Artykuły

Proszę państwa, jestem Kutz, a nie Kuc

Miałem nie pisać o polityce, ale zerknąłem na komentarze do ostatniego felietonu w internecie, w którym dworowałem sobie przy pomocy pani Dody z naszych "żoliborskich fajansów", i odezwała się śląska wataha pisiorków czytających "Gazetę Wyborczą". Ileż to jej naganiam czytelników! A jacy wściekli i całkowicie pozbawieni poczucia humoru! Ile gówna wylali na moją głowę i nienawiści! I owo zawsze zastanawiająco marne argumentowanie: wypominają mi wiek i pisownię nazwiska.

Czego bym nie dotknął, to mi wypominają sędziwość (tak to dawniej nazywano - "pan K. dożył sędziwego wieku") i tę jedną literkę w nazwisku. To przykład intelektualnego ubóstwa i brak empatii dla innych, co bierze się zapewne z ideologii PiS-u, bo takie barany, jak ich pasterz!

Do tego nie mają grama poczucia humoru, ale to rozumiem, bo każdy nacjonalizm jest ponury z istoty swej; dlatego ci anonimowi siepacze internetowi są jak ławica wypatroszonych ryb w mętnej sadzawce polskiego zaścianka. Naigrywanie, lżenie i wytykanie komuś starości jest zakamuflowaną i żałosną formą nienawiści: chęcią ukamienowania drugiej osoby.

Wydaje się, że postawa ta jest całkowicie sprzeczna z naukami Kościoła. Powstaje pytanie - czy ta banda internetowa to katolicy? Niestety, tak, ale to są "polscy katolicy", którzy jak nikt poza nimi na świecie potrafią bez zmrużenia oka łączyć nienawiść z Chrystusowymi naukami miłości. A nawet ją zastępować.

Proszę Was - kamraty lilipuciego ducha - ja piszę swoje felietony do ludzi rozgarniętych i niezideologizowanych. A tacy są Ślązacy; wiedzą, że każda ideologia zabija człowieczeństwo, w tym także - a może przede wszystkim - poczucie humoru.

Mówi się, że zwierzęta nie mają poczucia humoru i że jest to właściwość wyłącznie ludzka. Tu bym się nie zgodził, bo 40 lat temu, kiedy mieszkałem we Wrocławiu, miałem psa Minia, cudownie inteligentnego kundla, który poczucie humoru miał. Uwielbiał go Zbyszek Cybulski i kiedy nas odwiedzał, podjadał Miniowi parówki z jego naczynia. To znaczy jedli wspólnie i wtedy Minio stroił sobie z Cyba żarty, bo traktował go jak mniej rozgarniętego kompana. Ale Zbigniew Cybulski kochał nie tylko ludzi, ale i zwierzęta.

Pewną odmianę krokodyli nazywa się ludojadami, ale kiedy przeglądam internetowe komentarze, odnoszę wrażenie, że wielu ludzi zasługuje na tę nazwę. Ujawniają się nieustannie w mediach elektronicznych i jest ich w Polsce więcej, niż się przypuszcza. Kiedy czytam ich namiętne obelgi, jest mi ich żal i odczuwam szczególny rodzaj zażenowania - jakbym podglądał ich nieodwracalne kalectwo.

Dlatego pójdę im dziś na rękę i opowiem o wędrujących literkach w imionach i nazwiskach na Górnym Śląsku. Na wstępie powiem, że nie powinna ich ta sprawa obchodzić, bo dotyczy sfery prywatnej i całkiem niewesołej. Tylko idioci czepiają się cudzego nazwiska, bawią się czyimś nazwiskiem i robią sobie jaja: po tym rozpoznaje się burasów, czyli "homo primitivus". Ci, co w internecie tak czynią, nie zdają sobie sprawy, w czym grzęzną. W moim przypadku literki "tz" w nazwisku mają dla wspomnianej gawiedzi głównie podtekst polityczny i znaczą ni mniej, ni więcej, że z Polaka przekabaciłem się demonstracyjnie na Niemca.

Oni mnie nieustannie demaskują i donoszą o tym innym, bo czują się strażnikami polskości na Górnym Śląsku! Sacra mija! Toż to rasa tych żałosnych misjonarzy - i ich potomkowie - którzy przyjechali tutaj po 1922 roku polonizować ludzi.

Drodzy! Zniemczenie Śląska trwało 180 lat, nim znalazł się w granicach Polski, i przejawiało się w wielu dziedzinach, także w imionach i nazwiskach. Kutze wróciły do Polski w wersji mojego dzisiejszego nazwiska. I wtedy, od razu, polska administracja zajęła się repolonizacją Ślązaków i nakazano pisanie nazwiska przez "c". Po 18 latach przyszli Niemcy i apiać zarządzili powrót do pisowni XIX-wiecznej. Zaś po wojnie dowiedzieliśmy się, że "na zasadzie art. 2 ust. 4 i 5 dekretu z dnia 10 lipca 1945 r. o zmianie i ustaleniu imion i nazwisk [Dz.U.R..P. nr 56 poz.310]", zmienia się "zniekształconą pisownię nazwiska Kutz".

Kiedy żyje się na pograniczu państw, granica jest przesuwalna, a ci, co na pograniczu mieszkają, często mają wrażenie, że mieszkają w szafie, którą przesuwa się wte i wewte, nie pytając ich o zdanie. Z czasem wiele rzeczy i spraw stawało się podwójne i - w zależności od stopnia wolności - Ślązak mógł wreszcie wybrać sobie imię i nazwisko wedle własnej woli. To była i jest jego prywatna sprawa i jeśli dokona wyboru, wszyscy, którzy się tym interesują, mogą pocałować go w miejsce, którego łatwo się domyślić. A więc proszę mnie pocałować!

Szkoda, że nie nazywam się Wassermann i nie mam na imię Adolf.

PS

Odszedł Jerzy Turek, wspaniały człowiek i aktor.

Debiutowaliśmy razem w 1958 roku. Ja filmem "Krzyż Walecznych", a on główną rolą w nim, w noweli tytułowej. Łączył nas wtedy wielki, wspólny strach: jego przed pierwszą wiodącą rolą aktorską, a mnie przed pierwszym filmem. Dygotaliśmy jak dwie osiki na halnym wietrze, bo graliśmy o najwyższą stawkę: zaistnienia w zawodzie i sztuce. Obydwu nam się udało. Dlatego zawsze darzyłem Jurka - z wzajemnością! - prawdziwą tkliwością.

Będzie mi Go brakowało. Jak brata.

Żegnam Go?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji