Artykuły

Zakochani w "Kotach"

- Niezależnie od szerokości geograficznej "Koty" są rozumiane, wyzwalają emocje, wzruszają - mówią realizatorzy dokumentu o powstawaniu musicalu "Koty" w warszawskiej Romie Artur Pietras i Katarzyna Obara.

Od czasu premiery w 1981 aż do zdjęcia z afisza w swoje 21. urodziny musical zagrano w New London Theatre niemal 9 tys. razy. Na całym świecie "Koty" zobaczyło ponad 50 milionów ludzi w 26 krajach... Co zdecydowało o fenomenie "Cats"? Katarzyna Obara i Artur Pietras postanowili bliżej zbadać to zjawisko.

Agnieszka Jabłońska: Co znaczy tytuł dokumentu - "Ujarzmić koty"?

Katarzyna Obara: Jeżeli ogląda się ten dokument uważnie, to można dopatrzyć się w nim dwóch historii. Jedna opowiada o tym, jak doszło do polskiej premiery najsłynniejszego musicalu świata. Druga to historia człowieka, Wojciecha Kępczyńskiego, który 20 lat temu pojechał do Londynu i wyszedł ze spektaklu oniemiały. To opowieść o drodze od czasu, kiedy był studentem, do chwili obecnej, kiedy jest dyrektorem w Teatrze Muzycznym Roma. Historia o tym, jak urzeczywistniało się marzenie o wystawieniu "Kotów" w Polsce.

Wojciech Kępczyński zyskał prawo do własnej koncepcji przedstawienia. Jak tego dokonał?

K. O.: Wersji "non-replica production" były dwie. Jedna, w Bukareszcie, nie została zaakceptowana przez Anglików. Wersja "non-replica" polega na tym, że właściciele praw autorskich dają tytuł, całą kompozycję, ale teatr musi stworzyć własną scenografię, choreografię, kostiumy, charakteryzację; musi stworzyć własną inscenizację. Potem trzeba to skonsultować z Londynem. Realizatorzy najbardziej bali się, że na premierze pojawią się Anglicy i nie zaakceptują przedstawienia, tak, jak to się stało w Bukareszcie. Wówczas całe zaangażowanie, praca poszłyby do kosza, bo teatr straciłby prawo do wystawiania tej sztuki w ogóle!

Artur Pietras: Anglicy, po tym jak obejrzeli polską wersję w Warszawie, wysłali do pana Wojciecha Kępczyńskiego wspaniały list. Napisali, że polska wersja jest tak fantastyczna, że spokojnie może być wystawiana na West Endzie w Londynie, na Broadwayu w Nowym Jorku, po prostu wszędzie.

Co decyduje o ogromnym powodzeniu tego musicalu na całym świecie?

K. O.: Na to pytanie właśnie usiłujemy odpowiedzieć w dokumencie. Niezależnie od szerokości geograficznej "Koty" są rozumiane, wyzwalają emocje, wzruszają. Libretto powstało na podstawie wierszy T. S. Eliota, wierszy, które Andrew Lloyd Webber złożył w jedną muzyczną całość.

A. P.: Piosenka "Memory" z wykonaniu Barbry Streisand wiele miesięcy utrzymywała się na listach przebojów. Mnóstwo wokalistek na całym świecie włączyło ją do swego repertuaru. Może stąd bierze się popularność musicalu, że opowiada o nas samych, w poszczególnych kocich charakterach widzimy siebie. Na widowni ludzie naprawdę płaczą. Anglicy bardzo ostrożnie i nieufnie podchodzili do polskiej wersji, ale specjalnie dla Polski Andrew Lloyd Webber napisał nową aranżację, którą trzeba było przygotować z myślą o nagraniu płyty. Maciej Pawłowski zebrał fantastyczny zespół jazzowo-wokoalizujący i razem nagrali tę nową wersję, po czym wysłali do Londynu. Pierwszy dzień - cisza, drugi -, trzeci - cisza. A bez tego nie może ruszyć spektakl! Po miesiącu, dwóch Anglicy zapukali do Romy z zamiarem kupna polskiej wersji - nie tylko ją zaakceptowali, ale jeszcze bardzo im się podobała. Teraz polska ścieżka muzyczna, polskie nagranie, będzie służyć wszystkim spektaklom "Cats" na całym świecie. To jest gigantyczny sukces.

K. O.: Płyta z piosenkami z musicalu już zyskała w Polsce status złotej. "Koty" nie pojawią się w telewizji. Żeby zrealizować dokument o musicalu, też trzeba było zdobyć zgodę.

Czy to prawda, że było aż tak ciężko?

K. O.: Przyszliśmy do szefów Romy z pomysłem realizacji dokumentu o polskim przedstawieniu "Kotów". Chcieliśmy, żeby został jakiś ślad po tych wszystkich przygotowaniach. Anglicy zdecydowali się na wersję telewizyjną dopiero po 16 latach od premiery w teatrze, a w Polsce nie ma szans, żeby sfilmować cały spektakl. Dostaliśmy zgodę z Londynu i... zaczęły się schody. Okazało się, że aby móc zrobić film o musicalu "Cats", trzeba mieć zgodę samego Adrew Lloyd Webbera. Wtedy zmiękły nam kolana. Głównie chodziło o zgodę na pokazanie fragmentów spektaklu, a bez tego ani rusz.

A.P.: Postanowiliśmy pojechać do Londynu, użyć naszego uroku osobistego i ich przekonać. Chcieliśmy także pokazać, początki tego musicalu. Jak powstawał, jakie były pierwsze kroki, pierwsze kocie łapki...

K. O.: Przekonaliśmy ich, że to nie jest przedsięwzięcie komercyjne, tylko rodzaj promocji musicalu. Krakowskim targiem doszliśmy do wspólnego stanowiska. Pozwolili nam zrealizować dokument po swojemu, ale film musieliśmy wysłać do Londynu i uzyskać ich akceptację.

Czy wy ujarzmiliście "Koty", czy to one was ujarzmiły?

A.P.: Biorąc pod uwagę te wszystkie rozmowy, to jak długo trzeba było przekonywać, prosić o zgodę na wykorzystanie materiałów - to ujarzmiliśmy "Koty", bo powstał o tym film.

K. O.: Z drugiej strony "Koty" nas ogromnie zafascynowały. Zaangażowały emocje wyjątkowo mocno. Staliśmy się częścią tego spektaklu. To może jednak one nas...

Katarzyna Obara i Artur Pietras pracowali bez dystansu emocjonalnego. Czuli się częścią grupy, która "Koty" tworzyła i wspólnie czekali na pierwsze recenzje po premierze... Uff, udało się!

Na zdjęciu scena z musicalu "Koty".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji