Artykuły

Fabuła i dialog

Powieści Dostojewskiego są wielkie i groźne jak góry. Niezwykła gęstość tego świata, postaci wymykające się prostym kategoriom psychologicznym, niepoznawalne, stwarzające się we wzajemnych kontaktach i rozmowach - wszystko to jest niesłychanie pociągające, ale i trudne

Jagna Janicka przebudowała scenę i widownię teatru. Wyłożona odbarwionymi deskami scena przechodzi we wcinający się głęboko w widownię pomost. Scenografia jest ascetyczna i pozbawiona rosyjskich (i jakichkolwiek) realiów. Całe okno sceny przesłania masywna ściana. Bezszelestnie rozsuwając się na boki, odsłania dekoracje: dwa monumentalne abstrakcyjne budynki, właściwie narożniki budynków - ślepe ściany z wąskimi prześwitami, ogromne drzwi. W scenach dziejących się na letnisku pojawia się biała, "japońska" ściana z czarnymi podziałami. Pośrodku - ulica-korytarz wiodąca w głąb sceny. Wszystko jest szarobeżowe, jakby odbarwione; również nieliczne meble - kilka krzeseł, stół, dwie ławeczki, skrzynia - wnoszone i wynoszone w razie potrzeby. Tym większym zaskoczeniem i magnesem dla oczu jest naturalistyczny kominek z prawdziwym ogniem, do którego Nastasja Filipowna wrzuci paczkę ze 100 tysiącami rubli od Rogożyna i podda próbie ognia Ganię.

Kostiumy też nie przynależą do żadnego czasu i miejsca: panie noszą, owszem, długie suknie, ale ani one dziewiętnastowieczne, ani współczesne. Trochę rosyjskiego (i dziewiętnastowiecznego) klimatu wprowadzają niektóre elementy: futro Rogożyna, mundur Jepanczyna, czarna suknia księżnej Biełokońskiej, jakieś surduty, paletka. Taka konsekwentna abstrakcyjność służyć ma zapewne skupieniu uwagi widzów na postaciach, oderwaniu ich odrodzajowości. Choć z drugiej strony wymyślność niektórych elementów kostiumów przesadnie przyciąga do nich uwagę (słyszałam żywe komentarze na temat torebki i butów Agłai oraz bluzki Adelajdy). O ile scenografia jest ciekawa i przeważnie dobrze służy przedstawieniu, to muzyka jest nieznośna (autorem opracowania muzycznego jest Andrzej Bonarek). Raz straszy jak w horrorze, to znów łomocze elektronicznie lub pobrzmiewa klimatami modernistycznymi. Niczego nie buduje, nie pomaga ani widzom, ani aktorom. Irytuje i przeszkadza. Jedynie rozjeżdżająca się "rosyjska" melodia grana na harmonii brzmi tutaj dobrze. Eklektyzm w tym wypadku okazał się nieudany.

Prowadzenie narracji na scenie i na pomoście daje efekt niemal filmowy: gdy bohaterowie sana scenie, mamy plan ogólny; gdy na pomoście - zbliżenie. Można obserwować ich twarze, każdy grymas, gest. Taka przyjemność (zamierzona przecież) jest, niestety, udziałem tylko tych widzów, którzy siedzą blisko podestu: inni często muszą zadowalać się słuchowiskiem. A spektakl Barbary Sass polega na aktorach, nie inscenizacji.

Barbara Sass adaptując "Idiotę" starała się znaleźć złoty środek między sprawnym opowiedzeniem głównego wątku powieści a zagłębieniem się w to, co jest jej istotą: w dialog, w zdarzenia międzyludzkie. Znacznie ciekawsze są sceny (zwłaszcza w drugim akcie - znakomite dialogi Agłai i Myszkina, Myszkina i Rogożyna, Agłai i Nastasji), gdy reżyserka wraz aktorami niespiesznie prowadzi rozmowy, przez które postaci stwarzają się i poznają nawzajem, kreując rzeczywistość gęstą, płynną i zmienną. Antoni Słonimski narzekał kiedyś, że "te piekielnie skomplikowane zwierzątka" - bohaterowie literatury rosyjskiej - "wychodzą z własnych konturów, ze zbytnią, przerażającą łatwością". No wychodzą. Jeżeli za "własne kontury" uznać tradycyjny charakter. Bohaterowie Dostojewskiego są piekielnie skomplikowani, sami dla siebie niepojęci. Pejzaż ludzki spektaklu jest interesujący. Krzysztof Zawadzki (Myszkin) - wysoki, chudy, trochę niezgrabny, patrzy na otaczających go ludzi z ufnością i zdumieniem. Nie tyle jego ewangeliczna dobroć, co on sam wywołuje nieoczekiwane reakcje. Drapieżną i podszytą sadyzmem miłość Agłai (Dominika Bednarczyk), powikłane, rozpięte między złem a dobrem uczucie Nastasji Filipowny (Anna Radwan-Gancarczyk), poczucie braterstwa Rogożyna (Radosław Krzyżowski i Błażej Wójcik). Ten czworokąt grany jest finezyjnie i wieloznacznie, z pokorą wobec autora. Trudno (i na szczęście) nazwać te postaci, przyszpilić je paroma określeniami. Patrzy się na nie bardziej jak na ludzi niż postaci teatralne. Nie przez cały czas, niestety. Gdy reżyserka zajmuje się sprawnym streszczaniem "Idioty", przedstawienie grzęźnie w melodramatycznej nademocjonalności. Co prawda umiejętnie kontrapunktowanej groteską - i sytuacji, i postaci (Anna Tomaszewska - generałowa, Marian Dziędziel - Iwołgin), ale jednak niskiej próby.

Mimo niedoskonałości "Idiota" Barbary Sass jest spektaklem ciekawym: brakuje mu jednak odrobiny szaleństwa, które wyniosłoby go wyżej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji