Artykuły

Teatr mam w sobie

- Zawsze miałem teatr w sobie, żyłem w trochę innym świecie. Zmuszałem siostrę do przebierania się i robiliśmy teatr we dwójkę - opowiada GRZEGORZ CHRAPKIEWICZ, aktor, reżyser i pedagog.

z Grzegorzem Chrapkiewiczem [na zdjęciu], reżyserem, aktorem i nauczycielem rozmawia Agnieszka Sadowska:

Co pan czuje wracając po trzydziestu latach do rodzinnego miasta?

- Ogromny sentyment. Czasem aż się wstydzę, że tak bardzo się wzruszam. Ale z drugiej strony zdarzają się rzeczy naprawdę niesamowite. Siedziałem kiedyś w domu, zadzwonił telefon i słyszę w słuchawce: Cześć, mówi Artur. No tak, myślę sobie, ale jaki Artur? Okazało się, że to kolega z podstawówki. Przeczytał w gazecie, że robię spektakl w Kielcach, zdobył mój numer telefonu i zadzwonił. To niesamowite. Ludzie spotykają mnie na ulicy i witają jak starego znajomego.

Poznają pana?

- Tak. Być może dlatego, że pokazuję się czasem w telewizji - w reklamach, w teatrze telewizji. Dzięki temu oni mogli obserwować moje starzenie. Ja tej okazji nie miałem. Zapamiętałem ich takich, jacy byli w szkole. I dlatego czasem ich nie poznaję.

Dobre wrażenia z Kielc mogą się niedługo skończyć. Reżyseruje pan farsę, a ten gatunek nie jest tutaj traktowany zbyt przychylnie.

- Aktorzy, z którymi pracuję już mnie przed tym ostrzegali. Ale na szczęście minął mi już wiek, kiedy przeżywałem każdą krytykę. Jeśli czytam recenzję, która czegoś mnie uczy, to dla mnie jest ona świetna, nawet jeśli jest krytyczna. Inne nie są mi potrzebne.

Nie boi się pan przed jutrzejszą premierą?

- Boję się, bo zawsze się tego boję. Reakcja publiczności jest przecież nie do przewidzenia. Czasem na próbach mówię aktorom: Tu niech pan odczeka, bo ludzie się zaśmieją. Zawsze wtedy słyszę: A skąd pan wie?

Śmieją się?

- Najczęściej tak. Ale przyjęcie sztuki zależy od wielu czynników: od pogody, kondycji aktorów, od atmosfery na sali, nawet od tego, czy jest za zimno, czy za gorąco. Ludzie w teatrze są jednak bardzo skrępowani, nie wszyscy potrafią się wyluzować. Ale wystarczą dwie, trzy osoby, które swobodnie się śmieją i cała sala zaczyna się bawić.

No tak, tylko że mogą też zacząć kichać.

- Albo jeszcze gorzej: kasłać, a to momentalnie rozbije cały nastrój. Zawsze jest tak, że wszystko, co nie jest organicznie związane z przedstawieniem wydaje się o wiele ciekawsze. Aktor może mówić monolog Hamleta, ale jeśli na jego czarnym kostiumie nieopatrznie znajdzie się długa czerwona nitka, to widzowie cały czas zamiast słuchać hamletowskiego "być albo nie być", będą patrzeć właśnie na nią.

Wybierając sztuki kieruje się pan jakąś ulubioną tematyką?

- Nie. Tematyka może być różna, ważne jednak żeby był problem, który mnie boli. O wyborze decydują więc emocje.

A co decyduje o wyborze miejsca?

- Najczęściej telefon od kogoś, kto proponuje mi wyreżyserowanie czegoś. Czasem pojawiają się też przesłanki bardziej emocjonalne. Tak jest w przypadku kieleckiego teatru, na którym się wychowałem. Pierwszy raz przyprowadził mnie tutaj dziadek, który zresztą grywał w nim, kiedy jeszcze nie był to teatr zawodowy, a działał na zasadzie impresaryjnej. Tak samo zresztą jak moja babcia. Z rodzinnych zapisków wynika, że zagrała księżnę Annę w sztuce o powstaniu listopadowym "Lecą liście z drzewa".

To chyba ma pan teatr w genach?

- Chyba tak, choć dziadek był lekarzem. Ale to właśnie on jako pierwszy przyprowadził mnie do kieleckiego teatru na sztukę "Dziś do ciebie przyjść nie mogę".

I od razu pan poczuł, że teatr jest fajny?

- Tak. Pamiętam, że nie spałem całą noc. Obejrzałem przedstawienie i od razu wiedziałem, że to coś niezwykłego. Ale też ja zawsze miałem teatr w sobie. Zmuszałem siostrę do przebierania się i robiliśmy teatr we dwójkę. Ja w ogóle zawsze żyłem w trochę innym świecie. Nie bawiłem się w te wszystkie gry. Zawsze coś kreowałem, wyobrażałem sobie, że jestem kimś innym.

Jednak wrócił pan do rzeczywistości?

- Zacząłem zajmować się sportem. Przez dwanaście lat w Młodzieżowym Klubie Sportowym "Żak" grałem wyczynowo w koszykówkę, ale przez cały czas ten teatr we mnie tkwił. Chodziłem do V Liceum imienia Ściegiennego i tam założyłem teatr szkolny. Potem były "Biesiady literackie" prowadzone przez panią Alinę Bielawską. To też bardzo ważny etap w moim życiu. Ja w ogóle mam teorię, że bardzo liczy się to, kogo się w życiu spotyka.

Pan ma szczęście do ludzi?

- Myślę, że tak. Jeśli spotykam osobę, która dużo mi daje, to bardzo się staram żeby jak najwięcej skorzystać. Tak było w podstawówce, liceum, tak było później w szkole aktorskiej, gdzie trafiłem na zestaw najwybitniejszych pedagogów, jacy w tamtych czasach uczyli w krakowskiej szkole aktorskiej. Uczył mnie Jerzy Stuhr, Ewa Lassek, Hanka Polony. Po szkole pracowałem z najlepszymi: Adamem Hanuszkiewiczem, Jerzym Gruzą, Kazimierzem Kutzem. Oni mnie kształtowali.

Który zawód pan woli?

- Jestem spod znaku Bliźniąt, a to znaczy, że nie wiem co wolę. Bardzo się cieszę, że mogę uprawiać trzy zawody. Zawsze chciałem być aktorem i zostałem nim, choć teraz mam małą szansę na uprawianie tego zawodu, głównie ze względu na brak czasu. Aktorstwo bardzo wiąże - z miejscem, z daną grupą ludzi. Jako reżyser mam szansę powiedzenia: Bardzo przepraszam, ale dziś próba się nie odbędzie, bo muszę gdzieś wyjechać. Jako aktor nie mogę tego zrobić.

Ten trzeci zawód to nauczyciel?

- Uczenie to moja wielka pasja. Już na czwartym roku w szkole teatralnej profesor Ewa Lassek poprosiła, bym został jej asystentem. I dlatego ludzie często nie dowierzają, kiedy mówię, że moją uczennicą jest pani Ewa Kasprzyk. A to prawda, bo Ewa była wtedy na drugim roku w szkole krakowskiej, ja byłem na czwartym, ale już miałem z nią ćwiczenia.

Wcześnie pan zaczął to nauczanie.

- Zacząłem od asystenta, teraz jestem profesorem. Uwielbiam uczyć. Kontakt z młodzieżą zabezpiecza aktora przed wpadnięciem w sztampę.

Ale czy nie uświadamia także upływającego czasu?

- Nigdy nie szalałem na punkcie swojego wyglądu. Nie robiłem sobie liftingów, choć był taki okres między trzydziestką, a czterdziestką, kiedy miałem świadomość przemijania czasu, tego, że czegoś nie zrobię, nie zagram jakichś ról. Ale przez ostatnie dziesięć lat już tego nie zauważam. Żyję dniem dzisiejszym, choć oczywiście jak wchodzę na czwarte piętro, to mam zadyszkę. Ale odkąd przestałem się tym przejmować, jakoś lepiej się czuję.

Grzegorz Chrapkiewicz

Aktor, reżyser i pedagog. Pochodzi z Kielc. Po maturze w V LO im. ks. Ściegiennego wyjechał na studia do Krakowa. Będąc na czwartym roku w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej zaczął prowadzić zajęcia ze studentami. Obecnie pracuje w Teatrze Wybrzeże. Po trzydziestu latach , wrócił do Kielc, by wyreżyserować sztukę "Nie teraz kochanie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji