Artykuły

Odys nie wrócił do Itaki

Wszystkich, którzy lękają się wybrać na pierwsze warszawskie przedstawienie Krystiana Lupy, "Powrót Odysa" Stanisława Wyspiańskiego w Teatrze Dramatycznym, spieszę uspokoić. Przedstawienie wcale nie jest takie długie, jak legendarne spektakle papieża teatru "wsobnego" delektującego się scenicznym trwaniem od pięciu do sześciu godzin. "Powrót Odysa" trwa zaledwie dwie i pół godziny. Kończy się potężnym, sugestywnym obrazem łodzi Charonowej, właściwie galeonu Charona, na którego pokład usiłuje się dostać Odys. Niestety, to niemal wszystko, co można powiedzieć o walorach tego spektaklu. Reszta jest smutnym nieporozumieniem.

Dramat Wyspiańskiego przypomina palimpsest. Na homerycką osnowę, zapis powrotu bohatera spod Troi do rodzinnej Itaki, Wyspiański nałożył zmagania bohatera z klątwą rodem z tragedii greckiej, a na to jeszcze jedną warstwę modernistycznego ciążenia ku katastrofie, perspektywę eschatologiczną, fascynację śmiercią. Swego rodzaju komentarz do zabiegów Wyspiańskiego dopisał Leopold Staff w wierszu "Odys":

"Każdy z nas jest Odysem,

Co wraca do swej Itaki".

Wedle Staffa, ale i Wyspiańskiego, los każdego człowieka jest podróżą, zdążaniem do jakiegoś celu, najczęściej do domu. Ale w wierszu Staffa pojawia się znamienna przestroga:

"zawsze się dochodzi,

Gdzie indziej, niż się chciało".

To właśnie los Odysa z dramatu Wyspiańskiego: dochodzi, gdzie indziej niż zamierzał, jego Itaka jest już inna, jego wyobrażenia o Itace także inne, podjęty trud okazuje się daremny, a ucieczka przed rodową klątwą niemożliwa. Cierpienie i błądzenie jest nieodłączną cechą ludzkiego losu, na człowieka czyhają niebezpieczeństwa i niepewne drogi. Ale w tym miejscu spojrzenia Staffa i Wyspiańskiego różnią się. Staff powiada, że najważniejsze pozostaje dążenie do wyznaczonego celu ("By naprzód wciąż iść śmiało"), że nie wolno tego poniechać. Wyspiański pozbawia człowieka złudzeń - tragiczny bohater zostaje na zawsze sam. Zanim to nastąpi, Odys podejmuje ostatnią próbę wymknięcia się z pułapki losu, usiłuje oszczędzić Telemachowi równie smutnych doświadczeń. Gotuje straszliwy koniec nienawistnej wyspie, sposobi się do spalenia dworu i wydania ojczyzny na pastwę zbójców tafijskich. Ale syn odwodzi go od tych zamiarów, namawia do pomsty na zalotnikach, potem uczestniczy w ich rzezi. Dopełniwszy zemsty Odys umyka. Ale drogi ucieczki już nie ma. Łódź Charona odpływa.

Niewiele z tego pozostało w inscenizacji Lupy. Wprawdzie wniosek, że nie ma powrotu na Itakę, pozostaje w mocy, ale o wszystkim już wiadomo w pierwszej scenie - żadnych niespodzianek, Odys pojawia się jako człowiek przegrany i bez krzty nadziei, nie zmaga się z losem, to los z nim igra. Adam Ferency, obsadzony w tej roli, zachowuje się tak, jakby nie miał nic do zagrania. Używa dwóch aktorskich środków wyrazu, a mianowicie mamrocze w kołnierz (nic nie słychać, co mianowicie), bez interpretacji "na biało", i co pewien czas, w momentach nieprzewidywalnych przyspiesza na chwilę i ryczy. Poza tym czasami toczy wzrokiem i stoi.

Odys nie ma przeciwników, bo trudno za takich uznać bandę przebierańców, znarkotyzowanych podstarzałych młodzieńców, zabiegających o rękę "kuchty" Penelopy - nic w niej z królewskości. Nie ma o kogo i o co walczyć, bo dwór jest rozpadającą się meliną. Krystian Lupa najwyraźniej uległ pokusie dołożenia swojej warstwy do Odysowego palimpsestu - ale, niestety jest to jedynie pozór. Zamiast istotnego uzupełnienia mitu o wrażliwość człowieka końca XX wieku, Lupa wybiera zewnętrzność: ubranka wytatuowanych punków, bardziej zaprzątniętych sobą niż walką z Odysem czy konkurowaniem o względy Penelopy. Ich zachowanie wskazuje na nadmierne spożycie i skłonność do dawania w żyłę. Bardziej przydałby się im lekarz niż mściciel. Nowoczesność i "międzykulturowość" mają potwierdzać także warstwa muzyczna - podkładem części pierwszej i drugiej jest folkowa wersja motywów hinduskich, co ma prawdopodobnie informować, że Itaka jest wszędzie, czyli nigdzie. Na domiar złego nawet oś tragedii, czyli ucieczka od rodowej klątwy, od genetycznej skazy, jak kto woli, została starannie zatarta - skreślenia w tekście sprawiły, że i ten motyw działania Odysa stał się niejasny.

Sytuacji nie ratuje nawet oniryczna część trzecia, plastycznie najciekawsza, bowiem wynurzenia Odysa nie są w stanie poruszyć wyobraźni. Trudno się dziwić. Mętne założenia rodzą mętne przedstawienia. Lupa zwierza się ze swych przemyśleń w teatralnym programie, celując w poetyzmach i logicznej dezynwolturze: "Mit, który wylewa się im (komu - nie wiadomo - przyp. T.M.) z otwartych ust jak kiełbasa-ekskrement, jest natychmiast pożerany przez inne zachłanne wielkie usta. Stąd zresztą ten panekskrementalizm, że ta uporczywa mozolna duchowa czynność jest właściwie rządzona fizjologią wydalania". I tak dalej, i tak dalej. W taki oto sposób narodził się ten, by użyć słów Lupy, "mitologiczny ekskrement".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji