Artykuły

Józef Superstar

Teatr Powszechny w Radomiu: JÓZEF I CUDOWNY PŁASZCZ SNÓW W TECHNIKOLORZE Tima Rice'a i Andrew Lloyd Webbera. Przekład: Klaudyna Rozhin. Reżyseria i choreografia: Wojciech Kępczyński, scenografia: Małgorzata Treutler, kierownictwo muzyczne: Maciej Pawłowski. Premiera 17 II 1996.

Pierwsi widzowie spotykają się przed wejściem do radomskiego teatru już półtorej godziny przed spektaklem. Ów niecodzienny dla prowincjonalnego teatru widok, świadczący o autentycznym zainteresowaniu, jakim cieszy się prapremiera utworu Webbera, potwierdza się niedługo potem: przed kasą i w foyer. A jednak do końca z ciekawością i niedowierzaniem obserwowałam na 15-ym przedstawieniu wypełniającą się po brzegi salę - aż do ostatniego "wejściówkowego" krzesła ustawionego na schodach amfiteatralnej widowni. Zasiedli na niej przedstawiciele chyba wszystkich społecznych grup. Pozycja, prestiż, funkcja i wiek przestały się liczyć, podporządkowane wspólnemu mianownikowi zamiłowania do rozrywki.

Józef i cudowny płaszcz snów w technikolorze, pierwszy musical tandemu Rice-Webber, przyciąga tu każdego wieczoru, z miasta i okolic, rzesze wielbicieli kolorowego widowiska, młodych gwiazd, a przede wszystkim rytmicznej, wpadającej w ucho muzyki. Kryje ona w sobie zapowiedź późniejszych słynnych szlagierów z Jesus Christ Superstar, Evita, Cats, Starlight Express czy Phantom of the Opera.

Utwór, przy wszystkich niedoskonałościach młodzieńczej "kantaty pop", napisanej przez 19-letniego Webbera w szkolnych warunkach, dla amatorskiego chóru w Londynie, sprawdził się do tej pory na wielu światowych scenach. Jest efektowną kombinacją biblijnej opowieści i rozrywkowej formy. Webber wprowadził do Józefa... wiele muzycznych gatunków - od country, przez jazz do rocka. Rice przybliżył widzowi bohaterów Starego Testamentu, nadając im rysy dzisiejszych idoli, przemawiających młodzieżową gwarą. Chcąc nie chcąc, Józef... stał się "popowym" brykiem z niemodnej Księgi Rodzaju. Adresowany do przeciętnej upodobań, okazał się gotowym produktem kultury masowej. Jego bohaterowie - choćby Faraon o cechach Elvisa Presleya - odpowiedzieli na powszechną potrzebę ideału. Fenomen popularności musicalu polegał również na tym, że krył on w sobie właściwość cudownej, łatwo przyswajalnej pigułki, będącej połączeniem dydaktyzmu i emocji. Ci, którzy ją połknęli, czuli się rozbawieni, ale także lepsi i mądrzejsi. Poznali bowiem jedną z tajemnic Księgi, o której słyszeli, a do której może nie mieli okazji zaglądać.

Tuż przed rozpoczęciem przedstawienia w Teatrze Powszechnym z głośnika dobiega głos dyrektora Kępczyńskiego odczytującego długą listę sponsorów. Widzowie bezwolnie stają się pionkami w nakręconym przez hojnych ofiarodawców mechanizmie. Koło się zamyka. Publiczność ulega sile reklamy ujednolicającej gusta, kształtującej opinie i umożliwiającej ową produkcję. Radomski musical spełnia warunek dostępności, ale nie taniości. Przedsięwzięcie pochłonęło - bagatela - 100 tysięcy złotych, a przeszło drugie tyle kosztował specjalnie zakupiony sprzęt oświetleniowy i nagłośniający. Wobec takich wydatków bilety, rzecz jasna, nie mogą być tanie. Wieczór w teatrze spędzony przez czteroosobową rodzinę kosztuje około 50 złotych. Jednak z pewnością jest to wieczór udany. Gwarancją dobrego poziomu okazuje się, oprócz rzetelnego wykonania, entuzjazm i zaangażowanie młodych, niekiedy debiutujących artystów. Zwerbowani drogą konkursu aktorzy, tancerze i śpiewacy pochodzą z całej Polski: Gdyni, Torunia, Poznania, Warszawy, Łodzi, Wrocławia, Krakowa. Tam, gdzie dają znać o sobie warsztatowe niedociągnięcia - w scenicznych rozwiązaniach, uproszczonych układach choreograficznych - tam wkracza z powodzeniem żywioł młodości i zapału.

Na niewielkiej scenie wznoszą się wielofunkcyjne pomosty i podesty, które w zależności od położenia obrotówki ukazują nowe miejsca akcji. Na nich, pod nimi, przed nimi przesuwają się barwne, rozwibrowane postaci. Prawda, że owe rusztowania ograniczają nieco pole tańczącym na pierwszym planie. Jednak ażurowość trudnej do ustawienia w tych warunkach dekoracji nie sprawia wrażenia ciężkości czy zamknięcia przestrzeni. Z zabudowaniem sceny mamy właściwie do czynienia dopiero w przypadku pałacu faraona, czyli potężnej, złotej piramidy, z zawieszonym nad nią wizerunkiem pucołowatego słońca.

Dobrze się dzieje, gdy reżyser przedstawienia, Wojciech Kępczyński, zachowuje wobec musicalowych wzorów i wymogów dystans, traktując niektóre sceny lub rekwizyty z łagodną ironią, wprowadzając niekiedy elementy żartobliwego pastiszu i niedosłowności. Owo wspomniane już słońce przypomina przyjaźnie mrugające do dzieci wielkim okiem słoneczko z Dobranocki. Lepkie, kiczowate pomarańczowe światło, w którym ukazuje się egipska budowla czy ociekający złotem rydwan zaprzężony w dwa tygrysy, wskazuje na grę prowadzoną z wyobrażeniami człowieka masowego o dobrobycie i wiecznej szczęśliwości. W cudzysłów zostaje także ujęta scena wypasania owiec przez Józefa, kiedy to pojawiają się ustawione w kole, niczym z krakowskiej szopki, wypchane, pocieszne zwierzęta. Kicz użyty celowo nabiera wartości, a sztuczność - artystycznego waloru.

W radomskiej inscenizacji zamiary mierzy się na siły. Liczy się stosowność i umiar. Nikt nie może mieć pretensji, że muzyczny podkład idzie z taśmy, wspomagany jedynie kilkuosobowym zespołem instrumentalnym, zaś śpiewającym na scenie dopomaga ukryta w kanale wokalna grupa jazzowa Five Lines. Ważny jest uzyskany w wyniku uczciwej pracy efekt bezpretensjonalności. Ujmująca wydaje się prostota i spontaniczność, z jaką odtwórcy głównych ról Jan Bzdawka (Józef) i Jolanta Litwin (jedna z trzech grających na zmianę Narratorek) wykonują swoje zadania. Dobrze ustawione głosy brzmią pewnie, przejmująco, a przede wszystkim prawdziwie. Zresztą wszyscy artyści, także ci najmłodsi (chór dziecięcy), zjednują sobie publiczność zaangażowaniem, dyscypliną i przyzwoitym wykonaniem.

Niekwestionowanym sukcesem repertuarowej polityki dyrektora Kępczyńskiego jest zwrócenie uwagi lokalnej społeczności na teatr. A to, czy w przyszłości te same osoby przyjdą na Sofoklesa lub Gombrowicza, czy też Webber i Rice zajmą na dobre miejsce Szekspira i Fredry - to oddzielny problem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji