Artykuły

Poker w piekielnych czeluściach

- Nie znam się na musicalach, ale ten w dużym stopniu ma mieć charakter spotkania z artystą. Jestem w nim nie tylko Szu, ale też starym aktorem galicyjskim, który gdzieś, coś sobie przypomina - dzieciństwo, fragmenty ról - mówi JAN NOWICKI, przed premierą "Powrotu Wielkiego Szu" w Teatrze Sabat Małgorzaty Potockiej w Warszawie.

Dwa miliony widzów w kinach. A potem wielu, którzy film Sylwestra Chęcińskiego oglądali w ciągu 27 lat, jakie minęły od premiery. Wszyscy zaświadczą, że Wielki Szu zginął. Pan twierdzi, że nie do końca? I reaktywuje go na scenie?

- Nasz spektakl to zupełnie inny typ przekazu, niż film. Bierzemy aktora, który występował na ekranie, czyli mnie. Przywołujemy moment śmierci Szu, więc potem musimy odnaleźć bohatera w jakiejś dziwnej rzeczywistości. I schodzimy do piekielnych czeluści.

Piekło i Sabat pełen ponętnych czarownic to dobre miejsce dla niepoprawnego hazardzisty?

- Widzi pani, jak to ze sobą koresponduje Szu spotyka w piekle kuszące kobiety i Lucyfera, z którym będzie musiał rozegrać decydującą partię. Trafia na Młodziaka, który chce żeby go nauczył grać w pokera, bo musi odegrać swoją dziewczynę. I natyka się na rogacza - męża, który jest wściekły, że kiedyś Szu uwiódł mu żonę... To jest bajka.

Bajka, ale jakby z drugim dnem. Dlatego zafundował pan ją sobie i widzom na spóźnione 80. urodziny i 45-lecie pracy aktorskiej?

- Daleki jestem od celebrowania czegokolwiek.

Ale, jak wynika z zapowiedzi, "Powrót Wielkiego Szu" będzie też opowieścią o Janie Nowickim

- I o nas, czyli o Małgosi i o mnie też. To taka dziwna forma. Nie znam się na musicalach, ale ten w dużym stopniu ma mieć charakter spotkania z artystą. Jestem w nim nie tylko Szu, ale też starym aktorem galicyjskim, który gdzieś, coś sobie przypomina - dzieciństwo, fragmenty ról. Lucyfer komentuje to: "Zwariował, jak Boga kocham zwariował" a ja wychodzę i wracam, a pod koniec pierwszego aktu śpiewam "Szulerski świat".

Przypomni pan tekst?

- "Tak lubię żyć/ w karty grać/ zarywać noc/cały dzień spać./ Oko, poker i skat/to jest cały mój świat./ Przespany dzień/ przegrana noc/ leniwy blichtr/ szmalu moc/Każdej forsy jest wart/ ten mój szulerski świat./ Filuję, co w ręku/ harmonia barw/Dziwka oko przymruża,/czuję dziś fart./ Facet przegrał i bluźni/ potem uczy się i.../ nagle ni stąd ni z owąd/ jest silniejszy niż ty./ I załatwia cię blefem./ O, kurza twarz./ Trochę spochmurniał dziś/ ten mój szulerski świat.

Trochę w tym nawiązania do roli, a ile pana?

- Współczesny widz żądny jest prywatności, ale sprawą naszego gustu i kultury jest, by jednak sprzedawać nie do końca. Stwarzając jednocześnie pozory, że sprzedajemy wszystko. Ja na przykład kłamię jak najęty. Choćby w wywiadach.

Zaryzykuję i spytam: Kiedy pierwszy miał pan w ręku karty?

- Bawiliśmy się nimi już w dzieciństwie. Lata 50., w moim miasteczku to była potworna bryndza. Nie było żadnych rozrywek. Nawet radia nie było na początku, więc karty nam towarzyszyły od pierwszych lat życia. Najpierw to był Piotruś, potem gra w wojnę, potem tysiąc, potem w durnia, potem w pokera...

W czym jest pan mistrzem?

- Mistrza zagrałem, ale prywatnie też najlepiej czuję się w pokerze.

Ma pan, jak Szu, popisowy numer?

- Nie ma czegoś takiego w kartach. Wygrywa ten, który ma najsilniejszą psychikę i najmocniejszą kondycję, kto przechytrzy przeciwnika. W "Wielkim Szu" bohater mówi: "Ty oszukiwałeś, ja oszukiwałem, wygrał lepszy". Wszystko polega na blefie. A blef to siła charakteru. Pokazywać tę siłę bez pokrycia... Za to m.in. lubię tę postać

Czy mistrz szulerów obroni się w teatrze rewiowym?

- Występowałem już w operetce i obserwowałem artystów Teatru Kantora czy teatru piwnicznego. W tych miejscach aktorstwo jest nieco inne. Często naiwne, ale nie należy z tego rezygnować. W "Powrocie Wielkiego Szu" nikt nie będzie się popisywał wyszukanymi pozami, półcieniami, czy niuansami. Chcemy grać odważnie i zabawnie. Nie ukrywam przy tym, że jestem trochę niepewny siebie, bo to nie mój świat. Jestem trochę z innego rozdania, ale chciałem spróbować i tego. To przecież zabawa.

W operetkowej "Księżniczce czardasza" pokazał pan, że śpiewa na scenie...

- To za dużo powiedziane. Ja to nazywam wyznaniem astmatyka. Jeżeli ktoś usiłuje śpiewać, to albo powinien mieć piękny głos, albo nie mieć go w ogóle. Druga opcja jest znacznie lepsza, niż mieć głosu trochę. Jak się nie ma nic, nie udaje się, że się śpiewa, tylko coś tam mędzi pod nosem.

Dlaczego zdecydował się pan na taką formę ekspresji?

- Lubię pisać piosenki. Ponad połowa z zaprezentowanych w "Powrocie" jest moja. M.in. "Szulerski świat" i "Ostatnia gra", o której mówią, że może być szlagierem. Nawet usłyszałem słowo "hicior" i bardzo mnie to zbrzydziło. Nawet gdyby piosenka moja osiągnęła sukces, na pewno bym nie chciał, żeby była nazwana "hiciorem". Bo dla mnie to takie brzydkie konotacje z "wyciorem".

Tymczasem w rewii musi wszystko błyszczeć?

- Musi.

I będą schody?

- Oczywiście.

Do piekła czy do nieba?

- Jak kto woli. I będzie mocny finał. Z happy endem. Tak to wymyślono, a ja nie będą się przed tym bronił

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji