Artykuły

Dorota Kolak: Zawijają we mnie śledzie

- Rozpoznawalności mi nie żal. Żal tylko czasami jakichś ról, które dostają moje koleżanki rówieśniczki będące w Warszawie. Czasami myślę - och, takie coś to bym sobie zagrała. Odczuwam lekkie ukłucie zazdrości, nie wtedy jednak, kiedy przeglądam okładki, tylko kiedy słyszę, że ktoś dostał coś ekscytującego do zagrania - mówi DOROTA KOLAK, aktorka Teatru Wybrzeże w Gdańsku.

Od patrzenia na filmy żaden aktor nie nauczył się grać - mówi Dorota Kolak w rozmowie z Ryszardą Wojciechowską.

Skąd ja Panią znam?

- A chyba z imienin Zdzicha (śmieje się). Widzę, że nawiązuje pani do mojego żartu, jakim się czasami posługuję, kiedy słyszę od kogoś nieznajomego: A skąd ja panią znam?

No to skoro wiemy, skąd się znamy... Troszkę Pani zazdroszczę. Jako aktorka może być Pani, na przykład, dziennikarką. A ja aktorką nigdy nie będę.

- Fajny zawód, prawda? Można być lekarzem, dziennikarzem, geologiem, archeologiem, królową, zakonnicą i dziwką.

Jest taki żart, że jeśli polski aktor chce nadal dostawać ciekawe role, to powinien się modlić o to, żeby mu się nagroda nie przydarzyła. Bo robi się po niej, z niewiadomych powodów, zawodowy zastój. Przed kilkoma miesiącami na festiwalu filmowym w Gdyni dostała Pani nagrodę za drugoplanową rolę w filmie "Jestem twój". I co się wydarzyło?

- Jeżeli mnie pani zapyta, czy nie dosypiam w nocy, bo muszę przerzucać tony scenariuszy, to tak nie jest. Ale ku mojej radości, już po tej nagrodzie, zagrałam w kolejnym filmie. Tym razem u Bartka Konopki, z panami Dorocińskim i Stroińskim. Skończyłam też zdjęcia do trzech odcinków serialu dla TVN, który w angielskim wydaniu miał tytuł "Cold Feet", a w polskim będzie się nazywać "Usta usta". I bardzo się cieszę z tej roli, bo jest ona kompletnie inna od tej, którą zagrałam u Grzegorzka w "Jestem twój". Cieszę się, że nie wyciągnięto dla mnie z szuflady roli kolejnej kobiety, zmęczonej życiem. Byłam więc zapracowana od października do grudnia.

Wspomniała Pani o filmie "Lęk wysokości" z Marcinem Dorocińskim i Krzysztofem Stroińskim. To chyba fajnie zagrać z takimi mężczyznami. Ale to znowu trudny film i oparty w zasadzie tylko na trzech aktorach.

- Uczciwie mówiąc, nawet nie na trzech aktorach, bo moja rola nie jest duża. Tematem filmu są relacje między ojcem i synem. Ja jestem kimś, kto uruchamia w ich życiu złe i dobre wspomnienia.

Wcześniej Pani tak troszkę przemykała przez ekran. A to u Schlöndorfa w "Strajku"...

- Ale tam już naprawdę bardzo przemknęłam. Nawet nie chciałabym o tym mówić.

W CV można to sobie wpisać.

- Ja nie wpisuję, bo uznaję, że krojenie tortu nie jest rolą. Zapomnijmy o tym.

Ale za to Juliusz Machulski pamięta o Pani. W jego "Vincim" zagrała Pani bardzo bogatą kobietę, a w "Ile waży koń trojański" - epizodyczną rólkę ale bardzo smaczną.

- Nasza znajomość zaczęła się przed wieloma laty. Kiedy byłam jeszcze na czwartym roku studiów. I u jego ojca, pana Jana Machulskiego, grałam Hermię w "Śnie nocy letniej". Spektakl był prezentowany na szekspirowskim przeglądzie w Zamościu. I tam się z Julkiem poznaliśmy.

W serialach też Pani grywa. Pani flagowy - jak to się teraz mówi - serial, czyli "Barwy szczęścia" kandyduje do Telekamer. A ja oglądałam od czasu do czasu "Pensjonat pod Różą" z Pani udziałem i nawet mnie ten serial wciągał.

- Bo były w nim fajnie rozpisane ludzkie historie.

Zagrała Pani kobietę złamaną przez życie i alkohol.

- Ale w innym serialu "Marzenia do spełnienia" byłam krawcową, która walczy o dzieci. Więc wydaje mi się, że te moje serialowe role są różne.

A praca na planie?

- To bardzo ciężka praca, wbrew wszelkim obiegowym opiniom.

A ja bym wreszcie chciała usłyszeć, że to zajęcie leciutkie i przyjemne.

- Nie ode mnie. Ponieważ te wszystkie sceny muszę sobie wcześniej ułożyć. Psychologicznie i emocjonalnie opracować. To wymaga dyscypliny i aktorskiej koncentracji. Skoro przy pracy nad serialem nie ma wiele czasu, to trzeba bardzo dobrze wiedzieć czego się chce, żeby mieć na planie pełną jasność tematu i zadania.

Lubi Pani tę pracę w serialu?

- Bardzo. Tam się uczyłam pracy na planie. Kiedy opuszczaliśmy krakowską szkołę teatralną, nikt z nas nie posiadał umiejętności pracy z kamerą. Więc jestem wdzięczna wszystkim reżyserom, którzy mi dali szansę, żebym się mogła uczyć. Od samego patrzenia na filmy żaden aktor nie nauczył się w nich grać.

Ale jest Pani przede wszystkim aktorką teatralną.

- Tak, bo teatr to moja podpora, mój świat i mój, mam nadzieję, rozwój. Bez teatru byłabym innym człowiekiem i inną aktorką.

Wciąż? Po prawie trzydziestu latach?

- Teatr nie szufladkuje. Pozwala na eksperyment, bo mamy na to czas. Pozwala błądzić i poprawiać błędy na każdym następnym spektaklu. W moim odczuciu teatr to fascynująca przygoda.

A zmęczenie materiału?

- Zmęczenie materiału wiąże się z wiekiem. Ten zawód tak eksploatuje, że im jestem starsza, tym większe są koszty jego uprawiania. A czy smakuje tak samo? Myślę, że smakuje nawet lepiej. Im człowiek jest starszy, tym odnajduje więcej smaków i ma większą świadomość smakowania. Teatr to też spotkania z młodymi aktorami. Oni mnie ciekawią. Inaczej myślą o świecie. Inaczej grają. Wykorzystują inne środki. Więc nuda w przypadku teatru wkrada się rzadko.

Jest Pani aktorką rozpoznawalną przez wielu. Powstał fanklub Doroty Kolak. Ale to nie jest ta szalona rozpoznawalność. Nie żal Pani?

- Rozpoznawalności, zwłaszcza tej szalonej, mi nie żal. Żal tylko czasami jakichś ról, które dostają moje koleżanki rówieśniczki będące w Warszawie. Czasami myślę - och, takie coś to bym sobie zagrała. Odczuwam lekkie ukłucie zazdrości, nie wtedy jednak, kiedy przeglądam okładki, tylko kiedy słyszę, że ktoś dostał coś ekscytującego do zagrania. Wtedy przez myśl przechodzi - a może, gdybym tam była, to też bym mogła tak troszkę "poświrować"?

Może nie "poświrować". Wystarczyłoby trochę poskandalizować.

- Może gdybym po skończeniu szkoły teatralnej powiedziała sobie: No Dorota, jak będziesz skandalistką, to coś z tego wyniknie. Ale teraz? Głupio jakoś.

Dziewczynka z Krakowa mogła skandalizować?

- Rzeczywiście, za moich czasów, kiedy kończyło się szkołę teatralną, skandalizowanie było raczej źle widziane.

Jest pani członkiem mafii... aktorskiej, można powiedzieć.

- Też tak uważam (śmieje się). Tata pracował w krakowskim teatrze, mama była choreografem. Mąż aktor. Siostra pracuje w teatrze, jej były mąż to też aktor. Brat mojego męża - Jurek, też aktor, jego żona Beata jest aktorką, Staszek [Stanisław Michalski - dop. aut.] to aktor i mama mojego męża też grała na Wybrzeżu. Teraz dołączyła córka, która jest aktorką Teatru Współczesnego we Wrocławiu.

Czy Pani swojej córce życzyłaby takiej popularności, jaką przeżywają teraz, na przykład, Marta Żmuda-Trzebiatowska czy Joanna Brodzik?

- Żeby to móc odrzucić, to trzeba tego skosztować. Nie wiem, czy moja córka by tego chciała. Wiem za to, że ona jest teraz w teatrze i to teatr jest dla niej najważniejszy.

Nie marzy o filmie?

- Marzy. Jeździ na castingi do seriali, do filmów, żeby poznać pracę przed kamerą. Myślę, że ona też rozumie, iż ta okładka to jest chwila, moment w życiu człowieka. Jest taki wiersz Wozniesienskiego o Marilyn Monroe. Nie będę go cytować w całości. Ale Marilyn mówi: "I zawijają we mnie śledzie...". Bo okładka służy do różnych rzeczy.

Ale jak się ma dwadzieścia parę lat, to jeszcze się o tym nie wie, że mogą w niego zawinąć śledzie. A w Pani zawodowym życiu było coś, co umknęło? Czego żal?

- Było, ale rzadko wracam do tego. W ubiegłym roku nie udało mi się na przykład zagrać w dwóch filmach. Mimo że wygrałam casting. Ale miałam, po prostu, przedstawienia.

To może trzeba było powiedzieć teatrowi - idź precz.

- Nie wyobrażam sobie, żebym tak mogła [powiedzieć]. Patrzę przed siebie. Było - minęło. Trudno.

Jest Pani też pedagogiem. A to niełatwy kawałek chleba.

- Za to jaki fascynujący. Uczę przyszłych śpiewaków operowych.

I czego Pani ich uczy?

- Aktorstwa. To znaczy, chcę uczyć ich rzemiosła. I tego, że aktorstwo to szukanie powodów do wchodzenia w relacje z drugim człowiekiem tu i teraz, czyli na scenie. Uświadamiam im też, że aktorstwo to sztuka zadawania właściwych pytań.

Trochę jak dziennikarstwo, czyli nareszcie coś pokrewnego.

- W aktorstwie zadawanie kolejnych pytań pomaga w konstruowaniu postaci. Poza tym uczę ich, mam nadzieję, etycznego zachowania, entuzjastycznego podchodzenia do tego zawodu. I radości. Aktorstwo to przygoda. Niepowtarzalna, czasem piękna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji