Artykuły

Magia teatru niech trwa

"Lalka" w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Sławomir Kitowski w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Wybierając się na premierę "Lalki" nie znałem "przecieków" z przygotowań oraz intencji realizatorów. Szedłem w ciemno, ufając reżyserowi, który postanowił przełożyć powieść na język musicalu. Recenzje czytam wyłącznie po obejrzeniu przedstawienia. Mogę dowiedzieć się wtedy, czy byłem dość inteligentny, by zrozumieć głębię przekazu i wychwycić wszystkie niuanse, przesłania i metafory. Często okazuje się, że nie byłem, ale pocieszam się, że dotyczyło to najczęściej przedstawień miernych.

"Lalka" zaproponowana przez Wojciecha Kościelniaka jest przedstawieniem wybitnym. Wpisuje się w świetną tradycję gdyńskiego Teatru Muzycznego, zbudowaną przez Danutę Baduszkową, wyniesioną na szczyty przez Jerzego Gruzę, a rozwijaną przez Macieja Korwina. To gdyńska szkoła jazdy musicalowej w najlepszym wydaniu! Reżyser w kuluarach po premierze podkreślał, że lubi w Gdyni pracować nie tylko z uwagi na profesjonalizm zespołu artystycznego, jego wybitne umiejętności, doświadczenie i rozumienie istoty musicalu, ale też z powodu wyjątkowej atmosfery, sprzyjającej kreatywnej pracy. Piotr Dziubek, autor doskonalej muzyki i człowiek skromny, posunął się nawet do deklaracji, że gdyby wrocławsko-krakowscy artyści nie musieli pracować za pieniądze, to w Gdyni pracowaliby za darmo. Maciej Korwin zaufał znanym już częściowo z "Francesca" realizatorom, stworzył im dobre warunki, a gdyński zespół artystyczny wzniósł się na wyżyny.

Można wierzyć, że "Lalka" stanie się legendą, jak inne tytuły wyreżyserowane przez Kościelniaka w Gdyni - "Hair" (1999) i "Sen nocy letniej" (2001). W odbiorze wielu, zwłaszcza młodszych fanów Teatru Muzycznego, tamte spektakle zbyt szybko zeszły z afisza. To czy "Lalka" będzie długo grana, zależy nie tylko od polityki repertuarowej dyrektora Korwina, ale od publiczności. Ona decyduje, kupując bilety, co chce oglądać na gdyńskiej scenie. Wybierając się do Muzycznego najczęściej nie zastanawiamy się nad tym, że jest to teatr repertuarowy. A więc taki, w którym nie eksploatuje się przez całe lata tylko jednego tytułu, jak to się robi w wielkich metropoliach. W teatrach repertuarowych gra się co kilka dni inny tytuł, co niesie określone konsekwencje. O niezwykłym bogactwie repertuarowym i specyfice gdyńskiej sceny czytelnicy mogą dowiedzieć się w obficie ilustrowanym albumie "Musicale, operetki, wodewile" przedstawiającym 50 lat historii Teatru Muzycznego w Gdyni. Tam odnajdziemy tajemnicę sukcesów gdyńskiego zespołu.

Lektura albumu pozwoli zrozumieć, dlaczego Andrzej Śledź, gwiazda i weteran gdyńskiej sceny, w "Lalce" jako "pląsający" Tomasz Łęcki porywa publiczność, sam bawiąc się przy tym doskonale. Rola ta wymaga nie tylko kunsztu aktorskiego, ale też ogromnej sprawności fizycznej i kondycji. To jest rasowy artysta musicalowy, który musi umieć wszystko - nie tylko grać, wzruszać i bawić, ale jednocześnie śpiewać i tańczyć! Do łez rozśmiesza Tomasz Gregor w roli barona Krzeszowskiego i chociaż to rola drugoplanowa, nie da się go zapomnieć, jak Zenona Stańczyka w pamiętnej "My Fair Lady" z 1986 r. Obaj zaprzeczali prawom grawitacji podczas pozornie nieskoordynowanych pląsów.

Rafał Ostrowski kreując Wokulskiego, zmusza nas do refleksji, Renia Gosławska w trudnej psychologicznie roli Izabeli Łęckiej jest tajemnicza, próżna i targana emocjami. Bawi i cieszy nowy nabytek teatru, białoruski aktor Sasza Reznikow w roli Suzina.

Wojciech Kościelniak z wrocławską paczką przyjaciół i gdyńskim, zgranym zespołem stworzyli spektakl zapadający w pamięć, podczas którego poważne kwestie przemycane są lekko, czasem groteskowo, ale nie nudzą, jak to zdarza się w udziwnionych "dramatach". Wprawdzie pierwszy akt momentami tracił tempo, ale wtedy pamięć przywoływała obrazy legendarnych przedstawień wrocławskiego Teatru Pantomimy Henryka Tomaszewskiego z lat 70. W drugim akcie zespół z wigorem wyskoczył na scenę, jakby w szatni trener dodatkowo nakręcił drużynę i jej liderów. Warto było czekać, bo druga część wciska w fotele i kruszy nawet największy beton teatralny (taki też przychodzi na premiery).

Porywająca choreografia Beaty Owczarek i Janusza Skubaczkowskiego, sprzężona z muzyką Piotra Dziubka, kostiumami wykreowanymi przez Katarzynę Paciorek i Renatę Godlewską, oraz pomysłami plastycznymi Damiana Styrny, są wielkimi atutami "Lalki". Na osobne pochwały zasługują świetne, prusowskie w duchu, piosenki Rafała Dziwisza.

Dla takich spektakli jak "Lalka" warto przychodzić do teatru. Gdy gasną światła, zapada cisza i podnosi się kurtyna, wkraczamy w inny świat. Trzeba pozostawić w szatni płaszcz codzienności i ulec magii teatru poprzez płynące obrazy, muzykę i znaczenia słów. Trzeba patrzeć i słuchać, pozwalając zatopić się w wykreowanym świecie. Nie wszystko musimy starać się zrozumieć, warto poddać się intuicji i emocjom. Nasz umysł potrzebuje teatralnego, artystycznego medium, aby pobudzić pragnienia, marzenia i pomysły. Poeta łowi w strumieniu, który przezeń przepływa, jak pisał Lec. Warto być poetą, choćby przez chwilę.

* SŁAWOMIR KITOWSKI - znany fotografik, autor albumów o Gdyni, prezes Towarzystwa Przyjaciół Ojrowa

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji