Artykuły

Niejasna gra

Widzowie z pierwszych rzędów siedzą niebezpiecznie blisko wydarzeń scenicznych, wystawieni na niebezpieczeństwo - o "Królu Olch" w reż. Ewy Wyskoczyl w Teatrze ZL w Tarnowskich Górach pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Ballada o Królu Olch to jeden z najbardziej rozpoznawalnych tekstów niemieckiego Romantyzmu, szybko przyswojony w Polsce, wielokrotnie przekładany i adaptowany dla różnych potrzeb. Ewa Wyskoczyl, pracując nad spektaklem "Król Olch" w Teatrze ZL w Tarnowskich Górach, częściowo wykorzystała polski przekład utworu, po części zaś odbiła się od niego proponując widzowi podróż po krawędzi utworu, w głąb zarysowanych przez nią wespół z aktorami postaci.

Rozpisany na aktora (Piotr Trojan) i tancerza (Tomasz Bazan) spektakl to niespełna godzinna wędrówka w świat, w którym nic nie jest oczywiste. Z początku może się wydawać, że relacja jest jasna: młody chłopak (Trojan), (może jeszcze dziecko, może niepełnosprawny umysłowo dorosły, to nie jest do końca wyjaśnione) opętany przez tytułową balladę recytuje ją, bardziej do siebie, niż dla widzów, zachłystując się jej słowami, fascynując nimi. W jego w jakiś sposób uporządkowany świat wkracza drugi mężczyzna (Bazan), rozpoczynając opartą na przemocy, gęstniejącą z każdą chwilą relację. Przemoc wyraża się na dwa sposoby. Jedna jej warstwa to nacisk psychologiczny, niepokojąca bliskość granicząca z wkraczaniem w prywatność, intensywna obecność intruza zakłócająca autystyczny świat chłopaka. Drugi poziom przemocy, rozwijający się w czasie znacznie bardziej niż pierwszy, to fizyczna dominacja mężczyzny nad chłopcem. Wijące się po podłodze ciała, sczepione w uścisku jednocześnie miłosnym i przepełnionym strachem, to starcie równie niepokojące co wojna psychologiczna. W pewnym momencie mężczyźni rozłączają się. Konflikt nie jest jednoznacznie rozstrzygnięty. Chłopiec próbuje nakreślić warunki rozejmu: wyznacza swoją przestrzeń, nieporadnie próbuje wymóc na mężczyźnie zakończenie sporu. W finale jednak orientujemy się, że gdzieś po drodze zostaliśmy świadkami niejasnej gry, oto bowiem odwracają się role i to chłopiec staje się dręczycielem mężczyzny. Łączy dominację psychiczną z możliwością fizycznego pastwienia się nad mężczyzną, każąc mu wielokrotnie powtarzać wyczerpującą fizycznie sekwencje ruchów, rozebrać się, wreszcie upokorzyć pod stopami chłopca.

Przedstawienie zostawia widza z nieoczywistym zakończeniem, otwartym na interpretację. Relacja bliska erotycznej (podkreślona niemal nagim ciałem tancerza) złączona z pełnym przemocy wcześniejszym złączeniem obu postaci może wyglądać jak współczesna interpretacja klasycznego "odi et amo", równocześnie miłosnego i nienawistnego stanięcia wobec osoby, problemu itp. Szkoda, że przejście od miłości do nienawiści, z pozycji ofiary do pozycji kata, jest tak mało wyraziste, ginie w całości przedstawienia. Z drugiej strony jednak jest to wyjaśnienie zbyt proste, bliskie wytrychowi. Przedstawienie ma do powiedzenia więcej niż tylko to, że ludzie się kochają i nienawidzą jednocześnie. Być może mocniejsze zaznaczenie tej sytuacji, istotnego zwrotu akcji, wzbogaciłoby całość i dopełniło ją. Jednak nawet z tym niedociągnięciem, niejasnym i chyba nie do końca celowo enigmatycznym momentem przemiany, spektakl w oczywisty sposób odnosi się do czegoś ponad nim. Można wypatrywać w nim próby nawiązania do tekstu ballady, w której śmierć widziana z punktu widzenia dziecka nosi znamiona pewnej atrakcyjności, staje się zaś czyhającym na życie potomka monstrum z perspektywy ojca chłopca.

Nawiązanie to jest jednocześnie łamane organizacją relacji dzieła i odbiorcy. W balladzie migotliwa, zależna od punktu widzenia opowieść ukazana z dystansu zewnętrznego podmiotu lirycznego jest czytelnikowi podana do bezpiecznego poznania. Spektakl wręcz przeciwnie - widzowie z pierwszych rzędów siedzą niebezpiecznie blisko wydarzeń scenicznych, wystawieni na (fikcyjne, mieszczące się w granicach konwencji, ale jednak istniejące) niebezpieczeństwo. Biała podłoga, na której rozgrywa się przedstawienie, owszem, stanowi bezpieczną granice, jednak wielokrotnie aktorzy działają blisko jej krawędzi, w niebezpiecznie małej odległości od kolan widzów.

Zbudowane na scenie postaci są od siebie mocno odróżnione. Chłopiec to rola w jakiś sposób precyzyjniejsza, utkana z wielu nici, umożliwiająca niejedną interpretację. Przez aktorskie nawiązanie do figury dziecka Trojan otwiera swego bohatera jednocześnie na wiele stron umożliwiając widzowi dostrzeżenie rozmaitości interpretacji. Mężczyzna Bazana jest prostszy, surowy, bardziej szkicowy niż jego antagonista. Gęstość i wielowymiarowość pojawiają się w tej roli dopiero pod koniec przedstawienia, gdy jego ciało staje się absolutnie posłuszne chłopcu, gdy niespodziewana uległość przełamuje wcześniejsze zachowanie postaci i unieważnia poprzednie intuicje widza.

Proste inscenizacyjnie, niewielkie przedstawienie Teatru ZL to bardzo ambitna propozycja. Wręcz niebezpiecznie ambitna, trudno bowiem powiedzieć, na ile pokazów wystarczy lokalnej widowni, a krytycy i widzowie przyjezdni do Tarnowskich Gór raczej nie zaglądają. Wypada jednak życzyć sobie i teatrowi kompletów podobnych do tych premierowych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji