Artykuły

Farsa i zwycięstwo diabła

Toruński teatr zaproponował publiczności dwie premiery w ciągu jednego tygodnia. "Czarną komedię" Petera Shaffera i "Ożenek" Mikołaja Gogola. Pierwszy spektakl ma na celu przede wszystkim sprowokowanie publiczności do śmiechu, drugi lansuje diabelską wizję świata.

"Czarna komedia" i "Ożenek" są pierwszymi przedstawieniami zaprezentowanymi przez Teatr im. Horzycy od czasu zmian na fotelach dyrektorskich. Pierwsze wyreżyserował Andrzej Bubień - dyrektor artystyczny toruńskiej sceny. Znać, że w materii farsy czuje się swobodnie.

Salwy śmiechu na widowni

I jak w przyzwoitej farsie od początku wszystko jest jasne. Ktoś kogoś w dobrej wierze oszukał czy raczej wykorzystał. Teraz - mimo nie sprzyjających okoliczności - usiłuje wszystko odkręcić. Prosta, nieskomplikowana fabuła pozwala aktorom na wykorzystanie slapstickowego stylu - rodem z niemego filmu. W przestrzeni mansardy zaprojektowanej na pracownię rzeźbiarską i kawalerskie mieszkanie następuje systematyczne ogałacanie bohaterów z pozorów i złudzeń. Pełno tu zadań aktorskich. Od zakłamanego artysty - uwodziciela po dewotkę - alkoholiczkę. Od zapatrzonej w artystę słodkiej idiotki po zawiedzioną kochankę. Wszyscy nawzajem siebie demaskują, stwarzając przy okazji mnóstwo zabawnych sytuacji. Ale właśnie te zabawne sytuacje stanowić mogą powód do grymaszenia. W swoich gagach na pograniczu akrobatyki Brindsley (Michał Marek Ubysz) staje się zaledwie postacią komediową. Wydaje się, że gdzieś w tej kreacji ginie przynależna przecież farsie powaga - może za dużo w niej efektów komediowych. Brindsley jest nie tylko idiotą, co udaje się aktorowi pokazać w scenach z Haroldem (w tej roli Włodzimierz Maciudziński), ale już w scenach z pułkownikiem, z Carol i Cleą jawi się jako głupek nie panujący nad swoimi emocjami. Być może należy poważnie potraktować słowa Erica Bentleya zamieszczone w programie do przedstawienia ("brak powagi jest po prostu nudny"). Przy sporym nasyceniu efektami komediowymi spektakl przystaje raczej do tej definicji farsy, która mówi o tym, że nie ma ona innego celu, jak wywołanie żywiołowego śmiechu widowni. Od takiej linii interpretacyjnej wyraźnie odstają role Włodzimierza Maciudzińskiego i Kamili Michalskiej (Clea). Maciudziński nie rezygnując z gagów stwarza pełnowymiarową postać kolekcjonera pedanta owładniętego miłością do swoich zbiorów i mebli. Michalska z tajemniczą miną pozwała sobie na powolne demaskowanie byłego kochanka. Mimo zarzutu przesycenia efektami komediowymi spektakl broni się na scenie, choć można odnieść wrażenie, że w salwach śmiechu ginie gdzieś ważny wycinek świata "Czarnej komedii".

Szatan w roli swatki

W końcu i w Rosji znudziło się traktowanie Gogola jako twórcy satyr na różnego rodzaju śmieszne typy. To stamtąd przywędrował do Polski pomysł na inną interpretację sceniczną "Ożenku". Istnieje kilka śladów pozwalających na odmienne niż nakazuje tradycja odczytanie komedii. Najważniejszy jest podtytuł: "zdarzenie całkiem niewiarygodne". Później pojawiają się inne. Ślub w czasie postu? Toć to przecież nie uchodzi. A można z tekstu wywnioskować, że akcja ma miejsce w czasie postu. Któż więc jak nie diabeł miałby sterować całą sprawą? Stąd pomysł na czarcie odczytanie "Ożenku". A komu na ożenku najbardziej zależy? Oczywiście Koczkariowowi. No i jesteśmy w domu. Koczkariow musi być czartem. Trudno odpowiedzieć, czy tym tropem poszedł reżyser toruńskiego spektaklu, ale faktem jest, że od początku narzuca się diabelska wizja świata. Pierwsze pojawienie się Koczkariowa i nagle spada popielniczka, tłucze się lustro, zamykają się drzwi i tak dalej. Sławomir Maciejewski w roli Koczkariowa korzysta ze swoich warunków naturalnych. Stworzył postać ruchliwą, wścibską, kiedy trzeba histeryczną. I - co najważniejsze - dobrze skontrastowaną z Podkolesinem Jarosława Felczykowskiego. Ten ostatni to duży, nieruchawy, zapatrzony w siebie leń. Jego ulubione zajęcie to leżenie i kontemplowanie sufitu. I tego kogoś czart Koczkariow ma zamiar wyswatać. Dwoi się i troi, co przy jego niewielkim wzroście tworzy efekt komiczny, a gdy pojawiają się na scenie razem z Podkolesinem efekt się wzmaga. Można jednak podroczyć się z twórcami spektaklu. Skoro Koczkariow ma czarcią moc, to w jakim celu zamierza jej użyć? Czyjego śmiech w ostatniej scenie jest śmiechem sukcesu czy porażki? Czy to, co się wydarza mieści się w szatańskich planach? Czy w interesie Koczkariowa ożenek ma sens, czy też nie? Nie wiem, czy takie były intencje reżysera, ale spektakl wyraźnie dryfuje ku rozwiązaniu, które sugeruje, że ucieczka Podkolesina prawie spod ołtarza staje się zamierzeniem diabła. Pełniejsza wydaje się interpretacja, w której intencją diabła jest właśnie ożenek. Bo proszę sobie wyobrazić takie małżeństwo. On leży i patrzy w sufit, ona leży zapatrzona w niego. Nie ma bardziej szatańskich planów niż połączenie takiej dwójki. Dlatego Koczkariow - Szatan musi ponieść porażkę, która nie tylko nie jest zwycięstwem jego odwiecznego Antagonisty, ale przede wszystkim sankcjonuje ich miejsce w porządku świata.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji