Artykuły

Powinności wobec "Wdów"

Dla amatorów polskiej dramaturgii współczesnej każda nowa sztuka Sławomira Mrożka to nie lada gratka. "Wdowy", niepublikowane jeszcze w "Dialogu", właściwie nie znane publiczności, wystawił warszawski Teatr Współczesny. Skończyło się oczekiwanie i złudzenia, teraz już wszystko wiadomo. Nowy dramat Mrożka jest zły.

Rzecz dzieje się w kawiarni, która w inscenizacji Erwina Axera jest kawiarnią przycmentarną, z czarnymi ścianami porośniętymi zeschłym bluszczem. Tu, na dwóch jednoosobowych stypach, spotykają się wdowy (Marta Lipińska i Zofia Kucówna). Obie w kwiecistych, jaskrawych sukniach i obfitych czarnych welonach i woalkach na twarzy. Pochowały właśnie swoich mężów, którzy zginęli pojedynkując się, gdyż każdy z nich był kochankiem nie swojej żony, czyli jednej z wdów. Panie rozpoznają się wzajemnie dzięki fotografiom, które wyszperały w rzeczach po zmarłych, dochodzą jednak do wniosku, że przyczyną pojedynku musiała być jakaś wspólna, trzecia kochanka. I ona właśnie wchodzi przez umieszczoną pośrodku sceny cmentarną kratę (dawniej w teatrze środkowe wejście rezerwowano dla wybitnych osobistości). Jest szczupła, zgrabna, cała w czerni, wyraźnie młodsza od dwóch zażywnych wdówek. Te, trzęsąc się z ciekawości, już skonfederowane przeciwko tej trzeciej, odsłaniają woal z jej twarzy ukazując trupie lico. Ten przykry incydent nie wzbudza jednak w paniach odrazy, lecz radosne poczucie wyższości: przecież one, choć stare i zdradzane, są piękniejsze.

W drugiej scenie w kawiarni zjawiają się dwaj panowie: chamski i krzykliwy grubas w dżinsach, kowbojskich butach i z amerykańską flagą na szyi (Krzysztof Kowalewski) oraz zmanierowany drobny mężczyzna w stroju artysty-cygana (Henryk Bista). Pierwszy zamówi piwo, drugi szampana i walerianę. Już na pierwszy rzut oka widać, że konflikt między nimi jest nieunikniony. Ponownie zjawiająca się trzecia, czarna wdowa, którą obaj mężczyźni spotkali ponoć kiedyś w zoo, stanie się przyczyną pojedynku na szpady. Tak wyrafinowany koniec byłby jednak zbyt wzniosły. Dlatego gruby zginie poślizgnąwszy się na skórce od banana, a chudy, marzący o efektownej śmierci, dostanie ataku serca. Zostanie tylko kelner (Wiesław Michnikowski) pełniący w obu częściach rolę komentatora i po trosze animatora scenicznych zdarzeń (to on rzuca na podłogę skórkę od banana, która zabije grubego). Choć wydawał się nieśmiertelny jak teatr, także i jego na koniec czarna wdowa chwyci mocno za rękę. I to już wszystko.

Mrożek nie po raz pierwszy odwołuje się do tańców śmierci. Mało znany a świetny jego utwór "Zabawa" wykorzystuje ten schemat kompozycyjny znacznie ciekawiej. We "Wdowach" wszystko dzieje się banalnie i powierzchownie. W pierwszej części ma to swoje uzasadnienie, bo przecież chodzi o to, żeby pokazać trywialność śmierci dwóch pantoflarzy o wdzięcznych imionach Tristan i Romeo. Wdowy padając z nóg, utyskują, że mąż nawet palcem nie kiwnął, choć to jego pogrzeb, dyskutują o przewadze chodniczka nad linoleum i właściwie triumfują, bo ich zdaniem nie było raczej żadnego pojedynku. Mężowie pomarli, bo nie zjedli śniadania i nie skorzystali z ich żoninej troskliwości. Pogrzeb odbywa się w kilka godzin po zgonie. Wszystko przebiega sprawnie i bez emocji, szybko i trywialnie właśnie. W drugiej części dramaturg ugrzązł, zabrakło mu pomysłu na ciąg dalszy i pointę. Efektownie zaczęty i z początku świetnie, koncertowo wręcz, grany przez Lipińską i Kucównę taniec śmierci kuleje i zacina się. Przestaje być śmieszny, a nie staje się straszny.

Ze śmiercią nie łatwo wygrać, tym bardziej w teatrze. Niegdysiejsza oblubienica Tadeusza Kantora mistrzowsko przez niego prowadzona w niebezpiecznym tańcu zaczyna błąkać się po podejrzanej jakości dramatach. A śmierć to temat dla teatru esencjonalny, nie zasługujący na błahe potraktowanie. O błahość właśnie, nie o śmieszność, można mieć największy żal.

Szczerze mówiąc, po obejrzeniu pierwszej sceny - duetu Kucówna-Lipińska myślałem, że będę mógł polecić z czystym sercem to przedstawienie, zachęcić do "spędzenia wieczoru dowcipnie i inteligentnie. Nic z tego, znowu klops, tyle tylko, że tym razem teatr jest niewinny. Axer zrobił co się dało, scenograf tyle, ile mógł na trudnej i maleńkiej scence Współczesnego, a Andrzej Kurylewicz skomponował wyjątkowo piękną muzykę. Wszystkiemu winien jest sam Mrożek, o którym niewdzięcznicy mówią, że skończył się wraz z PRL-em. To nieprawda i nie wypada nawet wymieniać tytułów sztuk, które poza PRL wyrastają. Prawdą jednak jest, że PRL działał na Mrożkowy talent jak drożdże na ciasto i być może dlatego pierwsza po śmierci ludowej ojczyzny sztuka nie udała się. Szkoda.

A swoją drogą ciekawe, co robią wdowcy po zmarłej PRL?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji