Józek, przybij piątkę
Prędzej spodziewałbym się ducha w operze niż prapremiery musicalu w Radomiu. Myliłem się: miejski teatr wystawił spektakl muzyczny na przyzwoitym poziomie
Pierwszy utwór słynnej angielskiej pary autorskiej Webber-Rice ("Evita", "Jesus Christ Superstar") - "Józef z 1967 roku, nazywany rockowym oratorium, jest jedną z najdroższych polskich produkcji teatralnych w ostatnich sezonach: kosztował 100 tys. zł (miliard), a sprzęt oświetleniowy i nagłaśniający około 150 tys. zł. O skali produkcji świadczy litania sponsorów odczytywana przed spektaklem, długa jak biblijne rodowody.
Nie jest to jednak jedno z tych desperackich przedsięwzięć, którymi prowincjonalne teatry próbują ratować kasę, lecz przemyślany projekt. Obsada powstała w drodze konkursu - o 30 ról walczyło 400 kandydatów. W rezultacie na radomskiej scenie występują aktorzy i tancerze z Gdyni, Łodzi, Torunia, w tym studenci i amatorzy, i tylko cztery osoby ze stałego zespołu. Jedynie Dariusza Kordka z Warszawy zaangażowano bez konkursu. Główną rolę zdobył Jan Bzdawka z Teatru Muzycznego w Gdyni, ulubieniec trójmiejskich nastolatek.
Grupa zebrana w Radomiu znacznie ustępuje zespołowi "Metra" (zwłaszcza w tańcu), ma za to tyle samo entuzjazmu. Ci młodzi ludzie czują, że złapali. Pana Boga za nogi, i już nie chcą puścić, co wpływa zbawiennie na tempo i żywioł spektaklu.
"Józef napisany z myślą o równie młodych wykonawcach, bo dla szkolnego chóru w Londynie, jest ryzykownym połączeniem Biblii z kulturą masową. Opowieść z Księgi Rodzaju o Józefie sprzedanym do Egiptu przez zazdrosnych braci Webber ubrał w muzykę pop: od calypso przez country do rocka, a Tim Rice biblijnym bohaterom włożył w usta młodzieżowy slang (ze znajomością rzeczy przełożony przez Klaudynę Rozhin).
W efekcie Faraon swoje troski przedstawia w brawurowym rock'n'rollu (Dariusz Kordek śpiewa z manierą i ucharakteryzowany na Presleya), a do Józefa, który objaśnił mu sen o siedmiu tłustych i siedmiu chudych krowach, woła: "Przybij piątkę. Kto by pomyślał, że te durne krowy mogą coś znaczyć". W historii Józefa, którego wdzięczny Faraon mianował rządcą, kryje się jeszcze jeden totem kultury masowej: sen o karierze od pucybuta do milionera.
W radomskim przedstawieniu kolorowe światła i dymy upodabniają "Józefa" do dyskoteki, finały piosenek ciągną się w nieskończoność jak w San Remo, a niektóre chwyty - na przykład dziecięcy chór ze świeczkami, śpiewający z okazji uwięzienia bohatera - wyciskają łzy z siłą brazylijskich seriali.
Wojciech Kępczyński ma na szczęście poczucie humoru i ubarwia spektakl
anachronizmami (telefony komórkowe u egipskiego kupca, który "miał udziały w piramidach") i pastiszami, np. "skrzypek na dachu" towarzyszy braciom Józefa pod Ścianą Płaczu. Charakter pastiszu ma orientalny romans Józefa i żony kupca Potifara oraz apoteoza Józefa na złotym rydwanie, przywodząca na myśl freski w stylu "Cezara i Kleopatry". Zupełnie rozbrajają wypasane przez Józefa wypchane owce.
Drugim filarem spektaklu jest muzyka, prowadzona precyzyjnie przez łódzkiego dyrygenta i kompozytora Macieja Pawłowskiego. Jest tu wiele dobrych aranżacyjnych pomysłów, jak zabawne użycie w numerach country rozstrojonego pianina. Wokalnie spektakl jest rzetelny, od ustawienia głosów po dykcję. Słychać zwłaszcza pracę łódzkiej grupy jazzowej Five Lines z kanału orkiestrowego wspomagającej solistów. Gorzej z grą, która zbyt często polega na wymownym staniu w miejscu. Popis wokalny z aktorskim potrafi połączyć tylko Tadeusz Woszczyński (Juda) śpiewający komiczne calypso.
Finałowej piosenki "Any Dream Will Do" radomska publiczność wysłuchała trzykrotnie jak hymnu - na stojąco - co wróży powodzenie przedsięwzięciu.