Artykuły

Warunkiem prawdy jest kłamstwo

"Umowa, czyli łajdak ukarany" w reż. Jacquesa Lassalle'a w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Natalia Staszczak w Teatrakcjach.

Wolter powiedział o Pierre de Marivaux, że ważył pustkę w pajęczej siatce. Zgadzają się chyba z tym pogardliwym stwierdzeniem polscy reżyserzy, dla których jego twórczość rzadko staje się źródłem inspiracji. Jacques Lassalle- francuski reżyser teatralny wystawiający w Teatrze Narodowym jego utwór Umowa, czyli łajdak ukarany - odnajduje w XVIII - wiecznym dramatopisarzu głęboki sens oraz okrucieństwo relacji międzyludzkich, świat paradoksu, w którym, jak mówi sam reżyser, Warunkiem prawdy jest kłamstwo.

Lassalle, były dyrektor Comedie Français (teatr w Paryżu założony w 1680 roku, prezentujący klasyczny repertuar francuski), po raz kolejny wystawia w warszawskim Teatrze Narodowym dramat francuski. Jego Tartuffe zachwycał przede wszystkim grą aktorską, zwróceniem uwagi na rolę słowa, brakiem efektów, przemyślaną interpretacją bodaj najbardziej znanej ze sztuk Moliera. Ze spektaklem "Umowa, czyli łajdak..." jest nieco inaczej- to utwór nieznany dotąd polskiej publiczności. Przekład Jerzego Radziwiłowicza jest współczesny, stonowany, literacki, pięknie brzmi w ustach aktorów. A tekstu, jak na niezbyt skomplikowaną fabułę, jest niezwykle dużo. Spektakl trwa 3 godziny i mimo doskonałego doboru słów oraz talentu aktorów niektóre sceny bardzo się dłużą, a widz zaczyna rozumieć wątpliwości Woltera.

Główną postacią przedstawienia jest Kawaler (Wiktoria Gorodeckaja), czyli bogata dziewczyna przebrana za mężczyznę, która chce z bliska przyjrzeć się swojemu narzeczonemu Lelio (Grzegorz Małecki). Ten okazuje się pozbawionym serca materialistą i chce wycofać się z przedmałżeńskiej umowy z Hrabiną (Małgorzata Kożuchowska), bo ma już na oku bogatszą narzeczoną. Namawia Kawalera, by rozkochał w sobie Hrabinę, zmuszając ją tym samym do zerwania umowy i poniesienia związanych z tym strat finansowych. W intrydze biorą również udział liczący na zysk służący- Arlekin (Karol Pocheć) oraz Trivelin (Jerzy Radziwiłowicz).

Długo trwa, zanim intryga zostanie rozstrzygnięta, wciąż pojawiają się nowe przeszkody, a i tak finał nie jest do końca jasny. Jednakże ostatnia scena kolacji, choć (a może: "dzięki temu iż") pozbawiona słów, nadaje całości wymiaru bardziej metafizycznego. Obserwujemy przegranych ludzi, w których rośnie napięcie i wstyd, ale brak w nich chęci poprawy, czy naprawienia błędów. Dalej będą kalkulować, traktować innych z wyrachowaniem i dwulicowością. Tylko Trivelin wybucha gromkim, szyderczym śmiechem, jakby to moralne zepsucie go wcale nie dotyczyło.

Scenografia spektaklu (Dorota Kołodyńska) robi wrażenie, ale tylko przez pierwszą godzinę trwania przedstawienia. Głęboka scena z rozsuwanymi na boki drzewami wymalowanymi jak na szkle, u góry odsłonięte reflektory, w tle olbrzymie białe płótno podświetlane na różne kolory. Pomiędzy drzewami namalowanymi na przezroczystej pleksi biegają aktorzy, a ich głos często zanika.

Mimo to warto popatrzeć na kunszt, z jakim grają swoje role. Kreacja Małgorzaty Kożuchowskiej jest zachwycająca. Jej hrabina to dumna, sprytna i inteligentna kobieta, która choć z racji swego stanu musi bawić się we wszystkie konwenanse, to robi to z klasą i godnością. Równocześnie Kożuchowska obdarza ją niezwykłym urokiem, ciepłem, dowcipem. Grzegorz Małecki nie obniża poprzeczki postawionej mu po ostatnich dobrych rolach (Benedick w "Wiele hałasu o nic", Albin w "Ślubach panieńskich") i po raz kolejny wywiązuje się doskonale z postawionego mu zadania. Jest zimnym, dumnym draniem, który tylko dla pieniędzy potrafi stać się namiętnym kochankiem, nie potrafi kochać kobiety dłużej niż kilka tygodni. Jego powolne ruchy są pełne gracji, wyprostowana postawa oraz zabawa chusteczką ukazują skupienie aktora nie tylko na tekście, ale również gestykulacji, czy wizerunku. Jerzy Radziwiłowicz jako Trivelin to służący filozof, pełen życiowych mądrości i poczucia humoru. Najbardziej zapada w pamięć jego scena z udziałem Lelia, gdy parodiuje hrabinę przekazując nie tyle ton jej głosu, ruchy, co przede wszystkim karykaturalne zachowanie. Na uwagę zasługuje także epizod w wykonaniu Karola Pochecia, który ze swojej postaci stwarza upośledzonego umysłowo, prostego służącego. Jest wciąż zgarbiony, niczym Quasimodo niezgrabnie porusza się po scenie i rzuca w przestrzeń pojedyncze słowa.

Najtrudniejsza do zagrania, a także do opisania, jest rola studentki IV roku Wydziału Aktorskiego Akademii Teatralnej Wiktorii Gorodeckaja wcielającej się w główną postać Kawalera. To niezwykle trudne zadanie, z którego niedoświadczona jeszcze aktorka wychodzi obronną ręką, ale nie zachwyca. Jej nerwowe ruchy na scenie, wysoki ton głosu i zadyszka stają się po pewnym czasie nużące w odbiorze. Równocześnie potrafi doskonale zachować pewną kobiecą delikatność, grację, a sceny uwodzenia hrabiny udają się jej bez zarzutu. Mimo to, robi ona o wiele lepsze wrażenie w dyplomie szkolnym "Miłość i gniew".

Cały spektakl jest bardzo poprawny i klasyczny, jednak niektóre sceny (szczególnie divertimenta oraz końcowe sceny) są za długie, mimo świetnej gry aktorskiej nużą. Kolejne zastrzeżenie budzi wybór dramatu nieznanego w Polsce dramatopisarza. Znacznie ciekawsze są "Igraszki trafu i miłości", czy "Pułapka miłości" w przekładzie Boya-Żeleńskiego. Ten tekst, choć zmusza do myślenia pokazując ludzką próżność czy wyrachowanie, to prawdopodobnie nie poszerzy grona wielbicieli Marivaux wśród polskich widzów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji