samym czasie otwarcie wielkiej wystawy w Muzeum Narodowym zatytułowanej: "Żydzi polscy". Kraków raz jeszcze składa hołd mieszkańcom dawnego żydowskiego Kazimierza, którzy zostali wymordowani w czasie drugiej wojny światowej. Jak to Kraków, robi to z gestem, przypominając jednocześnie dyskusję, która rozpoczęła się jakiś czas temu, zainicjowana artykułem Jana Błońskiego wydrukowanym w "Tygodniku Powszechnym" (odebranym z bardzo rożnymi odczuciami).

Sztuka Jerzego S. Sity wydrukowana w "Dialogu" jest przedsięwzięciem scenicznym trudnym, jej długość (składa się z dwóch części, obie po skrótach reżyserującego w Teatrze Starym Jerzego Jarockiego mają trzy godziny), konieczność nawet niepobieżnej znajomości tradycji żydowskiej, Starego Testamentu, polskich dramatów romantycznych, wreszcie sam temat "żydowski", który widzieliśmy na naszych scenach w dobrym i gorszym wykonaniu, że może być wystawiona wyłącznie w najlepszym teatrze. Przez najlepszego reżysera, przez najlepszych aktorów. Tu nie może być taryfy ulgowej, jakiejś amatorszczyzny, która przewija się przez nasze teatry od północy na południe, bo wszystko padnie. Najłatwiejsza do przekazania jest historia losów Adama Czerniakowa, który występuje w "Słuchaj, Izraelu" jako Prezes. Oraz analogie do mickiewiczowskich "Dziadów".

"Dybuk" An-skiego wystawiony w zeszłym roku przez Teatr Stary reklamowany był już jako żydowskie "Dziady". ale te analogie wydają się tam cząstkowe, wynikające przypadkowo z dramatu ludzkiej egzystencji. W sztuce Sity są one wprowadzone świadomie. Mickiewiczowska kaplica zastąpiona została warszawską synagogą Nożyków, w której w czasach nam współczesnych zbierają się na modlitwę współcześni Żydzi i okazuje się, że nie mogą jej rozpocząć, bo nie ma wymaganej dziesiątki wiernych. Czas - to wigilia Jom Kipur, Święta Pojednania zwanego inaczej Sądnym Dniem. W dramatycznym momencie w świat żywych wkracza świat umarłych. Jest i żydowski Guślarz, cadyk Jaakov, na jego znak do synagogi wejdzie historia lat 1939-42, historia warszawskiego getta w przededniu zagłady. Są Osoby i Postaci Dramatu, są duchy które towarzyszą wadzącemu się z Bogiem i ludźmi bohaterowi. W jego przez piekło getta aż do samotniczej śmierci towarzyszy mu wysłany przez cadyka-guślarza Josł, reprezentujący tradycję chasydzką i tajemniczy Yish-mael cytujący framgenty Księgi Rodzaju. Warto przypomnieć, że tenże Yishmael występuje zamknięty w tajemniczym pokoju w domu Issaka odbijającego dzieci od okrutnego pastora w filmie Bergmana "Fanny i Aleksander".

Przedstawienie "Słuchaj, Izraelu" w Teatrze Starym w Krakowie zaczyna się nieefektownie. Przyjechał Kantor (Marek Litewka), który nie rozumie sytuacji. Modlitwa nie może się zacząć. Bezładne rozmowy sprowadzają się do zdziwień i narzekań, że nie można znaleźć we współczesnej Warszawie dziesięciu Żydów, aby rozpocząć modlitwę. Wizyta niemieckiego urzędnika ze świtą jest pointą czasu, którego fragmenty powracające z pamięci zbiorowej dopiero za chwilę zobaczymy. To Baatz, który kontaktował się jako niemiecki zwierzchnik z Prezesem w getcie.

Znowu jak w "Operetce" Gombrowicza przez niezbyt wielką widownię Teatru Starego przerzucono pomost. Z tytułu widowni są drzwi i ściana z cegieł. To ściany budowli, ściany getta. Z przodu, na scenie całość zakryta jest wielką czarną płachtą zadrukowaną białymi hebrajskimi literami. Pośrodku tora, na której namalowany jest czerwony płomień. W chwili wtargnięcia w świat żywych świata umarłych namalowany płomień urzeczywistnia się, strzela ogniem naprawdę. Płachta podnosi się, Kantor zaczyna swą melancholijną pieśń w jidysz, a z bram getta przez podest rozciągnięty poprzez widownię w pustą przestrzeń sceny odbywa się wolny pochód duchów, Żydów poubieranych w obrzędowe chusty. Bardzo to efektowna i przejmująca scena, może najbardziej przejmująca w tym ściszonym, refleksyjnym przedstawieniu, pokazująca znowu, że teatr może i powinien unieść się poza dosłowność w kierunku wielkiej metafory, a tekst dla reżysera, scenografa (tu: Jerzy Juk-Kowarski) i twórcy muzyki (tu: Stanisław Radwan) jest tylko odskocznią do wizyjności typowo teatralnej.

Wielki, powolny pochód umarłych przenosi nas do czasu przeszłego, dalsza akcja "Słuchaj, Izraelu" rozgrywa się w latach drugiej wojny, przeważnie w mieszkaniu Prezesa, na ulicach getta. Są rozmowy, jest dyskusja pomiędzy Prezesem starającym się uratować chociaż garstkę ludzi z tego na co dzień rozgrywającego się piekła a zwolennikami walki czynnej. Ta dyskusja zresztą nie jest natrętna, zdarza się mimochodem, na pierwszy plan wybita jest tragedia człowieka, który chce czynić dobrze w czasach złych. Niszczony przez obie strony, niemieckich wrogów i własnych mających mu za złe ustępstwa rodaków, a także przez osobiste wyrzuty sumienia, odchodzi podnosząc na siebie rękę.

Sztuka Sity jest teatralną rehabilitacją Prezesa Gminy Adama Czerniakowa, pokazującego go jako człowieka, który w niegodnych czasach zachowuje własną godność. Ale może być sztuką o każdym człowieku, który postawiony w sytuacji ekstremalnej robi to, co uważa za słuszne, nawet jeśli spotyka się z potępieniem tych, dla których żyje i działa. Jest sztuką, w której dobro i zło pokazane jest pod różnymi maskami. Zło to Gancwajch (Jerzy Grałek) usiłujący się wzbogacić na tragedii swojego narodu, to Baatz, "dobry" Niemiec, który, dopóki może, chce uratować Prezesa i ułatwić mu wyjazd z getta i Polski, (jak zawsze zdyscyplinowany, chłodny, inteligentny Jerzy Trela), to dobrotliwy, lubiący dobrą muzykę na skrzypeczkach, kolega Prezesa ze studiów, robiący bez względu na sentymenty swoją brudną robotę Auerswald (Jerzy Bińczycki), to psychopatyczny kapelmistrz Frankensztajn znakomicie zagrany na delikatnej nucie ironii i okrucieństwa przez Jana Peszka. Po drugiej stronie są mieszkańcy getta wraz z Prezesem wspomaganym przez stojące u jego boku duchy, wysłanego przez cadyka Jaakova Josła (Jan Monczka) i Yishmaela (granego przez wykonującą na zakończenie trudną pieśń, występującą gościnnie, Teresę Budzisz-Krzyżanowską). Prezesa gra w sposób ściszony, jako odważnego, zdeterminowanego, wewnętrznie zrozpaczonego człowieka, działającego cały czas w poczuciu nadchodzącej klęski - Jerzy Radziwiłowicz.

Ma on dwie sceny przejmująco skonstruowane przez Jarockiego. Jedną scenę, gdy na przekór rzeczywistości tańczy chasydzki taniec ubrany w palto, kapelusz, ale bez butów i skarpetek, na bosaka, a przez okno jego mieszkania na tle płonącego getta przenikają sylwetki chasydów. Drugą, gdy o jego los i duszę walczy Josł z Yishmaelem. Wielki lament Yishmaela nad jego trupem jest jednocześnie lamentem nad całym narodem żydowskim, któremu Bóg przeznaczył taką drogę. Pieśnią Yishmaela, pieśnią kantora śpiewaną tym razem po polsku kończy się to przedstawienie.

"Słuchaj, Izraelu" w reżyserii Jarockiego niewątpliwie przejdzie przynajmniej do historii Teatru Starego, jeśli nie do historii teatru polskiego w ogóle. Nie tylko dlatego, że dramat Sity - jak pisze Elżbieta Morawiec w programie teatralnym - "to pierwsza w dramaturgii polskiej i europejskiej próba wielkiego historycznego fresku o zagładzie narodu, czy - by się posłużyć słowami jednej z postaci - "kadisz za umarły naród żydowski"". Nie tylko ze względu na temat, na moralne i historyczne walory, ale także na wymiar artystyczny samego przedstawienia. Jerzy Jarocki w swej najlepszej formie stworzył ściszone, przejmujące, interesujące mimo trzech godzin, przedstawienie mówiące o losie ludzkim, obecności zła i dobra. Mówiące bez histerii, patosu i folkloru. Bez dosłowności, która tak rozczarowuje do teatralnej produkcji współczesnych polskich dramaturgów, a która tak niepokojąco się objawiła, na ostatnim Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych we Wrocławiu. Jarocki pokazał przedstawienie, w którym los człowieka przedstawiony jest nie tylko w wymiarze doraźnych faktów, ale także na piętrze intelektualnym, filozoficznym, mistycznym. Należy podziwiać zdyscyplinowanie intelektualne reżysera, który dokonał adaptacji tak trudnego tekstu, stwarzając przedstawienie czyste teatralnie, i w swym ściszeniu miejscami przejmujące, a nawet efektowne. Jarocki nie był w sytuacji łatwej. Robił "Słuchaj, Izraelu" po wajdowskim "Dybuku", po efektownym "Skrzypku na dachu" Gruzy, po wrocławskim "Sztukmistrzu z Lublina" według Singera adaptowanym przez Jana Szurmieja. Jakby już po największej fali zainteresowania tematyką żydowską.

Prawda, że jego przedstawienie ma inny wymiar. Ale jego intelektualny format, wielość odniesień i cytatów do tradycji żydowskiej sprawia, że nie jest to przedstawienie łatwe. Trudno prorokować, jakie będą losy jego recepcji, ale już można powiedzieć, że nie jest to przedstawienie dla masowego widza, który w teatrze szuka odpoczynku i rozrywki, a dla wąskiej grupy inteligenckiej zafrapowanej "tematem" żydowskim, dla krytyków i recenzentów, wreszcie dla publiczności festiwalowej w kraju i na świecie. Nie jest to także przedstawienie kontrowersyjne, jak niektóre książki o tematyce żydowskiej powstałe ostatnio w Polsce, ponieważ jego relacje opierają się na warstwie historycznej, na opozycji pomiędzy katem a ofiarą, Niemcami a Żydami zgromadzonymi w getcie. My, Polacy, jesteśmy na widowni.

Teatr Stary, Kraków, Jerzy S. Sito, Słuchaj, Izraelu, opracowanie tekstu i reżyseria Jerzy Jarocki, scenografia Jerzy Juk-Kowarski, współpraca Marek Braun, muzyka Stanisław Radwan, kierownictwo muzyczne Mieczysław Mejza, układ tańca chasydów Krystyna Gruszkówna, asystent reżysera Krzysztof Globisz, konsultacja Marian Fuks, Henryk Halkowski, prapremiera 11 czerwca 1989 roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji