Artykuły

Swojskie, łódzkie klimaty

- Jest w Łodzi mnóstwo świetnych aktorów, którymi nikt tu się nie interesuje. Kiedy jadę taksówką, to taksówkarze myślą, że jestem z Warszawy. Nie wyobrażają sobie, by człowiek, który jest popularnym aktorem, mógł mieszkać w Łodzi - mówi RYSZARD KOTYS.

Anna Gronczewska: Pana droga do Łodzi była dosyć długa. Zaczęła się w Krakowie, potem były Kielce, Wrocław...

Ryszard Kotys: Tak. Ale drogę do tego miasta pokazywał mi autobus, który w dzieciństwie przejeżdżał przez moją wieś Mniów, a kursował na trasie Łódź-Kielce. Wzbudzał zawsze wielkie zainteresowanie. Pojawiał się w naszej wsi o drugiej czy trzeciej po południu. Zatrzymywał się, ale nie regularnie. Wzbudzał za to tumany kurzu. Przejazd tego autobusu był lokalną sensacją.

Chciał Pan kiedyś wsiąść do tego autobusu do Łodzi?

- Nie, bo nie wiedziałem co tam dalej jest. Autobus otaczały kłęby kurzu...

Po maturze wybrał Pan studia w Krakowie, a nie w Łodzi.

- Tak, ale pod koniec studiów przyjechałem do Łodzi na zdjęcia próbne. Po szkole teatralnej przez rok pracowałem w Kielcach. Wtedy zagrałem między innymi w "Pokoleniu" Andrzeja Wajdy, "Trzech startach" i "Zemście". Te filmy były kręcone właśnie w Łodzi. Minęło wiele lat zanim na stałe osiadłem w tym mieście. Przyjeżdżałem jednak tu kręcić filmy. Łódź była wtedy rzeczywistym polskim Hollywood. Mieszkałem w Grand Hotelu. Na stałe przyjechałem tu w latach osiemdziesiątych.

Jakie wrażenie robiła Łódź, gdy przyjeżdżał Pan do niej jako gość?

- Jako sympatyczne zbiorowisko ludzi, którzy przyjeżdżali tu z różnych stron Polski. Mówię tu o aktorach, filmowcach. Nie znałem całej Łodzi, tylko jej fragmenty. Głównie drogę między Grand Hotelem a Wytwórnią Filmów Fabularnych przy ulicy Łąkowej. Znałem jeszcze Spatif, gdzie odbywały się różne tańce i spotkania towarzyskie. Tak więc Łodzi nie poznałem wtedy. Choć i dziś trudno powiedzieć, że poznałem ją dogłębnie.

Co zadecydowało, że postanowił Pan zamieszkać na stałe w Łodzi?

- Zadecydował teatr, ale też i film. Mieszkając we Wrocławiu zdarzało się, że

jechałem taksówką na przedstawienie po zdjęciach w Łodzi. To było dosyć męczące. W momencie, gdy przeprowadziłem się do Łodzi na stałe, to w mieście tym przestano produkować filmy. W ogóle kończyło się wtedy życie filmowe. Dla Łodzi bezpowrotnie.

Bez żalu zmieniał Pan Wrocław na Łódź?

- Byłem bardzo przywiązany do Wrocławia. Tak się złożyło, że gram Pazdziocha w "Świecie według Kiepskich", który jest kręcony właśnie w tym mieście. Teraz więc jeżdżę do Wrocławia. Bardzo lubię to miasto. Uważam je za ciekawsze od Łodzi. Ale Łódź też ma swoje zalety. Posiada swojski klimat. Generalnie Łodzi nie da się porównać z Wrocławiem. Tam jest wiele różnych inicjatyw. Miastem tym rządzą młodzi ludzie. Rozbudowuje się w wielkim stylu.

Wrocław może być wzorem dla Łodzi?

- Nie wiem czy Wrocław powinien być wzorem dla Łodzi. Ona musi brać wzór z miast produkcyjnych, które wyszły na zupełnie inną drogę.

Polubił pan Łódź?

- Mogę powiedzieć, że tak. Tyle, że jest to miłość bez wzajemności.

Dlaczego?

- Zagrałem w ponad stu filmach, dużą popularność przyniósł mi serial "Świat według Kiepskich", ale w Łodzi nie odczuwam tego, by się ktoś mną zainteresował. Na przykład dostałem zaproszenie na pierwszą edycję festiwalu Camereimage. Na następne już nie. Do Muzeum Kinematografii zaproszono mnie tylko na spotkania, bym opowiedział o moich kolegach Zbyszku Cybulskim i Romanie Polańskim.

Z czego to może wynikać?

- Wydaje mi się, że człowiek mieszkający w Łodzi nie jest ciekawy dla tego miasta. Ktokolwiek przyjedzie tu z Warszawy, to zaraz wokół niego jest szum. Choć czasem są to ludzie zupełnie nijacy. Jest przecież w Łodzi mnóstwo świetnych aktorów, którymi nikt tu się nie interesuje. Kiedy jadę taksówką, to taksówkarze myślą, że jestem z Warszawy. Nie wyobrażają sobie, by człowiek, który jest popularnym aktorem, mógł mieszkać w Łodzi.

Jednak związał się Pan z naszym miastem na lata?

- Tak, choć ostatnio więcej czasu spędzam w moim domu na wsi pod Poznaniem. Jednak na stałe mieszkam oczywiście w Łodzi.

Co Panu podoba się w Łodzi?

- To, że jest tu coś swojskiego. Gdy wjeżdża się do tego miasta, to widzi się brzydotę, nieporządek, zwłaszcza, gdy porówna się Łódź z innymi miejscami w Polsce. A z drugiej strony zauważa się piękne kamienicę, ulicę i oczywiście Manufakturę. Jest więc tu taka swojska różnorodność. Czuje się, że jest to takie nasze miasto.

Ma Pan w Łodzi ulubione zakątki?

- Nie. Nigdy nie miałem czasu, by takie miejsca znaleźć. Gdy byłem w teatrze, to bardzo dużo pracowałem. Do tego jeszcze dochodził film.

Można powiedzieć, że teatry naszego miasta są łódzką dumą?

- Nie tylko są, ale zawsze były. Kiedy jeszcze mieszkałem w Krakowie, to przyjeżdżałem do Łodzi na przedstawienia do Teatru Nowego. Starałem się być na spektaklach w Teatrze imienia Jaracza, Powszechnym. Niewiele się zmieniło. Dziś na pewno Teatr imienia Jaracza, w którym wiele lat pracowałem, reprezentuje co najmniej krajowy poziom, choć inne też są bardzo dobre.

Z tej podpoznańskiej wsi przyjeżdża Pan do Łodzi z radością?

- Nie wiem czy ogarnia mnie entuzjazm, gdy wjeżdżam do Łodzi. Po prostu wracam do swojego domu, do siebie. Takie powroty to coś normalnego. Łódź jest sympatycznym miastem. Nie jest jednak tak, że nagle za nią tęsknie i przyjżdżam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji