Artykuły

Szekspir na mękach

Minął półmetek II Dni Szekspirowskich w Gdańsku (29 lipca -13 sierpnia). Publiczność obejrzała do tej pory trzy polskie przedstawienia. Chociaż w dwóch z nich pojawia się motyw męczarni, wszystkie trzy to komedie. Najwidoczniej naszemu teatrowi brakuje odwagi do tonu serio, więc poprzestaje na krotochwilach, na szczęście przeważnie śmiesznych.

Katownia elżbietańska

W piątek aktorzy teatru Wybrzeże grali "Poskromienie złośnicy" na dziedzińcu gdańskiej Katowni. "Poskromienie" w reżyserii Anny Polony trafiło na Szekspiriadę już drugi raz. Tym razem z mękami głodu i bezsenności, na które wystawia złośliwą Katarzynę brutalny Petruchio, by złamać jej ostry jak brzytwa charakter, świetnie zagrała upiorna sceneria więziennego dziedzińca.

W małą, pozbawioną prawie dekoracji przestrzeń gładko wpasowała się tradycyjna i oszczędna inscenizacja, wykorzystująca zręczne aktorstwo. Czasem tylko brakowało na wąskiej scenie miejsca dla aktorów i niektórzy grali obok. Przedstawienie dźwiga duet Jacek Mikołajczak (Petruchio) - Dorota Kolak (tragikomiczna Katarzyna), oboje równie energiczni w gestach i nieobliczalni w emocjach.

Cierpliwość widzów ściśniętych jak śledzie na miniaturowej widowni została nagrodzona: umęczona Katarzyna w finale złagodniała i wygłosiła swój słynny monolog o przewagach mężów nad uległymi żonami.

Autorzy tego spektaklu nie demolowali tekstu zwyczajem polskich realizatorów Szekspira. Wkomponowali go tylko w ramę scen na motywach "z chłopa król". Trupa aktorska gra właściwie dla jednego widza - pijaczyny Ukradka, któremu wmówiono, że jest możnym panem. Jerzy Gorzko w tej roli przez pierwsze akty komentuje głośno co pikantniejsze kwestie, aż aktorzy muszą go uciszać. Zabieg w szekspirowskim stylu.

Piątkowy spektakl dawał przedsmak prawdziwego teatru elżbietańskiego, z wysoką, prawie pustą sceną i balkonem dla widzów biegnącym tuż nad głowami aktorów. Póki Fundacja Theatrum Gedanense nie zbierze pieniędzy na rekonstrukcję elżbietańskiej sceny, która od 1610 roku do początków XIX wieku istniała w Gdańsku, dziedziniec Katowni może być jej namiastką.

Falstaff na torturach

Warte śmiechu i obejrzenia są "Wesołe kumoszki z Windsoru" w reżyserii Adama Orzechowskiego - najnowsza premiera teatru Wybrzeże, przygotowana specjalnie na przegląd. Reżyser przyciął tekst, aby uwydatnić intrygę, którą przeciw Falstaffowi (w tej roli groteskowy Zbigniew Olszewski) knują kumoszki: pani Page (Izabela Orkisz) i pani Ford (Dorota Kolak). Męskim postaciom Orzechowski dał rys karykaturalny, przez co cały spektakl nabrał cech feministycznego manifestu. Jeśli w "Poskromieniu złośnicy" tematem były przywary żeńskie, to w "Wesołych kumoszkach" cięgi zbierają mężczyźni, którzy w gdańskim przedstawieniu są bandą półgłówków i nicponi, uczuciowo niedorozwiniętych, powodowanych żądzą lub pieniędzmi.

Dowcipną grę pożądania z cnotą niweczy niestety cukierkowy finał przedstawienia, w którym przebrane za leśne duszki towarzystwo intonuje harmonijne pienia i puszcza się w tan, aby przerazić na śmierć Falstaffa. Jak ten ordynarny opój i awanturnik mógłby przestraszyć się łagodnych jak baranek baletnic - nie wiem. Zbigniew Olszewski stara się ze wszystkich sił udawać strach. Jęczy pro forma, zawieszony na gigantycznym kole tortur - głównym elemencie scenografii. W "Poskromieniu" męczarnie miały przynajmniej charakter psychologiczny, tutaj są nazbyt estetyczne.

Szkoda zachodu

Trzecia z komedii pokazanych na przeglądzie - "Stracone zachody miłości" w reżyserii Macieja Prusa - przyjmowana była w Gdańsku z przesadnymi honorami. Nagroda za najlepszy spektakl szekspirowski minionego sezonu przyznana realizacji z warszawskiego Teatru Polskiego (wybranej spośród kilkunastu innych sztuk Szekspira granych w kraju) więcej mówi o minionym sezonie niż o samym przedstawieniu, które nie wybija się ani wyrazistą koncepcją reżyserską, ani błyskotliwymi rolami.

Ma się wrażenie, że młodych aktorów zostawiono samym sobie w przepysznych kostiumach i otwartej scenografii Zofii de Inez - niech rozmawiają. Czynią to żarliwie, lecz nieskutecznie. W pamięci zostaje Leon Charewicz jako ekscentryczny Hiszpan Don Adriano de Armado, który gra kpiarsko, z filuternym dystansem do reszty zespołu.

Szkoda zachodu z tą nagrodą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji