Artykuły

USA. Arthur Miller nie żyje

Arthur Miller [na zdjęciu], jeden z najznakomitszych dramaturgów współczesnych, zmarł w swoim domu w Roxbury w stanie Connecticut w nocy z czwartku na piątek. Miał 89 lat.

Jego sztuki, wielokrotnie wystawiane także w Polsce, cieszyły się ogromnym powodzeniem. Urodził się w Nowym Jorku 17 października 1915 r. Pochodził z rodziny kupieckiej, zubożałej w okresie wielkiego kryzysu. Studiował w University of Michigan, dla teatru zaczął pisać w latach 40. Jego debiutem scenicznym była sztuka "Człowiek, który posiadał pełne szczęście" (1944 r.) - zdobył nią nagrodę Nowojorskiego Stowarzyszenia Teatralnego. Największy sukces przyniosły mu jednak dramaty "Wszyscy moi synowie" (1947 r.) i "Śmierć komiwojażera" (1949 r.). W tym ostatnim ukazał klęskę mitu amerykańskiego marzenia, ostrzegał, że tylko niewielu potrafi odnieść sukces bez narażania się na hańbiące moralne kompromisy. Za to dzieło nagrodzony został Pulitzerem.

Miller stanął przed antykomunistyczną komisją McCarthy'ego, ale odmówił składania zeznań. To wydarzenie było impulsem do napisania "Czarownic z Salem" (1953 r.). W sztuce mówił o dochowaniu wierności własnym przekonaniom w najtragiczniejszych sytuacjach, rozprawiał się z mechanizmem terroru ujawniał okrucieństwo w tępieniu odmiennych poglądów. Pracował też dla filmu - jest autorem 55 scenariuszy, w tym do "Skłóconych z życiem" (1961 r.). Zagrała tam jego żona Marilyn Monroe. Po popełnieniu przez nią samobójstwa napisał sztukę "Po upadku" - krytyka dopatrzyła się w niej wątków autobiograficznych. W 1987 r. Miller opublikował autobiografię "Zakręty czasu".

B.M.

***

Krytyk amerykańskich mitów

Za klasyczną uchodzi jego sztuka "Śmierć komiwojażera" (1949). Ukazał w niej klęskę mitu amerykańskiego marzenia, ostrzegał, że tylko niewielu potrafi odnieść sukces bez narażania się na hańbiące moralne kompromisy. Za to dzieło nagrodzony został Pulitzerem.

Miller stanął przed antykomunistyczną komisją McCarthy'ego. Stało się to dla niego impulsem do napisania "Czarownic z Salem" (1953).

- To rzecz o polowaniu na czarownice zawsze i wszędzie, dramat, który niestety nigdy nie straci aktualności - powiedział "Rz" Janusz Głowacki.

- Tacy autorzy jak Miller nie pozwalają przejść obojętnie obok ludzkiej biedy i uwikłania człowieka w mechanizmy kapitalizmu - uważa Kazimierz Kutz.

- Gdyby zapytać o wielkość Ameryki, kto był jej sumieniem - trzeba powiedzieć o Arthurze Millerze. Był jak wielki dąb, długowieczny. Teraz runął, a obok niego będą rosły małe krzaczki. Nie szukał mody, więc jego sztuka nie przeminie - mówi Jerzy Koenig .

D.K.

***

Powiedzieli Rzeczpospolitej

Profesor Jerzy Koenig - To był wielki amerykański pisarz, choć niekoniecznie amerykańskiego pochodzenia - Europejczyk, austriacki Żyd. Można powiedzieć, że w amerykańskim teatrze przyszedł na gotowe. Wszystko, co trzeba, stworzył jego wielki poprzednik Eugene O'Neal. Miller czerpał też ze współpracy z Actors Studio Elji Kazana, którego nie byłoby bez innej europejskiej tradycji - teatru Konstantego Stanisławskiego. Chciał być wierny publiczności, nie zajmował się tym, dlaczego ludzie biegają od apteki do sklepu samoobsługowego, z kina na mecz futbolowy, wolał zastanowić się nad istotą życia i kondycją człowieka. Uważał, że tak jak starożytni Grecy mieli swoje tragedie, tak Amerykanie mają własne.

W PRL jego sztuki grano nie tylko ze względu na kontekst społeczny, lecz dlatego, że były owocem zakazanym: jak "Widok z mostu" i "Śmierć komiwojażera", którą osobiście niespecjalnie cenię, bo jest tak od początku do końca tak smutna, że trudno sobie z tym poradzić. Za najlepszy dramat Millera uważam "Czarownice z Salem", inspirowane podobno wydarzeniami z komisji McCarthy'ego. Dla mnie jest to przypowieść o ludziach, wśród których od wieków, cyklicznie powraca problem polowania na czarownice. Rzecz o tym, jak można dojść do obłędu, poszukując na siłę grzesznika, tam gdzie go nie ma. Dramat ten wystawiał w Teatrze Telewizji Zygmunt Hübner. To był piękny i mądry spektakl. Powtarzano go dawno w porze, gdy większość Polaków już spała. Myślę sobie, że gdyby Telewizja Polska chciała uczcić śmierć Millera, to emisja przedstawienie Hübnera była najlepszym sposobem na to.

Gdyby dziś zapytać o wielkość Ameryki i kto był jej sumieniem - trzeba by powiedzieć właśnie o Arthurze Millerze. Był jak wielki dąb. Wydawało się, że jest długowieczny. A przecież miał 90 lat i powinniśmy się spodziewać, że runie. Teraz obok niego będą rosły małe, niepozorne krzaczki. Ale Miller nie hołdował modom, więc jego sztuka nie przeminie. Sztuka mądrego człowieka, który zajął się czymś tak niepoważnym jak pisanie dla teatru. NOT. J.C. [Jacek Cieślak]

Janusz Głowacki - Na "Śmierci komiwojażera" płakali zgodnie wyrzucani z pracy i wyrzucający. To dla amerykańskiego teatru był wstrząs , po którym uwierzono, że w dramacie można postawić poważną diagnozę społeczną. Ale najważniejsza sztuka Millera to bezsprzecznie "Czarownice z Salem". Miller był Amerykaninem, ale także jakby Europejczykiem. Znał wszystko, co w literaturze europejskiej warto było znać. Pomógł mi wejść w amerykański teatr, wysłał mojego "Kopciucha" do Joego Pappa, napisał wstęp do "Fortynbras się upił". Nie wiem, czy bez niego dałbym sobie radę w Nowym Jorku. Ostatni raz rozmawiałem z nim dwa tygodnie temu, Miller mówił mi, że walczy o utworzenie w Nowym Jorku narodowego teatru ze stałą obsadą. NOT. B.M.

Kazimierz Kutz - Nie wystawiam nigdy sztuk autorów, których twórczością nie przejąłem się głęboko, a ostatnio sięgnąłem właśnie po dramat Arthura Millera "Śmierć komiwojażera". Jego uniwersalizm polega na tym, że na scenie staje się metaforą ludzkiego losu uwarunkowanego ustrojem społecznym. Ludzie dzielą się na tych, którzy potrafią się odnaleźć w najtrudniejszych warunkach, i na takich, którzy nie mają siły przebicia. Miller pięknie to pokazał. Ujawnił też okrucieństwo losu, ból istnienia ludzi bezradnych i odtrąconych przez społeczeństwo, pokazał krąg biedy, z którego nie można się wyrwać. Miller nie mógł przyjechać na premierę w Teatrze Małym. Wysłaliśmy mu zdjęcie z aktorami. Odpisał, że sądząc po tym, co zobaczył, powstało przedstawienie, które by mu się podobało. NOT. J.C. [Jacek Cieślak]

***

Sztuki Arthura Millera na polskiej scenie

Jego utwory były chętnie wystawiane, nawet w czasach nieprzychylnych amerykańskiej literaturze.

Już w 1949 r. w Teatrze Placówka w Warszawie Ryszard Ordyński wyreżyserował sztukę "Wszyscy moi synowie" (1947), która doczekała się do dziś czternastu wersji. Największym powodzeniem cieszyły się "Czarownice z Salem" (1953). Pierwszą z 22 inscenizacji zrealizował Ludwik René w warszawskim Teatrze Dramatycznym w 1959 r. Tu też pięć lat później pokazał "Po upadku" (1964). 18 wystawień miała "Śmierć komiwojażera" (1949), której premierę dał po raz pierwszy w Teatrze Nowym w Łodzi Janusz Warmiński, powracający potem do dramatów Millera w Teatrze Ateneum. Tam w 1965 r. powstał jego "Incydent w Vichy" (1964), a w 1969 r. - słynna polska premiera "Ceny" (1968) - z Chamcem, Skarżanką, Świderskim i Zaczykiem. Miała dotychczas 12 polskich wystawień, podobnie jak "Widok z mostu" (1955), którego żywot zapoczątkował u nas w 1959 r. Jerzy Goliński w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Siedem razy oglądaliśmy "Coś w rodzaju miłości", sześć - "Elegię dla jednej pani". W 1992 r. Krystyna Meissner zrobiła"Robola" w Teatrze im. Wilama Horzycy. "Strzeż się pamięci" w 1996 r. przeniosła do Teatru TV Magdalena Łazarkiewicz. Na małym ekranie dramaty Arthura Millera pojawiły się dziesięciokrotnie. Ostatnia polska inscenizacja sztuki Arthura Millera to zeszłoroczna "Śmierć komiwojażera" Kazimierza Kutza - z Gajosem, Seniuk, Malajkatem, Bułhak-Rewak - w Teatrze Małym w Warszawie.

J.R.K. [Janusz R. Kowalczyk]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji