Artykuły

Józef i sny

Komercyjny sukces z Radomia

Jeszcze kilka lat temu podobna rzecz byłaby nie do pomyślenia. Oto prowincjonalny teatr wielkim nakładem sił i środków wystawia po raz pierwszy w Polsce musical - przebój Londynu i Broadwayu, dzieło mistrzów gatunku, z samego szczytu tamtejszego panteonu gwiazd. Taki jest właśnie przypadek "Józefa i cudownego płaszcza snów w technikolorze" z muzyką Andrew Lloyda Webera i librettem Tima Rice'a, wystawionego w radomskim Teatrze Powszechnym przez dyrektora tej sceny, Wojciecha Kępczyńskiego. Realizacja była ogromnie ryzykowna. Uzyskano prawa autorskie do utworu, od sponsorów i patronów zdobyto fundusze na przedsięwzięcie, które kosztowało ponoć ponad dwa i pół miliarda starych złotych, zaangażowano wielu młodych wykonawców, rzadko zawodowych aktorów, spoza zespołu radomskiego teatru. Gdyby przedstawienie nie spodobało się publiczności, wszystko to poszłoby na marne.

Tak się na szczęście nie stało. Inscenizacja stała się wielkim, komercyjnym sukcesem radomskiego teatru. Pokazywana od połowy lutego nieodmiennie przyciąga tłumy publiczności. Dla radomskiej i nie tylko radomskiej młodzieży jest "Józef..." spektaklem kultowym, a młodzi aktorzy niemal idolami. Równie gorąco przyjmuje go młodzież warszawska, czego dowodem występy gościnne w Teatrze Dramatycznym. Każdy numer kwitują rzęsiste oklaski, pojawienie się gwiazdy "Metra", Dariusza Kordka - pisk nastolatek. W finale i podczas bisów atmosfera przypomina bardziej rockowy koncert niż wieczór w teatrze. Piszę o tym tak dużo, gdyż sądzę, że to, jak przyjmuje "Józefa..." nastoletnia widownia jest ważniejsze niż strona artystyczna przedstawienia, która pozostawia wiele do życzenia. Pierwszy raz bowiem spektakl prowincjonalnego teatru stał się ogólnopolskim fenomenem prawie socjologicznym.

Libretto Tima Rice'a posiłkuje się biblijnym mitem o Józefie i jego braciach i ukazuje go na poziomie nauki abecadła, tak, by zrozumiało go każde dziecko. Ciekawsza jest, oczywiście, muzyczna partytura Andrew Lloyda Webera, etatowego dostawcy broadwayowskich hitów. "Józef..." popularnością ustępuje co prawda innym dziełom Webera - "Jesus Christ Superstar", "Cats" czy "Evicie", przynosi jednak co najmniej kilka piosenek, których melodia na długo pozostaje w uszach. Wykorzystuje różne gatunki muzyki, oprócz typowych szlagierów musicalowych także rytm country i pastisze znanych przebojów. Mimo że musical ma już blisko trzydzieści lat, muzyki Webera słucha się jak nowej.

Trzeba więc pochwalić radomski teatr także za wybór pozycji repertuarowej. Siłą przedstawienia jest młodość, naturalność i wdzięk wykonawców oraz ich niewątpliwe zaangażowanie w to, co robią na scenie. Widać, że sprawia im to prawdziwą przyjemność. Może się podobać pomysłowe rozegranie niektórych sekwencji, m.in. błyskotliwy numer z Faraonem (Dariusz Kordek), który ze swadą parodiuje styl Elvisa Presleya, zaś tłum sług zachowuje się jak fanki na koncercie "króla". Zabawne są pomysły na uwspółcześnienie opowiadanej historii.

Egipski bogacz Polifar (Dariusz Kowalski), wnoszony w bogato zdobionej lektyce, właśnie rozmawia przez telefon komórkowy.

Najwięcej współczesności odnaleźć można w tłumaczeniu Klaudyny Rozhin. Słyszymy swojsko brzmiące słowo "impreza". Faraon z Józefem "przybijają piątkę". Określeń slangowych jest dużo więcej, chyba po prostu za dużo. To nie jedyna wada tego przekładu. Drażni język kolejnych piosenek, gdyż brakuje tłumaczce pomysłów na rymy, a całość mówiona i śpiewana jest bardzo kiepską polszczyzną.

Przedstawienie jest, jak na musical, dość statyczne. Układy taneczne powtarzają się zbyt często, są mało skomplikowane, wykonywane zbyt wolno. Młodzi ,aktorzy nie dysponują też w większości głosami, predysponującymi ich do takiego repertuaru. Wyjątkiem jest Jan Bzdawka, który tytułową partię śpiewa czysto, skupiając na sobie uwagę publiczności. Jak na musical, spektakl za bardzo się ciągnie, poszczególne sekwencje często są za długie, brakuje im wyrazistej pointy.

Wszystkie te zarzuty nie zmieniają faktu, że radomski spektakl wraz z powodzeniem u młodej widowni stał się dowodem na możliwości teatrów w małych miastach, swoistym znakiem czasu. Radomscy twórcy udowodnili, że nie tylko teatry w metropoliach mają monopol na sukcesy komercyjne, a Radom leży blisko Warszawy i ruch może odbywać się także w tym kierunku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji