Artykuły

Po prostu Krzyk

W liczącej niewiele ponad trzy tysiące mieszkańców miejscowości nigdy nie było takiego teatru. Tak innego, odmiennego od tradycyjnych wyobrażeń. Teatru, który z samej swojej natury burzył pewien miejscowy ład i spokój panujący nie tylko w miejscowej kulturze. Dlatego nie brakuje mu oficjalnych i nieoficjalnych wrogów w lokalnej społeczności - o Teatrze Krzyk z Maszewa pisze Marek Osajda w piśmie Teatr.

Im więcej z siebie dajesz, tym bardziej się przywiązujesz. Im więcej dajesz, tym bardziej utwierdzasz się w przekonaniu, że to, co robisz ma sens, a droga, którą kroczysz jest twoją prawdziwą drogą. Tak było ze mną. Maszewa w ogóle nie znałem. Postanowiłem jednak zrobić tam teatr. Od tego postanowienia minęło siedem lat. Nie ukrywam, że parę razy miałem dosyć, bo zderzenie małej miejscowości z kipiącym energią teatrem wywołuje potężne iskrzenie - mówi Marek Kościółek szef i założyciel teatru Krzyk z Maszewa. Iskrą, która wywołała największy ogień, było kazanie miejscowego księdza, który z ambony potępił "Głosy" [na zdjęciu]. To był pierwszy spektakl przygotowany przez Kościółka i młodych, miejscowych aktorów. Duchowny, który, jak się później okazało, tego przedstawienia nie widział, nazwał je "mrocznym", co w społeczności Maszewa wywołało spore zaniepokojenie.

Ten głos z ambony z jednej strony podburzał przeciw teatrowi, z drugiej zaś scementował zespół. Ale jednocześnie zwiastował nowe kłopoty. Krzyk wkraczał na niebezpieczny teren małomiasteczkowej mentalności, by stoczyć walkę o swoją akceptację w miejscu, w którym się narodził.

"Głosy" grane są od pięciu lat. Krzyk prezentował ten spektakl ponad sto trzydzieści razy i zdobył za niego kilkanaście nagród na różnych festiwalach, przeglądach i konkursach. To właśnie to przedstawienie sprawiło, że zespół Kościółka zaczął istnieć na teatralnej mapie. Zaczęła o nim pisać prasa, w radio i telewizji powstawały audycje o "niezwykle energetycznej grupie" z Maszewa. Spektakl został zainspirowany głośnymi w kraju wydarzeniami w toruńskim technikum, w którym uczniowie wsadzili nauczycielowi angielskiego na głowę kosz na śmieci. Ale tamto wydarzenie było tylko pretekstem, bo tak naprawdę rzecz jest o tym, co mieszka w głowach młodych ludzi pozbawionych autorytetów. O tym, co myślą o sobie i świecie. Ze sceny padają ostre słowa, a problemy nurtujące młode pokolenie przedstawiane są szczerze, aż do bólu. Pełno w tym pasji i energii. Dlatego "Głosy" można uznać za autentyczny głos pokolenia.

Kościółek od dziecka marzył o morzu, pływaniu na statkach i poznawaniu świata. Dopiero w Zespole Szkół Morskich w Świnoujściu zmienił zdanie, choć miał już za sobą rejs na osławionym "Darze Młodzieży". Tam uświadomił sobie, że jest jednak szczurem lądowym, i że pływanie nie będzie jego przeznaczeniem: "Nie miałem pojęcia, co będę robił w życiu. Po pięciu latach wróciłem do rodzinnego Goleniowa, a jako że byłem człowiekiem kontaktowym, trafiłem do dziennikarstwa, choć wcale tego nie zakładałem. To był najgorszy okres w moim życiu, ale jednocześnie największa życiowa nauczka".

Przez parę lat związany był z "Tygodnikiem Goleniowskim" i "Goleniowiakiem", pracował także jako lokalny korespondent Polskiego Radia Szczecin. Jako młody i ufny został wtedy, jak mówi, wykorzystany przez starszych kolegów. Nie zdawał sobie sprawy, że koledzy, i jednocześnie redakcyjni przełożeni, traktowali łamy swoich pism jako narzędzia walki politycznej i bojów o władzę. Na dodatek sprytnie wykorzystali jego ufność, co zaowocowało ogromnymi długami. Kościółek oddawał je przez wiele lat, pracując m.in. w jednej z sieci telefonii komórkowej.

Praca dziennikarska dała mu jednak szansę poznania wielu ciekawych ludzi. Jednym z nich był Daniel Jacewicz, założyciel i reżyser goleniowskiego Teatru Brama. Złapali ze sobą wtedy dobry kontakt, który sprawił, że Kościółek związał się z tym teatrem, stając się szybko jednym z jego filarów: "Tworzyliśmy teatr, ale nic nie wiedzieliśmy. Nie mieliśmy pojęcia o Kantorze, Grotowskim. Brakowało nam teatralnej wiedzy, nie brakowało natomiast pasji i chęci do nauki. Braki szybko nadrabialiśmy". W 2000 roku Jacewicz z Kościółkiem, Pawłem Danielewiczem i Michałem Wężem zainscenizowali "Zabawę" Sławomira Mrożka. Pokazali ją na Ogólnopolskim Przeglądzie Teatrów Studenckich w Krakowie. W jury zasiadali m.in. Jacek Popiel, ówczesny rektor tamtejszej PWST, i Jerzy Zoń. I przyznali spektaklowi aż trzy nagrody. "Według mnie było nie do wyobrażenia wyróżnić jakiś inny teatr niż Brama. Takiej eksplozji jak Zabawa dawno nie widziałem" - powiedział Zoń i zaprosił goleniowski teatr na krakowski Festiwal Teatrów Ulicy. "Mieliśmy wtedy w sobie tyle energii i pasji, że aż z nas buchało. I to zostało zauważone i docenione. Wchodziliśmy wtedy do wody, w której się znakomicie czuliśmy, ale nie wiedzieliśmy, na jaką łódź wsiadamy i gdzie nią dopłyniemy. Mieliśmy w sobie głód wiedzy, poznawania ludzi i świata i czuliśmy w sobie jakąś niesamowitą moc twórczą. Podobną moc widzę czasami w ludziach z Krzyku - mówi Kościółek.

Z goleniowską Bramą rozstał się pięć lat temu, choć od dwóch lat prowadził już teatr w odległym o dwadzieścia kilometrów Maszewie. Ciągle grywał w spektaklach reżyserowanych przez Daniela Jacewicza, zdobywał z nimi liczne nagrody, ale wychodził także poza teatr, choćby na ulicę. Jedną z najgłośniejszych akcji Bramy, która do dziś wzbudza podziw i salwy śmiechu jednocześnie, był przyjazd do Goleniowa lidera zespołu Ich Troje - Michała Wiśniewskiego. Biała limuzyna, rozkrzyczane fanki, rozdawane autografy, tłumy na ulicach miasta, które wcześniej dowiedziały się o przyjeździe gwiazdy z licznych ulotek i plakatów. Znakomicie przygotowana i utrzymywana w wielkiej tajemnicy akcja przebiegała dokładnie tak, jak sobie ją zaplanowali ludzie z Bramy. Kościółek, grający w popisowy sposób Wiśniewskiego, wypadł niezwykle przekonywująco. Gdy "wszystko się wydało", wielu mieszkańców miasta nie mogło uwierzyć w mistyfikację. Siła aktorska fałszywego Wiśniewskiego miała rażącą moc. "To była kwintesencja tego, co robiliśmy. Z jednej strony śmieszna, z drugiej smutna. Walczyliśmy w ten sposób z pseudoautorytetami, z myślową papką pseudokultury lansowanej przez media. Z czymś, co nie ma, poza rzucającą się w oczy formą, żadnej głębszej treści".

Siedem lat temu koleżanka została dyrektorką domu kultury w Maszewie. Kościółek pomyślał, że mógłby zrobić "coś teatralnego" w tym małym miasteczku. Miał potrzebę sprawdzenia się w innej roli. Choć koleżanka szybko opuściła Maszewo, on został. Z młodymi ludźmi, których skupił w teatrze, przegadał nie tylko mnóstwo godzin, ale wykonał także mnóstwo roboty fizycznej, adaptując na pomieszczenie dla teatru piwniczną kotłownię w domu kultury. Sprzątanie, remont, malowanie trwało długo. Ale opłaciło się. Miejsce, które wyszarpali dla siebie, stało się ich drugim domem. Przestrzenią teatralnej nauki, prób do kolejnych przedstawień, miejscem dyskusji, azylem, w którym mogli się odciąć od małomiasteczkowej mentalności i marazmu.

W liczącej niewiele ponad trzy tysiące mieszkańców miejscowości nigdy nie było takiego teatru. Tak innego, odmiennego od tradycyjnych wyobrażeń. Teatru, który z samej swojej natury burzył pewien miejscowy ład i spokój panujący nie tylko w miejscowej kulturze. Dlatego nie brakuje mu oficjalnych i nieoficjalnych wrogów w lokalnej społeczności. Kościółek, o którym wiadomo, że potrafi być ostry i wybuchowy, że potrafi powiedzieć dokładnie to, co myśli, wielokrotnie walczył z pracownikami domu kultury - i to różnych szczebli. Swojego teatru bronił jak lew, kłócił się, pisał listy do radnych i do pani burmistrz. Nie mógł przez długi czas zrozumieć, dlaczego księgowa pyta o nagrody, które teatr zdobywa, dlaczego uważa, że powinny one trafić do kasy domu kultury, w którym Kościółek jest instruktorem za trzysta sześćdziesiąt złotych miesięcznie. Nie mógł zrozumieć, dlaczego ludzie zajmujący się kulturą dziwią się, że teatr jest w ciągłym ruchu i często wyjeżdża na różne imprezy, zamiast "siedzieć na miejscu". Dlaczego krytykują ich sprzątaczki z przybytku kultury. Nie mógł zrozumieć, dlaczego to, co robi, jest tak niezrozumiałe dla pracowników - jakby nie było - domu kultury.

Konflikty i liczne zgrzyty w kontaktach z ludźmi "robiącymi w kulturze" sprawiły, że dwa lata temu Kościółek z członkami swojego zespołu założył Stowarzyszenie Teatru Krzyk, działające na zasadzie non profit. Od tej pory konfliktów i pola do nich jest coraz mniej. "Maszewo z czasem zaczęło doceniać to, co robi Krzyk. Takiej wyraźnej promocji chyba nie miało nigdy w swojej historii. Teatr zdobywa liczne nagrody, od lat jest obecny w mediach, a dziennikarze przy okazji na wszystkie przypadki odmieniają nazwę tego niewielkiego miasta. Teraz mieszkańcy nawet, jeżeli nas nie rozumieją, to przynajmniej się z nami liczą. Wiemy, że gdybyśmy nie odnosili sukcesów, to byłoby nam dużo trudniej. Albo... w ogóle już by nas nie było" - mówi Kościółek.

Po "Głosach" zrobili kameralne, momentami bardzo przejmujące "Szepty", spektakl mówiący o najprostszych życiowych sprawach, o poszukiwaniu siebie, wchodzeniu w dorosłość, o relacjach rodzinnych. Katarzyna Wrzosek - grająca w tym spektaklu Siostrę i Michał Kropa - grający Brata wywiązują się ze swych ról niezwykle dojrzale. Na różnych festiwalach i przeglądach zdobyli dotąd łącznie dwanaście nagród aktorskich.

Trzeci spektakl maszewskiego teatru - "Wydech" to, najprościej ujmując, rzecz o ojcostwie. O braku ojca w rodzinie, braku jego charyzmy. I wynikłym stąd zaniku emocjonalnych więzi rodzinnych, zastępowanych przez sieć internetową. Ten spektakl także zdobywa laury i - jak każdy poprzedni - wciąż jest zmieniany i dopracowywany.

Latem 2009 roku Krzyk otrzymał Trytona - jedną z głównych nagród studenckiej FAMY za najlepszą kreację zbiorową festiwalu. Plenerowy spektakl Nord Stream (nazwa gazociągu, który ma biec po dnie Bałtyku) zainspirowany został książką Anny Politkowskiej o współczesnej Rosji. Spektakl, którego premiera odbyła się wcześniej w Maszewie, ma wielki rozmach, bierze w nim udział siedemnaście osób, w tym kilku muzyków, a rekwizytami są m.in. ciężarówka i limuzyna.

Krzyk "słychać" często w kraju, ale i teatralno-artystyczny kraj pokazuje się w Maszewie. Od czterech lat odbywają się w tym mieście "Wejrzenia", czyli Ogólnopolska Biesiada Teatralna. Na imprezę ściągają liczne zespoły, uznane postaci teatru, krytycy, dziennikarze i widzowie. Przez kilka dni trzytysięczne miasteczko, w którym zachowała się w znacznej części piękna przedwojenna zabudowa, zamienia się w kulturalną stolicę regionu. Liczne przedstawienia, koncerty, dyskusje, a nawet rozgrywki sportowe (Kościółek grał w piłkę nożna jako junior we Flocie Świnoujście) tworząc niezapomniany klimat. Sprawiają, że serce miasteczka - usytuowane na malowniczym rynku - zaczyna żwawiej i radośniej bić. Atmosfera artystycznego święta udziela się mieszkańcom, którzy coraz częściej doceniają to, co robi dla lokalnego społeczeństwa Krzyk i związani z nim ludzie. W tym roku poza Wejrzeniami odbyło się po raz pierwszy "Krzykowisko", czyli Ogólnopolskie Spotkania Teatralne, równie ciekawa i barwna, ożywiająca Maszewo impreza.

Aktorzy Krzyku ciągle nad sobą pracują. Rozwijają się, zdobywają nie tylko nagrody, ale i wiedzę. Uczą się, studiują, uczestniczą w warsztatach, spotkaniach. Sporo czytają i mają okazję spotykać się z osobowościami teatru. Do Maszewa przyjechał ostatnio Thomas Richards - namaszczony oficjalnie przez Jerzego Grotowskiego jako jego artystyczny spadkobierca i kontynuator. Spotkanie z nim było niezwykłym przeżyciem, ale także cenną lekcją sztuki teatru. "Każde spotkanie z takimi ludźmi nas rozwija i umacnia" - mówi Kościółek. Młodzi aktorzy Krzyku twierdzą, że teatr ich połączył. Ich, czyli młodych mieszkańców miasteczka, mających potencjał i pasję. Wszyscy mają świadomość, że uczestniczą w czymś ważnym, co sprawia, że ich życie jest nietuzinkowe. Mają też świadomość, że działając w takim małym środowisku tworzą coś, co nazywa się marką. Nie uznają półśrodków. Wyznają zasadę, że albo robią coś ważnego, albo nic. A Krzyk jest dla nich miejscem, któremu dają kawałek swojego życia. "Dbam o każdego z nich jak tylko mogę, bo Maszewo to nie jest aglomeracja. Jak odejdzie z zespołu ktoś z kilkuletnim stażem, to zrobi się ogromna luka, której nie da się od tak zapełnić. Ale też dbam o to, byśmy ładowali swoje akumulatory. Nie po to, by ciągle wywoływać ferment twórczy, bo to może prowadzić do fiksacji, ale by poszerzać swoją wiedzę i doświadczenie.

Nie wiedzą, jaką formułą określić swój teatr. Nie pasuje im słowo "alternatywny", nie są też teatrem offowym, ani studenckim. Nie są też młodym teatrem, choć tworzą go młodzi ludzie. Są po prostu Krzykiem z Maszewa.

Marek Osajda - dziennikarz "Kuriera Szczecińskiego", dokumentalista telewizyjny, członek Rady Artystycznej Zachodniopomorskiego Funduszu Filmowego "Pomerania Film".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji