Artykuły

Przede wszytkim rytm

Zauważyłem, że polscy aktorzy bardzo słabo, a nawet coraz gorzej grają komedię. Bo to jest żmudna i nudna robota mówi JERZY STUHR w rozmowie z Marią Maatyńską.

W ubiegłych tygodniach trochę narzekaliśmy na teatr. Zarówno na ten bezmyślny, jak i ten zbyt wykalkulowany. Czy Pan jednak nie uważa, że sztukę teatru można ożywić, gdy sięgnie się do klasyki? Bo klasyka, to nie tylko "odwieczne tematy", ale także pewien rygor wyobraźni, świadomość warsztatu, wymóg formy?

- Rzeczywiście, można dostrzec rozpaczliwy wysiłek kilku z nas: reżyserów, pedagogów, żeby powracać do klasyki. Bo klasyka jest od młodzieży tak odległa, że często nie tylko nie chcą się z nią zmierzyć, ale nie umieją jej zagrać. Także dlatego, że klasyka wymaga bardzo rygorystycznego zachowania jej własnego rytmu wewnętrznego. A młodzież w dużej mierze przyzwyczajona jest do tego, że młodzi reżyserzy, koledzy, nie narzucają Im żadnego rytmu.

Nam narzucano rytm. Wystarczy przypomnieć choćby próby u Jerzego Jarockiego. On miał specjalny zegar i długie tygodnie trzeba było ćwiczyć, aby Czechowowski "Wiśniowy sad" przez całe przedstawienie pulsował tym samym rytmem i by był jednorodny aktorsko. Dlatego "Wiśniowy sad" był prawdziwie stworzonym dziełem. Wszystko było w nim jak kryształ czyste. Natomiast teraz reżyserzy mówią: daj mi rytm twój, pokaż co tam masz "w środku". Bo

przecież każdy ma w środku trochę inaczej ustawione reakcje - ba, rytm każdego człowieka codziennie jest trochę inny. W ten sposób i przedstawienia codziennie są inne, co liczy się teraz jako walor.

Grotowski się w grobie przewraca! Znane było takie wydarzenie, gdy podstępem zanotowano na taśmie we Włoszech jego słynną "Apokalipsis". Grotowski nie chciał się zgodzić na to filmowanie,, więc dwa lata wcześniej nagrano w Danii dźwięk przedstawienia, a później we Włoszech nakręcono z ukrycia obraz. I gdy przyłożono dźwięk do obrazu - wszystko idealnie się dopasowało. Tak idealny i stały rytm potrafił narzucić!

Teraz wszystko jest labilne. A niechby na tę chwiejność ogólnego rytmu nałożyć np. komedię szekspirowską, to już lepiej nie wychodzić na scenę! W związku z tym, jako nauczyciel akademicki postanowiłem "zacząć od początku". Zmieniłem więc nawet przedmiot nauczania. Zawsze byłem specjalistą od współczesnej literatury, zajmowałem się współczesnymi scenami, a teraz... o, proszę: oto "Wieczór Trzech Króli", "Poskromienie złośnicy"... na tym właśnie uczymy się zasad i rytmu teatru. Włączam metronom i gramy wszystko to co ustaliliśmy wcześniej, tylko w rytmie, który ja narzucam. Komedia musi się toczyć w ściśle przestrzeganym rytmie.

Tej szybkości i rytmu przestrzegaliśmy od lat nawet przy komedii filmowej, takiej jak np. "Seksmisja". Powiedzieć, że komedia wymaga rytmu, to jest oczywiście truizm. Włosi np. w ogóle by nie rozumieli, jaką my tu możemy mieć wątpliwość, bo oni mają w genach ten rytm. We Włoszech istnieje zresztą oficjalna nazwa na takie właśnie próby sztuk w rytmie: "aintaliana". 165 proc. wszelkich prób teatralnych to jest właśnie "aintaliana".

Nie ma wtedy przy aktorach reżysera, oni sami ćwiczą tekst w rytmie. Uczą się go od razu w rytmie.

Zauważyłem, że polscy aktorzy bardzo słabo, a nawet coraz gorzej grają komedię. Bo to jest żmudna i nudna robota. Oni takiego teatru nie lubią, żeby bębnić aintaliana. Ale potem daje to efekty. Bo dzięki temu i widownia cały czas też czuje ten puls. A czasem: stop, robimy nagłą pauzę! I wtedy ta pauza rzeczywiście coś znaczy.

Pamiętam, że np. w trakcie pracy nad "Poskromieniem złośnicy" w Teatrze Ludowym bardzo często stawiałem aktorom metronom. Przywiozłem go z Włoch i stawiałem przed nimi -a oni cały czas musieli chodzić w tym pulsie i ani na moment nie można było z tego wypaść. Były wielkie bunty, bo oczywiście najpierw nie można wejść w rytm, gdyż nie umie się tekstu, potem, bo to jest zbyt żmudna robota, a wreszcie: bo lepiej tak "zagłębić się w siebie", tu się trochę "rozbebeszyć", a mnie akurat chce się dzisiaj bardziej lub mniej - i teatr staje się taki "rozmamłany", jak mówi się w "Iwonie, księżniczce Burgunda". Więc ja się wziąłem za komedie i robię komedie, bo jak widzę, nikt tego nie robi, nie umieją tego robić. Nie jest to dobry okres dla klasyki - a z drugiej strony, nagle, naraz powstaje pięć "Makbetów". Ot, paradoks!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji