Artykuły

Trzy dni na Wybrzeżu

Teatr Dramatyczny w Gdyni: MARGRABIA Kazimierza Radowicza. Inscenizacja: Kazimierz Łastawiecki, Jadwiga Pożakowska, reżyseria Kazimierz Łastawiecki, scenografia: Jadwiga Pożakowska, kostiumy: Janusz Tartyłło, muzyka: Jerzy Partyka, choreografa: Zygmunt Kamiński. Prapremiera 15 X 1983 (fot. Tadeusz Link) Teatr Wybrzeże w Gdańsku: ANTYGONA Sofoklesa. Przekład: Stanisław Hebanowski. Reżyseria: Marek Okopiński, scenografia: Jadwiga Pożakowska, muzyka: Roman Nowacki, choreografia: Alicja Boniuszko. Premiera 23 X 1983 na Scenie Kameralnej w Sbpocie (fot. Tadeusz Link) ROMEO I JULIA Williama Szekspira. Przekład: Józef Paszkowski. Reżyseria: Florian Staniewski, scenografia: Jan Banucha, muzyka: Andrzej Głowiński, choreografia: Zofia Kuleszanka. Premiera 30 X 1983 (fot. Tadeusz Link)

Ostatnie dni października, tuź przed Świętem Zmarłych. Zaproszony przez trójmiejskie teatry przyjechałem na Wybrzeże, by obejrzeć premiery otwierające nowy sezon, zbadać sytuację miejscowych scen, problemy frekwencji i zdać potem z tego relację czytelnikom. Przyjechałem na trzy dni: zbyt krótki i nietypowy to okres, by snuć na tej podstawie szersze analizy, wnioski, prognozy na przyszłość. Zamiast nich notuję więc w porządku chronologicznym swe spostrzeżenia. Notuję ze świadomością, że być może kiedy indziej z tych samych elementów dałoby się ułożyć - jak w kalejdoskopie - nieco inny obrazek. Ale czy byłby on bardziej prawdziwy?

WIZYTA PO LATACH

Piątek. Zimno, deszcz ze śniegiem. Ulicami przemykają nieliczni przechodnie. Wokół Teatru Dramatycznego w Gdyni ani śladu autokarów: ciemno i pusto. Wchodzę do środka. Tu zaskoczenie: w ciasnym hallu tłum, sporo młodzieży, żołnierze (ale nie - jak zazwyczaj - kompania, najwyżej - drużyna), dużo osób w starszym wieku.

Ostatni raz byłem w Dramatycznym przed kilku laty, gdy teatr występował jeszcze gościnnie w Domu Rzemiosła. Nie mogę sobie przypomnieć, jaki oglądałem wtedy spektakl, jedno tylko pamiętam dokładnie: przeraźliwie pustą, martwą widownię, na której zebrało się może ze 30 osób. I to nie był przypadek. Jeszcze do niedawna teatr ten dla mieszkańców Gdyni właściwie nie istniał, nie tylko dlatego, że miasto przez wiele lat nie potrafiło znaleźć dla niego stałej siedziby.

Zasadnicza odmiana losu nastąpiła w 1981 roku, gdy Dramatyczny otrzymał w spadku po Muzycznym budynek przy ulicy Bema. Ciasny, nie najlepiej dostosowany do potrzeb (jest to była świetlica MRN), ale - tylko dla siebie, już na stałe. Przyszedł też nowy dyrektor. Prowadzony od dwóch sezonów przez Zbigniewa Bogdańskiego teatr próbuje zaznaczyć swą obecność w mieście (sądząc po ilości widzów, w większości nie organizowanych, robi to z powodzeniem), a ostatnio odniósł nawet sukces na festiwalu w Toruniu (nagroda dla Historyi o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim). Mimo tego lauru nietrudno dostrzec, iż teatr jest dopiero na początku drogi, w stadium kształtowania zespołu, linii programowej, poszukiwania repertuaru. Nowe kierownictwo stawia wyłącznie na dramaturgię polską (interesujące efekty innych zespołów wskazują, że jest w tym jakaś metoda), tę klasyczną ii tę współczesną, której poszukuje u autorów związanych przede wszystkim z Wybrzeżem. Taką sztuką jest Margrabia Radowicza.

Radowicz - absolwent KUL-u, z wykształcenia polonista - ma w swym dorobku kilka książek o tematyce morskiej, słuchowisk (jedno z nich - Program nocny - opowiadające o głośnej przed kilku laty sprawie porwania przez terrorystów zachodnioniemieckiego samolotu, zdobyło, w wykonaniu Zbigniewa Zapasiewicza, tytuł (Słuchowiska Roku), a także sztuk teatralnych. Margrabia napisany został na specjalne zamówienie Teatru Dramatycznego z okazji 120 rocznicy wybuchu Powstania Styczniowego.

Jak wskazuje tytuł - rzecz jest o Aleksandrze Wielopolskim - dyrektorze Komisji Wyznań i Oświaty rządu cywilnego Królestwa Polskiego, później - naczelnik tegoż rządu. Wokół postaci margrabiego - tyleż intrygującej co kontrowersyjnej - krzyżują się od ponad stulecia opinie historyków i - zgody nie ma. Jedni widzą w nim trzeźwego realistę, wybitną, lecz niedocenianą za życia osobowość polityczną epoki, inni - zdrajcę narodowych interesów. Sądzić należało, iż czyniąc Wielopolskiego bohaterem dramatu Radowicz pragnie dorzucić swój głos do dyskusji, podjąć wiarygodną i sugestywną teatralnie próbę wyjaśnienia i oceny motywacji kierujących postępowaniem margrabiego, zarysować własną wizję naszych narodowych losów. Jednakże utwór Radowicza nie wykracza w istocie poza ramy historycznego obrazka - szlachetnego w intencjach, aczkolwiek niezbyt efektownego w rysunku.

Spektakl w reżyserii Kazimierza Łastawieckiego rozgrywany jest na dwóch planach o zmiennej, by tak rzec, perspektywie. Plan ogólny zarysowuje tło historyczne, przedstawia ugrupowania polityczne białych i czerwonych, ich czołowych reprezentantów i - w sposób raczej hasłowy - głoszone przez nich poglądy. W tym też kadrze mieszczą się sceny zbiorowe z udziałem "ludu Warszawy" manifestującego swe nastroje w licznych pieśniach, przyśpiewkach i kupletach. Są więc emocje - pora teraz na racje.

W interpretacji Zbigniewa Bogdańskiego Margrabia jawi nam się jako człowiek silnego acz trudnego charakteru, przekonany bez reszty o słuszności swego postępowania. Wkrótce okaże się, iż to tylko pozór, albowiem - jak dowodzi autor - Wielopolski pełen jest rozterek i wątpliwości. By nam to udowodnić, Radowicz i Łastawiecki każą co jakiś czas wkroczyć na scenę dość dziwnym postaciom ze sztandarami i mieczami w dłoniach, które w spisie wykonawców nazwano imionami: Historia, Żądza, Sława, Prawda. "To jego myśli, głosy sumienia" - powiada w programie autor. Jak się okazuje, to "myśli" podpowiadają Margrabiemu, co ma robić. Nie są jednak ze sobą zgodne: gdy jedna rzecze "tak", druga z kolei mówi "nie". Poza tym myśli mówią dość mało, a już najmniej - Prawda. Szkoda, że autor nie dopuszcza jej do głosu, może miałaby coś interesującego do powiedzenia? Margrabia milczy, słucha i "przeżywa".

Nie sądzę, by zarysowana przez autora Margrabiego interpretacja postaci Wielopolskiego wywoływała burzę w światku historyków, choć przydałyby się tu gromy. Dla autora. Nie jestem pewien również, czy przedstawienie, w którego przygotowanie zespół Dramatycznego włożył - co łatwo zauważyć - wiele trudu i zapału, będzie można zaliczyć do jego sukcesów. Bez dobrej literatury same ambicje i dobre chęci nie wystarczą. Zresztą, dobrymi chęciami wybrukowane są wszystkie polskie sceny....

PAMIĘCI STANISŁAWA HEBANOWSKIEGO

Drugi dzień mojego pobytu na Wybrzeżu: Sopot, Teatr Kameralny, Antygona Sofoklesa. W tydzień po premierze na widowni, mimo soboty, niewielu widzów. Przeważają nastoletnie panienki (pewnie jakaś szkoła pielęgniarska), wyraźnie rozbawione sytuacją, w jakiej się znalazły. Widać teatr nie jest miejscem, gdzie najchętniej przebywają.

Przed spektaklem krótkie wprowadzenie: kim był Sofokles, o czym mówi Antygona. Pani wygłaszająca słowo wstępne jest bardzo zdenerwowana: prosi o uwagę, o spokój, nawet jeśli sztuka kogoś nie zainteresuje, zdarzały się bowiem wypadki niewłaściwego zachowania widzów. Taki to już los przedstawień, które są jednocześnie szkolnymi lekturami. Lektur nikt nie lubi, więc agresja przenosi się również na teatr.

Tę Antygonę Teatr Wybrzeże poświęca pamięci swego wieloletniego dyrektora, a jednocześnie tłumacza sztuki, Stanisława Hebanowskiego.

Czytam w programie: "Śmierć Stanisława Hebanowskiego zamknęła ważny rozdział w dziejach gdańskiego teatru. Jego dzieła i inspiracja są Jego dzieła i inspiracja są jednak wciąż żywe, gdyż w zespole, z którym przez kilkanaście lat pracował, pozostawił swoich wiernych uczniów. Sądzimy, iż ten sam teatr, któremu On przez tak wiele lat potrafił dochować wierności, dochowa również - przez dzieła swych twórców - wierności przesłaniom Stanisława Hebanowskiego". Słowa te chciałbym potraktować jako motto mojej relacji z Gdańska. Czy w zestawieniu z tym, co zobaczę na scenie, nie zabrzmią fałszywie?

Sztukę Sofoklesa reżyseruje w Kameralnym bliski współpracownik Hebanowskiego - Marek Okopiński, który tym spektaklem - po kilku latach nieobecności - powraca do Teatru Wybrzeże. Jak rozstrzygnie najstarszy w literaturze dramatycznej konflikt? W ostatnio oglądanych inscenizacjach, o których pisałem również na tych łamach, reżyserzy bezkompromisowo demaskowali postać Kreona, brutalnego tyrana, który nie liczy się z głosem ludu.

Okopiński bezwzględnej racji nie przyznaje żadnej ze stron. Dla widza sprzed dwóch i pół tysiąca lat sprawa była oczywista: prawa boskie zawsze mają prymat przed prawami ludzi. Dla nas, współczesnych, konflikt Antygony i Kreona ma już inny wymiar, staje się bardziej wieloznaczny, a jego rozstrzygnięcie leży nie w rękach bogów, lecz człowieka. On jest sędzią najwyższym, on decyduje, w jaki sposób pogodzić racje jednostki z racjami ogółu. To przecież zasadniczy problem całej nowożytnej filozofii, literatury...

"Świat pełen jest cudów, ale najcudowniejszym na świecie zjawiskiem jest człowiek" - mówi Sofoklesowy Chór. Współcześni inscenizatorzy dramaturgii antycznej partie Chóru traktują często jako zło konieczne, niepotrzebny ozdobnika przerywający ciągłość akcji, z którym nie bardzo wiadomo, co robić. Okopiński dokonał zabiegu, który - zachowując właściwe proporcje - można by przyrównać do tego, co zrobił Stein w swojej Orestei: właśnie Chór wysunął na plan pierwszy, uczynił rzecznikiem niepokojów i rozterek współczesnego człowieka. Miał jednak do dyspozycji wspaniałą aktorkę. Halina Winiarska mówi kwestie Chóru (właśnie (mówi, a nie recytuje) bardzo kameralnie, cicho, lecz dobitnie, na co pozwala jej zresztą fraza przekładu Hebanowskiego. Nie ma w jej głosie nawet cienia hieratyczności, jest - prawda o człowieku, uniwersalne przesłanie, żywe zarówno dziś, jak i wczoraj. Dopiero gdzieś daleko, w tle, rysują się inne role: Antygony (Dorota Kolak) i Kreona (Jerzy Kiszkis) - zagrane poprawnie, powściągliwie i oszczędnie; gorzej jest z epizodami, a już zupełnie źle z plastyką ruchu (niepotrzebne i w złym guście ewolucje taneczne sześciu panien, towarzyszące kwestiom Chóru).

Z jednym jeszcze zgodzić się nie mogę: dlaczego interesujące - mimo wszystko - przedstawienie ginie nie zauważone przez nikogo, prócz przyprowadzanej pod przymusem dziatwy szkolnej? Co by było, gdyby Antygona nie należała do kanonu lektur?

ĆWICZENIA Z SZEKSPIRA

Niedziela. Teatr na Targu Węglowym. Jakże inny obraz od tego, jaki osiadałem wczoraj. Sala wypełniona po brzegi publicznością, również młodzieżą, ale tą "nie organizowaną". Sporo osób z tzw. środowiska. Nic dziwnego: dziś premiera. A jak będzie za tydzień, za dwa, za miesiąc?

Jak zwykle podczas premier, przedstawienie nieco się opóźnia.Kilka minut po siódmej przed kurtyną pojawia się pan z doklejoną brodą i w peruce, co ma przypominać Szekspira (Kuba Zaklukiewicz). Wita zebranych i - słowami oryginalnej supliki aktorów angielskich, którzy zjechali w 1616 roku do Gdańska - zaprasza na Romea i Julię. Już więc wstęp - nim jeszcze podniesie się kurtyna i na scenę wjedzie wóz Tespisa - wprowadza w konwencję przygotowanej przez Floriana Staniewskiego inscenizacji, odwołującej się do tradycji teatru elżbietańskiego. Oczywiście tradycja ta rozumiana jest dość dowolnie (zważywszy, że spektakl grany jest na scenie pudełkowej i występują w nim również kobiety), stanowi raczej pretekst improwizacji na temat: jak wyobrażamy sobie teatr czasów Szekspira.

Romeo i Julia jest pokazem dyplomowym słuchaczy III roku Studium Aktorskiego przy Teatrze Wybrzeże. Może właśnie dlatego, że młodość gra tu pierwsze role, inscenizacja eksponuje bardziej wesołą zabawę niż żałobny obrzęd, śmiech bardziej niż łzy. Jak oblicza w programie Jerzy Limon, jedna trzecia dramatu jest rodem z komedii. W przedstawieniu Staniewskiego - dwie trzecie, a może i więcej. W konwencji buffo całego spektaklu rozgrywać jednak nie sposób, jednolitość tonu może znużyć nawet najbardziej podatnego na śmiech widza. Zabawny pomysł bawi raz - powtarzany wielekroć przestaje kogokolwiek interesować. Gdy więc np. Ojciec Laurenty pojawia się pierwszy raz na scenie niosąc klęcznik na plecach - wcale nie oznacza to, iż musi potem dźwigać ten mebel przy każdym następnym wejściu i wyjściu. To tylko przykład jeden z wielu - wskazujący, iż pomysłów starczyło reżyserowi mniej więcej na dwa akty. Reszta jest powtórzeniem (tego, co było na początku).

W spektaklu Teatru Wybrzeże mamy Wszystko, brak tylko... tytułowych bohaterów. Grając Romea czy Julię trzeba się wykazać czymś więcej ponad poprawność warsztatową, czymś subtelniejszym ponad szermiercze czy gimnastyczne popisy. Wnętrza brakuje zwłaszcza Julii (bardzo blada rola, występującej tego dnia, Marzeny Nieczui-Urbańskiej). Nieco ciekawszy jest Romeo Krzysztofa Zacha - aktora po szkole łódzkiej, o doskonałych warunkach. Cóż z tego, kiedy rola wyraźnie nie odpowiada mu charakterologicznie. Żywy, pełen temperamentu, jego miłością są raczej hulanki, młodzieńcze potyczki niż panna Capuletti. Jest to być może jakaś interpretacja...

W ogóle w tym przedstawieniu, gdzie aktorów wielu - mało ról, które się pamięta. Najbardziej Barbarę Patorską jako piastunkę Martę, mimo pozornej szorstkości ciepłą i serdeczną, oraz Jana Sieradzińskiego (rubaszny, później również pełen dramatyzmu Ojciec Laurenty). Ciekawa, jak zwykle, scenografia Jana Banuchy, operująca barwną plamą kostiumu rozmalowaną na tle białego horyzontu. Wśród tego kolorowego tłumu pojawia się co pewien czas tajemnicza postać w czerni: królowa Mab; zagadkowa boginka plącząca nici ludzkich losów. Może ona to sprawiła, iż Szekspir na scenie Teatru Wybrzeże nie przemówił do nas pełnym głosem?

Tyle relacji z trzech najnowszych premier w teatrach Trójmiasta. Cóż łączy je ponad to, że znalazły się w jednej recenzji? Przede wszystkim poziom, który - może z wyjątkiem Antygony - określiłbym mianem: rzetelnie wypracowana przeciętność. Zbyt krucha to podstawa, by budować na niej optymistyczne prognozy. Puentę do tego artykułu pozostawmy więc czasowi, zresztą - kiedy się tekst ukaże (pod koniec stycznia 1984), teatry wystąpią pewno z kolejnymi premierami. Lepszymi, gorszymi? Po tym, co oglądałem, nie sposób przewidzieć. To jedyna konstatacja, pod którą mogę się podpisać bez wahania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji