Wrocław. Nie tylko o mediach, Dodzie i romansie Krasińskiego w Odrze
"Pisanie o mediach jest bardzo łatwe. Jeszcze łatwiejsze jest pisanie źle o mediach. A już najłatwiejsze - pisanie źle o mediach w kraju posttotalitarnym" - tak zaczyna swój tekst zatytułowany "Doda, dwugłowe cielę, geje i Jaruzelski" Krzysztof Uściński.
Po czym - jakby na potwierdzenie tych słów - lekko, łatwo i z widoczną przyjemnością poddaje krytyce kondycję współczesnej polskiej prasy, radia i telewizji. Dostaje się Michnikom i telewizyjnym redaktorom, którzy kreują celebrytów z rozmaitych niepiśmiennych żyjątek, choćby tych z różowym konikiem na ręku. A właściwie wszystkim ludziom mediów, którzy "wydają się w swej masie coraz głupsi i coraz mniej sympatyczni - nieprawdopodobnie płytcy i infantylni, bezwzględni i pozbawieni elementarnych choćby zasad zawodowych czy moralnych".
Tekst Uścińskiego jest jedną z siedmiu publikacji poświęconych współczesnym mediom i popkulturze, które otwierają lutowy numer "Odry". Ich autorzy - a są wśród nich m.in. kształcący przyszłych dziennikarzy dr Zbigniew Bajka, Wiesław Gałązka czy Magdalena Bajer, przewodnicząca Rady Etyki Mediów - używając innych słów i posługując się różnymi przykładami, mówią w istocie to samo. Zgodnie z ich oceną środki masowego przekazu we współczesnej Polsce są upolitycznione, dziennikarze uciekają od odpowiedzialności za własne słowa, w imię dyktatu wysokiej oglądalności promują na swoich antenach i stronach nieuczciwych polityków, manipulują informacjami i pozwalają manipulować sobą przedstawicielom władzy i biznesu. I nawet jeśli do jakiejś redakcji trafi młody idealista, świadomy etycznych zasad obowiązujących w dziennikarstwie, to już starzy wyjadacze zadbają o to, żeby mu wykrzywić zawodowy kręgosłup.
Jest pewnie w tych słowach sporo słuszności, ale ten monotonny chór narzekań działa na czytelnika usypiająco - powtarzane jak refren argumenty coraz bardziej tracą na wadze. A poza tym niewiele z niego wynika, bo na powszechnym utyskiwaniu inwencja autorów się kończy. Cóż, obawiam się też, że ani w redakcjach tabloidów, ani w gronie autorów medialnego sukcesu Joli Rutowicz ten numer "Odry" nie będzie bardziej rozchwytywany od pozostałych. Poza tym, jeśli redakcji zależało na włożeniu kija w mrowisko, powinna zadbać o zdynamizowanie tej dyskusji. A z pewnością nie służy temu autor wywiadu potakujący swojemu rozmówcy czy brak choćby jednego głosu, który byłby prowokacyjną przeciwwagą dla siedmioosobowego chóru.
Szczęśliwie tym, którzy przebili się przez otwierający numer blok, lutowa "Odra" oszczędza innych rozczarowań - są tu piękne, budzące apetyt na dokładkę wiersze estońskiego poety Arwo Metsa, jest 38 definicji poezji Carla Sandburga (przytoczę dwie: "Poezja jest dziennikiem zwierząt morskich, które żyją na lądzie, a chciałyby latać" i "Poezja jest syntezą hiacyntów i herbatników"), jest Marcin Sendecki, poszerzony o analizę Joanny Orskiej, jest proza Mariana Marzyńskiego i Miljenko Jergovicia. Jest też kilka (zbyt mało!) wrocławskich akcentów, wśród nich ciekawa rozmowa z pisarką Ewą Stachniak, wrocławianką mieszkającą w Kanadzie, autorką m.in. "Dysonansu", opowieści o romansie Delfiny Potockiej i Zygmunta Krasińskiego - o historii opowiadanej z kobiecej perspektywy.