Artykuły

Temat

Kiedy zacząłem czytać w "Dialogu" sztukę "Słuchaj Izraelu", którą Jerzy S. Sito napisał na zamówienie teatru Habima z Tel-Awiwu, musiałem znowu pomyśleć o powtarzającym się co jakiś czas, zasadniczym dla współczesnej dramaturgii problemie tematu. Znowu wróciło, co jakiś czas, od czterdziestu paru lat zadawane pytanie: czy może powstać sztuka o ludobójstwie, o obozach koncentracyjnych i lagrach, o mordowaniu i przesiedlaniu całych narodów. Kiedyś zastanawiając się nad "Dochodzeniem" Weissa, napisałem, że podjąwszy takie tematy, dramaturgia musiałaby całkowicie się zmienić, znaleźć jakieś zupełnie nowe sposoby wyrażania czegoś, co dotąd nie było przez nią wyrażane, albo przyznać się do słabości i zmienić w reportaż czy zapis relacji uczestników i naocznych świadków wydarzeń: "Jak napisać sztukę o wymordowanym narodzie. O ludności miasta, która ma milion twarzy. I przeżywa klęskę będącą w całości, w milionowym wymiarze prawdziwą tragedią mieszczącą w sobie wszystkie tragedie od początku teatru... Poeta może powiedzieć o sobie samym, że jest mu na imię milion, ale nic ponadto. Tak pisałem już dawno temu. I teraz czytając sztukę o zagładzie warszawskiego getta, mógłbym napisać to samo. Wtedy jednak dodałem, że być może, nie dramat, ale teatr - sam z siebie, albo zainspirowany przez dramaturga - mógłby zdobyć się na widowisko, które udźwignęłoby jeden z tych wielkich tematów. Dlatego uznałem, że trzeba poczekać aż "Słuchaj Izraelu" zobaczę na scenie. Do Tel-Awiwu na pewno nie mógłbym pojechać, ale prapremiera odbyła się w Krakowie.

Przedstawienie Starego Teatru oglądałem, kiedy jeszcze toczył się spór o klasztor karmelitanek, a pod krakowskim Muzeum Narodowym ludzie ustawiali się w ogonki, żeby zobaczyć wystawę "Żydzi polscy". W księdze pamiątkowej wyłożonej w holu ktoś napisał: "The best place for Jews in Poland is in museums. Cardinal Glemp."

Jedna z pięciu części wystawy nazywa się "Endlosung". Po stokroć rację miał Marek Rostworowski, że tak ją zatytułował. Od kilku lat, szerzy się u nas nie wiem czemu, pochodząca z amerykańskiego filmu nazwa Holocaust (całopalenie), którą określa się wymordowanie Żydów przez Niemców. W Polsce nazywano to zagładą, a niemiecki "roboczy" termin "Endlosung" (ostateczne rozwiązanie) brzmi najbardziej złowieszczo.

Są w tej części wystawy powstałe po wojnie obrazy znanych malarzy: Adlera, Sterna, Wróblewskiego, ale największe wrażenie, przynajmniej na mnie, zrobiły szkice Charytona rysowane w getcie. Wobec tych prawie nie artystycznych, bezpośrednich zapisów, nawet prawdziwie wielkie malarstwo okazuje się bezsilne.

Rano obejrzałem wystawę. Wieczorem poszedłem do teatru.

Czym jest "Słuchaj Izraelu"? Po pierwsze, sztuką polskiego pisarza o wymordowaniu Żydów przez Niemców, którzy dokonali tego na polskiej ziemi. Po drugie, kolejną próbą podjęcia tematu, z gatunku określonych wcześniej jako "niemożliwe". Wydaje się, że Sito dobrze zdawał sobie sprawę z warunków, jakie stwarzają obie te przesłanki. Szukając techniki czy raczej formuły dramaturgicznej, która mogłaby być odpowiednia dla takiego zadania, wybrał arcypolskie - nawrót do naszej dramaturgii romantycznej, ściślej - do "Dziadów".

Ze złożonej i niejednorodnej materii "Dziadów" można na pewno wybrać coś, co pozostaje dla nas wzorcem i nawet niemal gotowym przepisem na sztukę o wielkim wydarzeniu historycznym. Jest tam przecież i "reportaż" na temat prześladowania Filomatów i niemalże publicystyka (Ustęp) i jest, przede wszystkim zogniskowane wokół Wielkiej Improwizacji, zasadnicze pytanie o moralność w historii. Jest też oczywiście prawdziwa poezja będąca nie tylko miarą talentu, ale dowodem na to, że dramat podejmujący wielki temat musi mieć, w ostatecznym rozrachunku, charakter poetycki.

W "Słuchaj Izraelu" mamy, podobnie jak w "Dziadach", wywoływanie duchów (podczas modłów w warszawskiej synagodze po wojnie) i jest też walka o duszę głównego bohatera rozgrywana przez dwie alegoryczne postacie, i rozbity na szereg scen "reportaż" z getta. Sito, idąc śladem Mickiewicza, zbudował swój dramat z bardzo różnych składników, rozciągnął w czasie i przestrzeni, ale jednocześnie poprzez bardzo dokładne didaskalia starał się nadać mu wyraźnie określony kształt sceniczny. W teatrze, jak to zwykle bywa, z zawartej w didaskaliach propozycji inscenizacyjnej autora prawie nic nie zostało, ale Jerzy Jarocki dokładnie zrealizował jego główny zamysł nawiązując nawet bezpośrednio do "Dziadów" w tym samym teatrze. W "Słuchaj Izraelu", tak samo jak u Swinarskiego, większa część akcji rozgrywa się na pomoście ciągnącym się nad widownią, od sceny aż po tylną ścianę sali.

Trudno powiedzieć w paru słowach na ile słuszny był wybór dokonany przez reżysera z ogromnego tekstu dramatu. Z jednej strony przez usunięcie nie tylko poszczególnych scen, ale postaci i związanych z nimi wątków akcji (Stefan Starzyński), Jarocki skupił się na tym co najważniejsze. Z drugiej strony, w skróconym tekście wybiły się zbyt mocno jego słabości czy uproszczenia, jak na przykład antysemickie dowcipy z czasów wojny - jako świadectwo czasu - wspaniałe, ale rażące na tle elegijnej i patetycznej tonacji przedstawienia. Jednocześnie jednak ta elegijność i patos, pochodzące z samej sztuki i określające nastrój całego widowiska, ciążą i nużą. Zamiast w spektaklu teatralnym uczestniczy się w lamencie i żałobie. Inaczej jednak chyba być nie mogło. Najpierw autor, a potem reżyser mają związane ręce. Nie da się po prostu - "napisać sztuki i zagrać" - nad zbiorową mogiłą milionów ludzi.

Jak powiedziałem, Sito na pewno zdawał sobie sprawę z wagi i niebezpieczeństwa tematu, który podejmuje. Próbował stylizacji, próbował nawiązać do romantycznego poematu i jednocześnie licząc się z tradycyjną konwencją dramatu dyskursywnego, opartego na akcji, podjął też próbę pokazania zbiorowej tragedii poprzez ukazanie losu jednostki. Głównym bohaterem jest u niego prezes warszawskiej Gminy Żydowskiej, Adam Czerniakow, starający się za wszelką cenę bronić czegoś, czego obronić nie było można. I który za to, że nie mogąc uwierzyć w "ostateczne rozwiązanie", zbyt długo łudził się nadzieją i swoją postawą zarażał innych, był później przez rodaków surowo osądzany. Ale rehabilitacja Czerniakowa, obraz jego tragicznych zmagań i jego samobójcza śmierć w momencie, kiedy stracił już wszelkie złudzenia, okazują się prawie nieważne wobec pojawiających się w teatrze cieni tysięcy pomordowanych.

Dlatego trudno powiedzieć czy ktoś inny zagrałby Czerniakowa lepiej niż Radziwiłowicz, który w tej roli wydaje się zupełnie zagubiony. Dlatego prawdziwa siła teatru przejawia się tylko w jednej scenie, kiedy po zawieszonym nad widownią pomoście przechodzi niekończący się korowód Żydów; kiedy w narzuconych na głowy białych, modlitewnych tałesach, jeden po drugim znikają odchodząc w ciemność, w "noc i mgłę", a salę wypełnia śpiew z synagogi. Potem śpiew się urywa, pomost jest pusty i w teatrze robi się cicho.

To już nie stylizacja, ten pomost nie jest z "Dziadów" Swinarskiego. Podobny zbudowali Niemcy podczas wojny w Warszawie. Przechodzili po nim zamknięci w getcie Żydzi, ponad ulicą należącą do "aryjskiej" części miasta. Kto tego nie widział, pewnie nigdy nie zrozumie mechanizmu zbrodni, która się tam dokonała. Teraz tu, w teatrze, przez moment możemy czuć to samo co ci, którzy wtedy patrzyli na przechodzących ponad nimi skazanych na śmierć. Dla chwili takiej ciszy na sali Starego Teatru warto było podjąć najtrudniejszy temat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji