Artykuły

Komendant w "Rozmaitościach"

GDY z głośników (nagranie szło z play-backu) ryknęły trąby i chóry układające się w początkowe tony "Pierwszej Brygady", usłyszałem za sobą trzask podnoszącego się siedzenia krzesełka. Starsza pani w eleganckim kostiumie stała na baczność wyprężona jak struna. Prędko i jakby z zawstydzeniem wstawali inni, najpierw najstarsi. Później, z ociąganiem, młodzież szkolna śledząca perypetii bohaterów "Gałązki rozmarynu" z umiarkowanym rozbawieniem. Wreszcie - gdzieś na wysokości refrenu - stal już wyprostowany cały parter Teatru Rozmaitości. Spektakl, bynajmniej nie namaszczony dotąd, bardziej komediowy niż monumentalny przeradzał się nagle w akademię ku czci. Nic więc dziwnego, że po skończeniu pieśni panowała przez chwilę na widowni łatwo wyczuwalna konsternacja; jakoś głupio było wracać z postawy zasadniczej do sentymentalo-komediowych

perypetii strzelców.

Na szczęście już niedaleko zostało do finału. A w finale na scenę wszedł sam Komendant wizytujący swoje legiony. Wszystkim załzawiły się oczy i zapewne tylko nieliczni nieczuli cynicy zauważyli, iż Brygadier wszedłszy nie bardzo ma co z sobą zrobić na scenie. I nie bez przyczyny. Zygmunt Nowakowski nie wprowadził Józefa Piłsudskiego na scenę w swojej sztuce. Był albowiem na tyle świadomym dramatopisarzem, iż doskonale rozumiał, że Komendant, o którym się mówi, na którego się czeka i którego się kocha, lecz który jest na scenie nieobecny - taki Komendant będzie o wiele lepszym efektem scenicznym, niż jakikolwiek aktor w maciejówce z dolepionymi wąsami. Miał rację - dopiero Ignacy Gogolewski musiał mu ten efekt zepsuć - udosłowniając.

Rzecz jasna także "Pierwszej Brygady" i innych śpiewów patriotycznych w oryginale sztuki Nowakowskiego nie było.

"Nie ma w tekście Nowakowskiego - pisze o powieści "Wymarsz" Grzegorz Sinko w programie "Gałązki" - hagiografii, patosu czy tworzenia legendy, nie ma mowy o patriotycznych deklaracjach - zasadnicze sprawy i postawy są dla autora równie bezdyskusyjne i nie wymagające komentarzy, jak dla jego porte-parole strzelca Konrada. Komendant jest wzmiankowany jeden jedyny raz jako ktoś, na czyj widok wszyscy prężą się bezwiednie, kto rzuca wyruszającej o świcie pierwszej kompani kadrowej tylko jedno słowo: Winszuję. Postawa autora powracającego do tematu po dwudziestu latach w "Gałązce rozmarynu" nie uległa zmianie (...)"

I dalej: "Zygmunt Nowakowski pochodził z tej części Polski, która nigdy w swej historii nie znalazła się w obrębie wpływów bizantyjskich. Rozmaite wyczyny rodem z tego kręgu, które w latach trzydziestych rozszerzały się na kraj, budziły jego wstręt, wielokrotnie i dobitnie demonstrowany w felietonach. Oficjalnym kultom poświęcił na przykład felieton pod tytułem "Biało-czerwony sztandar" poświęcony zbiorkowi wierszy i przemówień "na okazję od św. Józefa do św. Ignacego". Zarówno więc doświadczenie życiowe, jak związana z pewnym kręgiem kulturowym postawa autora, skutecznie uchroniły "Gałązkę rozmarynu" przed osunięciem się w propagandę".

Skutecznie, ale do czasu.

Nie, nie mam ochoty dworować tu sobie z ludzi autentycznie wzruszonych na spektaklu w Rozmaitościach. Zdążył to już zrobić Zygmunt Kałużyński, który spektaklu oczywiście nie widział, ale wie, że "rzecz wystawiona Obecnie w teatrze dwóch ostrych działaczy partyjnych (tak jest) Gogolewskiego i Krakowskiej wyciska łzy, że aż pod fotelami mokro, i ogonek po bilety ciągnie się aż za rogatki". Pierwszy Demagog prasy polskiej opisuje swe straszliwe cierpienia, kiedy to w wieku pacholęcym przemocą bywał prowadzony na "Gałązkę rozmarynu", woli jednak nie dostrzec niewspółmiernie lepszego efektu, jaki w tej dziedzinie osiągnęła powojenna polityka kulturalna. Jej to przecież bowiem, a ściślej wieloletnim zakazom, skreślaniu lub "rozgęszczaniu" (fachowe określenie decydentów) wymazywaniu nazwiska ze wszystkich możliwych miejsc, nawet z prac naukowych, naiwnej wierzej iż zakazane oficjalnie nazwisko Marszałka zniknie z pamięci narodu - wszystkim tym czynnościom prowadzonym na rozmaitych "minionych etapach" i zakończonym przecież stosunkowo niedawno zawdzięczać należy, że dziś publiczność bez żadnej przemocy, którą tak boleśnie wspomina Kałużyński, wali drzwiami i oknami na "Gałązkę rozmarynu". Po czym w teatrze staje na baczność podczas "Pierwszej Brygady" - częściowo, rzecz jasna, poprzez sentyment, a częściowo, ponieważ sądzi, że w ten sposób coś demonstruje, opowiada się - za czymś i przeciwko czemuś. Ozy mam głośno powiedzieć przeciwko czemu i za czym?

Nie, doprawdy nie do sentymentalnej, wzruszonej widowni Rozmaitości trzeba mieć pretensje. Co więcej, można się spodziewać w najbliższym czasie więcej tego typu widowiskowych przedsięwzięć; jest na nie wszakże i koniunktura, i koncesja. Od poczucia przyzwoitości i od smaku artystycznego twórców zależeć będzie, czy imprezy te zatrzymają się na granicy oddzielającej patriotyczny sentyment od patriotycznego kiczu, czy też granicę tę przekroczą. W Teatrze Rozmaitości przekroczenie granicy nastąpiło dosyć łatwo. Co więcej teatr dość bezmyślnie poinformował w swoim własnym programie, że działa sprzecznie z poglądami artystycznymi, etycznymi, politycznymi autora, którego wystawia. Bo i któż się upomni o lojalność wobec zmarłego przed ćwierćwieczem w Londynie Zygmunta Nowakowskiego? Liczą się kolejki po bilety sięgające aż za rogatki; przy nich bledną wszelkie skrupuły.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji