Artykuły

Unikanie uników

Rz: Czy dla aktorów grających artystów operowych z domu spokojnej starości, temat starzenia jest bardzo bolesny?

ZBIGNIEW ZAPASIEWICZ: Bohaterowie "Kwartetu" są w tym wieku, w którym my jesteśmy. Może nieco starsi. Oni mają po 70 lat, ja mam 66. "Kwartet" na pewno nie rozstrzyga problemu starości. To nie jest naturalistyczny utwór mówiący o dramacie ludzi starych. Bohaterami nie są artyści ulegający demencji. Oczywiście nasi bohaterowie mają liczne przywary, o pewnych rzeczach zapominają. Ale to komedia. Nie wchodzi głęboko w zagadnienia psychologiczne. Odnosi się do sytuacji w sposób raczej anegdotyczny. Sporo jest elementów komicznych, ale i lirycznych. Jeśli uda nam się je wszystkie wydobyć, będzie dobrze. To dla nas pewnego rodzaju zabawa. Nie chciałbym się zastanawiać, czy rola wywołuje we mnie ból. Nie mam poczucia przykrości, gdy gram człowieka brzydkiego czy starego. Staram się grać różnych ludzi. Mogą powiedzieć o Sobakiewiczu z "Martwych dusz", że to okropny skąpiec. Ale przecież na moją prywatność rola nie ma wpływu.

- Są jednak kwestie, które dotykają nas szczególnie.

- Nie dla aktora. Aktor nie może czynić uników. Musi wykreować każdą

rzeczywistość, która jest mu dana. Myślę, że cała nasza czwórka grająca w "Kwartecie", lubi odkrywać i pokazywać inną rzeczywistość. Aktorzy są spragnieni właśnie takich ról, które pozwolą im wykreować kogoś innego. Niestety przyzwyczailiśmy się już - przez seriale, że coraz bardziej w tym, co gramy, stajemy się prywatni. Nigdy tego nie lubiłem. Namawiałem moich kolegów, żeby z całą odwagą unikali tego typu aktorstwa.

- Czy tylko dla zabawy zdecydował się pan sięgnąć po "Kwartet" i wyreżyserować spektakl?

- Wyboru dokonał dyrektor Maciej Englert. To on kształtuje repertuar sceny, znalazł sztukę i zaproponował mi reżyserię. Po lekturze zgodziłem się. Nie jestem reżyserem-wizjonerem, natomiast mam ogromne doświadczenie aktorskie. Wydaje mi się, że mogę swoim doświadczeniem służyć kolegom w "Kwartecie". Moja sytuacja jest o tyle skomplikowana, że sam też w tej sztuce występuję. Na próbach jedną połową mózgu myślałem o tym, co mam grać, drugą połową - co koledzy grają. Nie miałem zewnętrznego oka, które powinien mieć reżyser. Specjalnie rzuciłem się na głęboką wodę, żeby się czegoś nauczyć. Ciągle chcę się czegoś uczyć.

- Czy fakt, że grali państwo śpiewaków operowych stanowił dodatkową trudność warsztatową?

- Przywary ludzi opery i aktorów dramatycznych są prawie takie same. Obserwując starych kolegów w naszym zawodzie, mogę powiedzieć, że różnic szczególnych nie ma. Może w operze ujawniają się one silniej. Tam bardziej liczą się gwiazdy. Przyjeżdżają na występy gościnne, grają w różnych inscenizacjach, często po kilku ledwie próbach. W dramacie tak się nie da.

- Ale czy są w spektaklu partie śpiewane?

- Sztuka opowiada o tym, jak czwórka śpiewaków przygotowuje się do występu czczącego urodziny Verdiego. Proszę wybaczyć, ale nie mogę zdradzić finału, to puenta sztuki.

- Skoncentrował się pan ostatnio na pracy w teatrze. Czy nie ma dla pana w filmie materiału na takie kreacje, jakie stworzył pan w "Barwach ochronnych" czy "Barytonie"?

- Już choćby z pobieżnych obserwacji wynika, że w tej chwili o naszym życiu, nie tylko o filmie, decyduje pieniądz. Trudno przebić się z propozycjami, które nie wróżą sukcesu kasowego. Telewizja woli pchać pieniądze w telenowele niż w tradycyjne fabuły. Skończyłem, co prawda, duży film w reżyserii Krzysztofa Zanussiego, ale już od półtora roku wisi nade mną rola Piłsudskiego w serialu Trzosa-Rastawieckiego. Nie wiadomo, kiedy zacznę grać, bo producent wciąż walczy o pieniądze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji