Artykuły

Dwie "Wizyty starszej pani" (fragm) - Okrutna bajka

OKRUTNA BAJKA

Lidia Zamkow-Słomczyńska, reżyser przedstawienia "Wizyty starszej pani" w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie, posprzeczała się z autorem w programie i na scenie. Zarzu­ciła autorowi, że nie zrozumiał własnej sztuki, i wytłumaczyła w programie oraz pokazała na scenie, jak ją należy rozumieć. "Napisał pan mądrą, piękną i okrutną baj­kę - pisze Zamkow w programie - ... A więc przyjmuję dla pańskiej sztuki formę bajki ze wszystkimi płynącymi stąd konse­kwencjami natury stylistycznej. Myślę... że tylko w takiej scenerii wszystkie pańskie środki wyrazowe znajdą się we wzajemnej harmonii. Nędza jest zawsze naturalistyczna, bo ma zawsze i wszędzie podarte buty, poplamione łachy i niemyte ciała. Miasto Gullen jest więc straszliwym elementem re­alistycznym pańskiej opowieści. Bogactwo w tym zestawie, jego integralna sprawiedli­wość, własny ład moralny - to fantastyka. Klara Zachanassian i jej świta, to zjawisko poetyckie, mówi pan. Ja dodam: baśniowe, to znaczy prawdopodobne, lecz nieprawdzi­we". "...Ktoś zapytał mnie na próbie, po co autor uczynił ciało Klary Zachanassian ka­lekim? Po co dał jej groteskowe, upiorne protezy? Oczywiście po to, by stała się bez­cielesna, nierealna fizycznie. Ciało sztuczne, konfekcyjne, to ciało nieistniejące. Klarę gra w naszej bajce młoda aktorka z nieru­chomą maską..."

Przytaczam ten spory fragment wypowie­dzi Lidii Zamkow - z podziękowaniem za oszczędzenie mi trudu analizy przyczyn odmienności i oryginalności jej spektaklu. Przedstawienie jest istotnie bardzo wierne wyżej opisanej interpretacji. Jest okrutne jak bajka braci Grimm. Truciznę zawartą w utworze Zamkow podaje wprost - na czarnej tacy z napisem: trucizna. Bezlitośnie i z pasją demaskuje samo dno sztuki Jeśli to bajka, to nikt po niej nie zaśnie.

Przedstawienie krakowskie jest bardzo przejrzyste i konsekwentne. Stanowi jasno przemyślaną i w szczegółach opracowaną artystyczną całość.

W pierwszym akcie - zgodnie z zapowie­dzią - nędza gulleńczyków pokazana jest jaskrawo i dosłownie. Odrapana i podziura­wiona ściana budynku dworcowego, ubra­nia gulleńczyków przypominające łachma­ny, stół w scenie drugiej pokryty białymi strzępami ongiś obrusa, w głębi czerwone, spłowiałe i dziurawe schody hotelu "Pod Złotym Męczennikiem", a wszystko na tle czarnych kotar. To już nie jest naturalizm, bo takiego miasteczka w środkowej Europie nie ma. Tak przeżywa i wyobraża sobie biedę lud, ludowa fantazja. Tak wygląda nędza ze snu Goldfadena.

W tej scenie gulleńczycy są smutni, wy­czerpani i zrezygnowani, jak ofiary koncentracyjnych obozów. Aż do chwili, kiedy w tę szaro-czarną biedę wkracza błyszczący i niesamowity świat Klary Zachanassian. Jest nierealny i groźny, środek orszaku zaj­muje czarna trumna - wiadomo już, że nad Gullen zawisła zbrodnia. Toteż nastrój fatalistycznego koszmaru panować będzie na scenie od początku do końca. Reżyser i sce­nograf (Andrzej Cybulski) nie pozwalają ani na moment zapomnieć, że w tym mie­ście stanie się coś strasznego. Ruchy gulleńczyków, ich słowa, ich radość i gniew są zmechanizowane przez fatum. W masie po­ruszają się w kształcie geometrycznych figur i powtarzają swoje kwestie na zasadzie podzielonego na głosy chóru.

Wszystko w tym spektaklu powinno bez przerwy przypominać o zbrodni. Dekoracje, świetnie i pomysłowo wyrażające koszmar przedstawianych wydarzeń, słudzy bez przerwy niemal noszący wieńce, gulleńczy­cy polujący na lamparta. Pewnie dlatego opuszczono tu scenę z portretem Illa na­dzianym na głowę nauczyciela - jako nie wiążącą się dość ściśle - a bardzo silnie zrobiono scenę z toporem. Dlatego śmierć Illa zrobiona jest na przodzie sceny, kiedy twarzą do widza wchodzi w szpaler morderców, pokazując widzowi swoje przeżycia w tej ostatniej, trudnej i dyskretnej chwili. Zamkow robi tę scenę wbrew obowiązują­cej tradycji, która, niezależnie od systemu, woli mieć do czynienia z ofiarą odwróconą plecami.

Za to nie ma już trumny w epilogu i nie ma także wyjazdu Klary Zachanassian. Niszczy to okrutną satyrę końcowego chorału, ale da się wytłumaczyć. Może Zamkow nie chciała osłabić efektu śmierci Illa, która wydała się jej najmocniejszym zamknięciem niesamowitej bajki. A może nie chciała przerywać scenicznej kompozycji finału, w którym na tle różnobarwnych neonów wiel­kiego miasta dwa odświętnie ubrane i pou­stawiane chóry recytują kolejno pompatyczne słowa autora.

Zatrzymałam się głównie na dwóch sce­nach, pierwszej i ostatniej, bo one, jak mi się zdaje, ujawniają najmocniej kierunek i zamiary spektaklu. Uderza to zwłaszcza w zestawieniu z przedstawieniem warszaw­skim. Rene opuścił na początku czarną trum­nę, o której mowa w tekście (choć ją Kott w tym spektaklu jakimś cudem zobaczył), pewnie po to, żeby nie psuć nastroju swoim sympatycznym gulleńczykom i nie odsłaniać za wcześnie kart. Scenę mordu rozwiązał także dyskretnie wedle wskazówek autora. Ill wchodzi tyłem do widowni w dwuszereg ustawiony w głębi sceny, który się za nim zamyka, a kiedy się rozwiera - Ill leży przykryty płachtą. (Zamkow swojego trupa zostawiła bez przykrycia). Za to ostatnią scenę święta narodowego gulleńczyków przecina w spektaklu Warszawskim ów prze­pyszny, jasny sarkofag o którym pisałam.

Zamiary obu inscenizatorów, są - jak wi­dać z tego zestawienia - całkiem jasne i bardzo logicznie wynikające z ich arty­stycznej wizji spektaklu. Rene popełnia zbrodnię jak nowoczesny dyplomata w ręka­wiczkach, wytwornie i dyskretnie, z uśmie­chem i wdziękiem. Zamkow, jak zła wróżka z bajki - nikogo nie oszczędzając.

I jeszcze jedno. Ową scenę na stacji, koń­czącą drugi akt, którą Rene jakoś zaplątał - rozwiązała Zamkow znakomicie. Tłum otaczający Illa zachowuje się tu o wiele mądrzej i dyskretniej: w miarę jak zbliża się czas odjazdu, tłum się od Illa oddala, odwraca się doń plecami, nieruchomieje, daje mu wolną drogę. W tej scenie Ill zdecydował sam. Myślę, że teatralnie lepiej roz­wiązana jest także u Zamkow scena sądu, która ma tu graficznie wyrazistą, na wzo­rach sądu politycznego opartą kompozycję.

O ile głównym bohaterem spektaklu war­szawskiego jest Ill - to u Zamkow najważniejsza jest Klara Zachanassian. Bez niej nie byłoby bajki. Klara jest postacią baśniową i swoim zjawieniem się, swoją obec­nością rzuca na wszystkich czar, każe im grać w bajce i jak bóstwo kieruje ich lo­sem. A bóstwo jest tu złe, nieludzkie i zim­ne. Ma lśniącą, nieruchomą maskę i poru­sza się jak Posąg Komandora z "Don Juana", z tą różnicą, że bóstwo kuleje, bo ma pro­tezy. Mówi także jak Komandor, głosem zza grobu, równo odmierzonym, lodowatym, bez żadnych drgnień, załamań ani odcieni, bo to zdyskwalifikowałoby jego nieziemskość. Rozumie się, że taka interpretacja "starszej pani" okrutnie zuboża jej bogatą naturę, odejmuje jej humor, ironię, wdzięk, śmieszną a pełną uroku groteskowość. Bó­stwo nie może być śmieszne, toteż humor został mu odjęty, jak owa publiczna bu­dowla taty - dekoracji I aktu. Bo Mojra czy inny Symbol nie może mieć trywialnej biografii. Natarczywe i "fizyczne" zaloty Illa (Władysława Woźnika) są tu także mniej wytłumaczone niż w wypadku gru­bo starszej a żywej Łuczyckiej. Widziałam w tej roli Katarzynę Meyer - była posągo­wo przystojna i hieratyczna i głos miała do­statecznie silny i widmowaty. Miała nawet dwie chwile ludzkiego wzruszenia - kiedy Ill pyta ją o dziecko i kiedy po jego śmier­ci wchodzi starczo zgięta we dwoje, zała­mana. To pewnie także na baśniowej zasa­dzie płaczących obrazów i przeżywających pomników.

Taka Klara Zachanassian rzuca postrach i grozę jak fatum czy duch. Paraliżuje radość życia, jego normalny rytm, rzuca na ludzi swój widmowaty blask. Dlatego gulleńczycy są tu bajkowo widmowaci, nazna­czeni piętnem ciążącego na nich fatum. Ni­by to zachowują się normalnie, a nawet z temperamentem, jak zwłaszcza Burmistrz (E. Fulde) i bardzo prawdziwy i prze­konywający Nauczyciel (E. Solarski). Tak­że Ill - Woźnik ma chwile prawdziwie ludzkie w scenach strachu, a zwłasz­cza później - w sądzie i przed samą śmiercią. Ale wszystko, co robią bohaterowie tej fatalistycznej bajki, staje się mniej ważne niż w sztuce, skoro wszystko już z góry wia­domo, a obecność Fatum, sceneria i nastrój bez przerwy przypominają ich przeznacze­nie. Ale takie są konsekwencje konse­kwentnie zrobionej bajki, której głównym bohaterem jest Widmo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji