Przyuczanie do zawodu
Przedstawienia dyplomowe, które przygotowały dwa istniejące w Trójmieście studia teatralne, dają asumpt do rozważań na temat sił i środków sceny, możliwości rozwojowych i przyszłości teatru.
Na brak młodych w teatrze polskim narzekać już nie można. Młodość jest jedną z jego cech i zalet. Młodość, czyli odwaga, spontaniczność, a także sprawność i świeżość. Jak te atuty funkcjonują w grze (w otwarte karty) o najwyższą stawkę, jaką dla adepta stanowi dyplom dający pełne uprawnienia aktorskie?
Powiedzmy szczerze: owe atuty funkcjonują różnie.
Kierownicy obydwu studiów postawili przed adeptami trudne zadania. Studium Aktorskie przy Teatrze Wybrzeże przygotowało inscenizację "Księżniczki Turandot" Carlo Gozziego w reżyserii Ryszarda Majora, natomiast adepci Studia Wokalno-Aktorskiego przy Teatrze Muzycznym w Gdyni - "Alicję w krainie czarów" Lewisa Carolla w reżyserii Urszuli Mordzewskiej-Bisty i Henryka Bisty. Obydwa teksty nastręczają nie lada trudności - przede wszystkim aktorskich; stwarzają też wiele możliwości pokazania umiejętności i talentu. Zaletą pierwszego są z pewnością duże wymagania aktorskie: improwizacja, pantomima, śpiew, taniec. Każdy z aktorów znajdzie tu moment na swoje "górne C". Przez cały czas trwania spektaklu odnosi się wrażenie zgrania i zespołowości. Przedstawienie utrzymane w konwencji dell`arte z wyraźnymi elementami teatru studenckiego bliskie jest także poetyce kabaretu. Szczególnie poprzez uwspółcześnienie znaczeń (mały fiat, kartki na cukier, problemy mieszkaniowe). Wszelkie aluzje do współczesnej rzeczywistości utrzymane są w dobrym guście i, co ważniejsze, nie istnieją same dla siebie, lecz wpisane zostały w zamkniętą i skończoną artystyczną całość. (Niepotrzebne tylko wydają się dwa filmowe "intermedia" parodiujące kryminał i gatunek science fiction).
Mimo pewnej niedoskonałości aparatu mowy: niekiedy dykcja, siła głosu, impostacja oraz brak synchronizacji działania ze słowem, można w kilku wypadkach mówić o rolach, czy wręcz o stworzeniu postaci, i tak doskonale prowadzona jest rola Altuma (Wojciech Osełko). Zniewieściały i rozkapryszony sybaryta - Cesarz Chin - autentycznie śmieszny. Godny podziwu jest Truffaldino (Jacek Godek) - szczególnie jego arlekinada, a także próby improwizacji. Z ról kobiecych na uwagę zasługuje Skirina (Lidia Janus) - bardzo dojrzała, przemyślana propozycja aktorska. Tytułowa bohaterka (Teresa Filarska) nie wyszła, niestety, poza jednowymiarowy obraz okrucieństwa. Wszyscy natomiast - i to jest cenne uwierzyli w nośność i siłę tego dawnego tekstu (1762) o wielkiej tradycji teatralnej (Reinhardt, Wachtangow), proponując wspólną zabawę na scenie i widowni.
Nieporozumieniem natomiast wydaje się inscenizacja "Alicji w krainie czarów". Przyczyną jest zbyt duża ilość odpowiedzialnych funkcji, którymi obciążono spektakl. Prócz warsztatu adeptów IV roku miał on być przedstawieniem jednocześnie dla dzieci i dla dorosłych. Czy to nie za wiele? To, że grają w nim sami młodzi - nic nie znaczy. Przedstawienie zaczyna znaczyć dopiero w obecności widzów i tu rodzi się nieporozumienie. Do jakiego odbiorcy jest adresowany spektakl, o czym mówi, czego i kogo dotyczy, co ma wspólnego z miejscem i z czasem, w którym wspólnie przyszło nam żyć? Pytania te pozostają bez odpowiedzi.
Nie udało się stworzyć krainy czarów językiem teatru. Nie pomogły w tym wysiłki adaptatora, ani reżyserów, nie pomogła obrotówka, ani reflektory stroboskopowe. Okazało się, że weryzm i iluzjonizm, nawet w tak bogatej i barwnej wystawie, uniemożliwiają pracę wyobraźni (nie tylko dziecka), czyli przeczą istocie teatru. Ginie w ten sposób to, co w teatrze konieczne: konwencja.
Elementy abstrakcji - stwarzającej możliwości wolnego działania wyobraźni - zostały przysłonięte naturalistycznym kształtem kostiumów. Ten brak konsekwencji w oprawie plastycznej uniemożliwia konsekwentne prowadzenie całego spektaklu. Całkowicie została zaprzepaszczona szansa "zagrania" postaci ze świata zwierząt - przedstawienia ich środkami typowo aktorskimi, a nie plastycznymi. Przedstawić habitus Królika, Żaby, Jeża, Żółwia czy Ślimaka jest niewątpliwie trudniej od zagrania postaci ludzkiej, lecz taki materiał aktorski znakomicie nadaje się właśnie na przedstawienie warsztatowe.
Ciągłe bazowanie na balecie i choreografii, która jest tylko ilustracją akcji, stwarza niebezpieczeństwo tautologii. Kolejne sceny mają to samo tempo. Brak zróżnicowania w rytmie akcji powoduje znużenie i tak zbyt długim spektaklem. W pamięci pozostają tylko wybrane etiudy, na przykład stepowanie, których nie udało się połączyć w całość zwaną spektaklem.
Przyuczenie do zawodu aktora nie jest sprawą łatwą. Działalność studiów przy-teatralnych wymaga przede wszystkim rzetelnej pracy wszystkich zespołów przygotowujących kolejne przedstawienia dyplomowe (vide: ubiegłoroczny "Nowy Don Kiszot"), odpowiedniego wyboru repertuaru, odpowiedzialności ze strony opieki artystycznej, a także cierpliwości ze strony widzów.