Artykuły

Kobiety to moje szczęśliwe kalectwo

- Życie powinno być męską przygodą, rycerstwem. Jak masz konia i dzidę, to zap...laj. Walcz w pojedynkę. Nikt ci nie pomoże. Chyba że kobieta - mówi reżyser KAZIMIERZ KUTZ.

Rozmowa z Kazimierzem Kutzem, reżyserem, pisarzem, posłem PO, Ślązakiem.

WPROST: Ogląda się pan za kobietami na ulicy?

KAZIMIERZ KUTZ: Niestety, tak.

Niestety?

- Kręgosłup już nie ten. Trudno mi się obracać, bo mam zrośnięte dwa kręgi. Ale zdecydowanie się oglądam. Sam jestem zażenowany. Przystaję w sklepach, a gdy widzę w banku zjawiskowo piękną kobietę, to tak kombinuję, że jak już wszystko załatwię, to siadam z boku, by sobie popatrzeć. Nie chodzi o seks. Tylko o cud natury, harmonię, stan wewnętrzny.

Kobiety to pana słabość?

- To bardzo szczęśliwe kalectwo. Świat jest zmysłowy. Warstwa zewnętrzna, estetyczna jest ważna. Jak już wszystko będzie umierało, to najważniejsze, by oczy były sprawne. To ostatni organ seksualny.

Jak z tym u pana?

- Na razie oczy mam sprawne. Zwłaszcza to lewe. Do tego teraz mam nieco ułatwione zadanie, bo mam dzieci w okresie studenckim, więc do domu przychodzą piękne dziewczyny. Jak zostają u córki na noc, z przyjemnością robię śniadanie, gaworzę z nimi. Mam koło domu basenik. Gdy koleżanki córki się kąpały, zapytałem dla żartu, czy jak się rozbierają, to patrzą, która ma najlepsze piersi. A one na to: "Panie Kutz, wszystkie mamy". Ja sobie swawolę, a moja córka jest przerażona. Boi się, co o mnie pomyślą, a one widzą, że jestem normalnym facetem, z którym można pożartować.

Lubią to?

- Cała tajemnica polega na tym, by mówić o nich. Kobiety lubią, gdy mężczyźni się nimi bezinteresownie zajmują. Cieszę się, że dobrze się czują w moim domu i że im smakuje jajecznica.

Doświadczenie w tym fachu zdobywał pan wcześnie.

- Gdy miałem trzy lata. Byliśmy wtedy u mojego ojca chrzestnego. Odwiedziła nas tam jego sąsiadka z córką. Dziewczynka była tak zjawiskowej urody, że podszedłem, objąłem ją i wycałowałem. Obsypałem ją też komplementami. A ona na to reagowała jak każda kobieta. To nie był erotyzm. To było żywe piękno. Jak byłem w szkole powszechnej, złapali mnie na pierwszej przerwie, jak za szafą całowałem koleżankę. A dziewczynki były bardzo chętne. Uwielbiają to. Matka została wezwana do szkoły. Cały czas miała ze mną perypetie.

Znalazła na to receptę?

- Matka próbowała tępić ten mój cug do dziewcząt, bo się go bała, jakby zobaczyła początki zboczenia. Dlatego musiałem uważać, co mi komplikowało życie. Musiałem uciekać spod oka matki i sąsiadek. W przedszkolu się strasznie zakochałem w jednej dziewczynie. Podczas balu maskowego patrzyłem na nią i nie mogłem się napatrzyć. W gimnazjum w każdej klasie miałem dziewczynę.

Jak je pan zdobywał?

- Zawsze traktowałem piękne kobiety jak dzieła sztuki. Lubiły mnie, bo poświęcałem im wiele uwagi. Kobiety są próżne.

Jak to jest, gdy kobieciarz zostaje reżyserem?

- Zbyszek Cybulski mówił, że reżyser jest najprzystojniejszy nawet jak ma metr dwadzieścia i jest garbaty. Ale łączenie tego byłoby nieuczciwe. Nie można wykorzystywać władzy do zaspokajania własnych instynktów. Jako reżyser miałem zasadę - nie wykorzystywałem swojej pozycji w trakcie pracy nad filmem. Ale zawsze miałem romanse. W końcu jestem przy trzeciej żonie. A po drodze to było... Jezus Maria.

Tadeusz Konwicki powiedział o panu, że miał pan więcej żon niż Henryk VIII.

- Nie, to jest gruba przesada. Wbrew pozorom najbardziej lubiłem okres wstępny.

Nie chodzi o to, by złapać króliczka, ale by gonić go?

- Tak. Zmierzanie do tej cielesności. Tym się rozkoszowałem. Sama cielesność nie ma smaku.

A w Sejmie jest z kim poflirtować?

- Joanna Mucha jest piękna. Ale wyizolowana. Nie daje żadnego kontaktu, bo nie chce uchodzić za piękną i mądrą jednocześnie. Niesłychanie dba o siebie. Coraz ładniej się ubiera.

Kto jeszcze?

- Nie widzę nikogo. Choć się tam specjalnie nie rozglądam. To nie jest odpowiednie pole bitwy z powodu tabunów nieciekawych samców.

Ale za jednym samcem pan przepada. Za Januszem Palikotem. Twierdzi pan, że to święty człowiek.

- To ktoś naturalnie bardzo bliski. Zdaje mi się, że go zawsze znałem. Jest dla mnie ważniejszy niż niektóre partie w całości (śmiech). Jest inteligentny, otwarty i naiwny jak dziecko. Ma chłopięcą potrzebę zaistnienia. I jak wszyscy chłopcy nie może się obyć bez psot. Ja też mam taki charakter. Najważniejsze jest, by nie było nudno.

Czy Palikot na dłużej zagrzeje miejsce w polityce?

- Może się okazać, że im osobowość Tuska będzie większa, im bardziej będzie królem, tym bardziej będzie potrzebował błazna i mędrca w jednej osobie. Gdyby było inaczej, Tusk by go już dawno skasował. Problem Janusza polega na tym, że ma mentalność nieprzystawalną do polityki: nie potrafi komuś podlegać. Tak samo jak ja. Do tego on w każdej chwili może odejść. Świat mu się nie zawali. Od czasu do czasu mówię mu szczerze, co sądzę o tym, co robi. Lubi tego słuchać. Powiedziałem mu kiedyś, że robi na mnie wrażenie artysty bez dzieła. Przejął się tym. Palikot ma osobowość artysty, ma potrzebę mówienia od siebie. Na kanwie polityki tworzy dziwną literaturę. Nie wiem, czym się to skończy. Dla innych jest nieosiągalny, bo jest niezrozumiały. Jako człowiek literatury i biznesu jednocześnie.

Pan też mówi dużo i ostro. Co daje dosadny język?

- Jest przejawem wolności, niezależności. Każdy powinien zmierzać do niezależnego myślenia. Żeby coś osiągnąć, trzeba wytworzyć własny język, bo przez to człowiek jest ciekawy. Mnie się to udało. Nawet książkę napisałem w moim języku [powieść "Piąta strona świata" ukazała się w ostatnich dniach].

Jak się pan czuje jako literacki debiutant?

- Debiut w moim wieku to przeżycie niezwykłe. Różni się od premier w kinie czy teatrze, bo książkę pisze się całkowicie na swoją odpowiedzialność. Wszedłem na nie swoje boisko. Od kilku tygodni czuję strach przed klęską, przed wygłupieniem się. Jestem już starcem, więc ten strach jest większy niż ten, który czułem jako reżyser.

Książka jest dla pana tak ważna?

- Ta książka jest moją prywatną wojną o życie. Nikomu tego jeszcze nie mówiłem. Pięć lat temu wykryto u mnie zaawansowanego raka. Otarłem się o śmierć. Nakazano mi zerwać z dotychczasowym trybem życia. Musiałem się wynieść z miasta, nie mogłem chodzić po schodach. Dlatego wyprowadziłem się pod Warszawę. Musiałem też ograniczyć życie towarzyskie, bankietowanie. Przestałem uprawiać zawód reżysera. Wiedziałem, że dużo zależy od psychiki i nastawienia. Postanowiłem się nie poddać. Wypowiedziałem wojnę rakowi. I na poważnie wróciłem do pisania książki, którą zacząłem pisać już wcześniej.

Z tego czerpał pan siłę?

- Bez raka nie byłoby książki. W pisaniu książki znalazłem energię do walki. Leczyłem się długo, naświetlania trwały całymi miesiącami. Pokonałem chorobę. Dzięki wysiłkowi, który włożyłem w książkę, całkowicie wyleczyłem chorobę i zostawiłem śmierć za mną. Książka jest efektem tej wojny. Była ona też formą pożegnania i manifestacją życia. Kompletnie nie dopuszczałem śmierci do swoich myśli. Skoro można żyć, to dlaczego umierać? Nie można się na to godzić. Pomyślałem sobie: "Niech rak się martwi, a nie ja". Nie mogę odejść również ze względu na dzieci. Muszę je doprowadzić do dorosłości.

Z tej walki wyszedł pan wzmocniony?

- Ta niebezpieczna sytuacja dała mi dużo duchowej energii. Chciałem dop...lić, zejść z nokautem. Teraz mam to wszystko za sobą. Jestem w nowym okresie życia, jestem zdrowy i jestem na roztrenowaniu. Okres starości może być twórczy. Być może przekształcę się z reżysera w pisarza.

Jaki będzie kolejny krok?

- Już zacząłem dłubać następną książkę. Ma ona związek z moją biografią napisaną przez panią Aleksandrę Klich, która wykonała ogromną pracę. Dotarła do wielu ludzi, którzy mnie znali, w tym do mojej siostry. Dzięki temu sobie przypomniałem, że całe życie pisałem do matki listy. Matka bardzo uważnie śledziła moje życie. Gdy miała 60 lat, razem z koleżanką wzięły kiosk na dworcu w Szopienicach. Chciała zarabiać, być niezależna finansowo, ale chciała też mieć dostęp do wszystkich gazet, by wiedzieć, co się o mnie pisze. Z kolei ja pisałem do niej listy. Miały formę reportaży. Poruszałem w nich tematy intymne. Pisałem o moich rozterkach, o relacjach z kobietami, ale też o sprawach zawodowych.

Bez upiększeń?

- Nie mogłem w nich łgać, a moje życie zawodowe nie było sielanką. Mama ubolewała nad tym. Jak czytała o mnie okropne rzeczy, dochodziło do tego, że dwa razy wysłała mi swoją emeryturę. Jak jej odsyłałem, robiła się potwornie zagniewana i na jakiś czas zrywała ze mną stosunki. Potem kupiłem jej dom letniskowy w Beskidach, jej ulubionych górach, na odludziu. W lecie spędzaliśmy tam wspólne wakacje jak cygańska rodzina. Co roku przywoziłem tam inną panienkę.

I co mama na to?

- Była przyzwyczajona.

Jaka to będzie książka?

- Będzie bardzo osobista. Będzie miała tytuł "Listy do Anastazji", bo tak matka miała na imię.

Coraz mniej myśli pan o sobie jako o reżyserze?

- Reżyser to zawód jak każdy inny. Choć bardzo ciekawy. Gdybym został kowalem, mógłbym powiedzieć, że połowa płotów w okolicy jest moja. Nie mam czasu na samouwielbienie, bo muszę grządkę obsiać albo zrobić obiad. Czasem oglądam film i dopiero po czasie orientuję się, że to mój. Boję się, że zobaczę coś swojego, bo po latach dostrzega się raczej błędy niż zalety.

Nie ulega pan powszechnej modzie na autopromocję?

- Jako człowiek ze Śląska zawsze byłem "spoza". Nie miałem powiązań towarzyskich, nigdzie nie należałem.

Stąd u pana ta przekora?

- To taki śląski los, że trzeba sobie ze wszystkim radzić. Wszyscy na mnie patrzyli, myśląc: "Co to za człowiek ze Śląska?". Miałem zawsze odwagę cywilną. Miałem wpojone, że nie wolno się bać. Korzystałem z tego i mówiłem niejednokrotnie publicznie straszne rzeczy. Nie umiem mówić nieotwartym tekstem.

Jak się żyje z takim podejściem?

- Życie powinno być męską przygodą, rycerstwem. Jak masz konia i dzidę, to zap...laj. Walcz w pojedynkę. Nikt ci nie pomoże. Chyba że kobieta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji