Artykuły

Marksizm a la Wyspiański

SZTUKA Sartre'a "Diabeł i Pan Bóg" nie ma wiele wspólnego z prawem. Z "życiem" - w potocznym rozumieniu tego słowa - jeszcze mniej. Jeżeli zajmujemy się nią w tej rubryce to dlatego, że wyraża ona w sposób niezmiernie typowy ideologię egzystencjalizmu. A egzystencjalizm - trzeba to przyznać - jest najbardziej dynamicznym prądem współczesnej filozofii zachodniej, wywiera ogromny wpływ na tamtejszą literaturę, naukę, wychowanie młodzieży, oddziaływuje też pośrednio na naszą, choć często w dość powierzchownej, skarykaturalizowanej postaci. Tak czy owak - nie sposób być dziś nowoczesnym pedagogiem, socjologiem, a nawet kulturalnym człowiekiem, nie orientując się bodaj z grubsza w problematyce egzystencjalizmu.

Problematyka ta jest - jak wiadomo - przede wszystkim moralna. Godność, odpowiedzialność, przyjmowanie konsekwencji za własne postępki, słowa, poglądy - oto podstawowe rysy etyki egzystencjalnej. Do tego dochodzi swoisty program moralno-społeczny, swoisty, bo wzywający z jednej strony wyzyskowi, czy uciskowi, z drugiej głoszący jednak beznadziejność tej walki, okrucieństwo każdego ustroju politycznego, osamotnienie każdego poszczególnego człowieka. Sztuka "Diabeł i Pan Bóg" jest dobrą ilustracją tej tezy. Jej główny bohater, Goetz, przedstawiony jest jako samotnik, na próżno szukający własnej drogi między sprzecznymi wskazaniami moralności indywidualnej i społecznej, obowiązkami człowieka i mężczyzny, "Gutbesitzera" i wodza. Bo "Diabeł i Pan Bóg" jest również sztuką historyczną, ukazującą z dużym rozmachem epickim stosunki panujące w Niemczech w okresie tragicznej "Wojny chłopskiej". Przypomnijmy w paru słowach tę dość zapomnianą wojnę. Toczyła się ona w Jatach 1524/25, a więc wkrótce po wystąpieniu Lutra. Położenie ludności wiejskiej było przedtem wyjątkowo pomyślne, w stronach południowo-zachodnich poddaństwo znikło zupełnie, w innych - wybitnie złagodniało na skutek niemal zupełnego ustania robocizn. W tej sytuacji lud wiejski był nieraz zamożniejszy od drobnej szlachty, która jeszcze w tych czasach nie zajmowała się osobiście gospodarstwem. Ale pod koniec XV wieku stan ów począł się zmieniać na gorsze, panowie zaczęli więcej wymagać od chłopów, nakładać na nich coraz nowe ciężary, a posiadłości gminne zagarniać na swój własny użytek. Pośród ludności wiejskiej rosła więc nienawiść do szlachty, raz po raz wybuchały bunty, tłumione zawsze bardzo surowo. Teraz, gdy na tak przygotowany grunt, padła iskra Reformacji, głoszonej głównie przez niższe duchowieństwo o radykalizujących tendencjach - bunt wybuchł równocześnie w wielu stronach, groźniejszy niż kiedykolwiek dotychczas. W Szwabii skoncentrowały się najsilniejsze oddziały chłopskie i tu ułożono słynne 12 artykułów żądań, które, pod frazeologią biblijną, ukrywały radykalny program agrarny. Żądano więc wolności słowa bożego obok zniesienia poddaństwa, wolnego wyboru proboszczów, obok prawa użytku lasów i pastwisk.

Takie jest tło historyczne, na którym rozgrywa się dramat Sartre'a. Tło interesujące, burzliwe, otwierające szerokie możliwości zarówno przed diabłem, jak i przed Panem Bogiem, Można było np. ukazać tego ostatniego, jako wybawcę swego ludu z jarzma pysznych panów niemieckich. Można było, na odwrót i bardziej zgodnie z tradycją - pokazać jak Bóg karze tych, którzy ośmielili się powstać, przeciw władzy królewskiej. Sartre nie poszedł żadną z tych dróg. Jego uwaga dramaturgiczna skupiona jest nie na wielkim zmaganiu przeciwstawnych interesów klasowych, tylko na "małym" konflikcie wewnątrz sumienia Goetza. Słowo "mały" ująłem w cudzysłów. W moralności nie ma spraw małych, lub - wyrażając się ściślej - wymiar problematyki moralnej może, ale bynajmniej nie musi, pokrywać się z miarą, jaką przykłada do niej polityk. W tym znaczeniu konflikt moralny Goetza nie jest ani trochę mały, przeciwnie, jest ogromny, kosmiczny, tak wielki, jak samo Dobro i Zło. Bo Goetz - jak inny bohater wielkiego egzystencjalistycznego dramatu, Kaligula - robi pewnego ranka odkrycie: że Dobro jest możliwe na ziemi. Robi je pod murami Wormacji, którą oblega jako głównodowodzący sił walczących z mieszczaństwem i chłopstwem. Robi je w akademickiej dyskusji ze schwytanymi i mającymi iść na śmierć przywódcami zbuntowanego pospólstwa: demagogiem ludowym, Nastym i miłującym lud księdzem Heinrichem. Bo Goetz to nie tylko generał. To w życiu prywatnym również filozof, epikurejczyk i sceptyk, duchowy bliźniak Petroniusza, który wprawdzie "potrafił rządzić sprężyście Bitinią" i w razie potrzeby chodził na wojnę, ale nie lubił jej, albowiem "pod namiotami paznokcie pękają i przestają być różowe". Jeden z tych, których stać na to, by skazać człowieka na śmierć i tortury, ale którymi to nie przeszkadza uciąć sobie z nim przedtem miłej pogawędki o Bogu, Dobru itp. nieważnych sprawach. Ale tu nasz bohater wpada we własne sidła. Wynik pogawędki jest rewelacyjny, zrozpaczony kapłan twierdzi, że Zło zostało ustanowione przez Boga, że wszyscy muszą je czynić, a Dobro jest w ogóle niemożliwe. Tego trzeba Goetzowi! Dobro jest niemożliwe? To znaczy, że nawet ja, Goetz, nie mógłbym być dobry, gdybym chciał? - Otóż idę o zakład, że mogę! Dowiodę ci, że potrafię być dobrym. Już dowodzę, bo już potrafiłem: oto rozpuszczam moje oddziały, odstępuję od oblężenia, rezygnuję z zemsty nad wrogiem, darowuję życie i tobie, nędzniku - za rok spotkamy się znowu i przekonamy się, kto z nas miał rację!

Kto miał rację - łatwo przewidzieć, nie tylko na podstawie filozofii egzystencjalnej, ale elementarnej znajomości człowieka. Wszystkie próby Goetza, by realizować Dobro, palą kolejno na panewce. Trędowaci, których całuje, traktują to jako policzek. Współwyznawcy, których próbuje uwolnić od wyzysku handlarzy odpustami - pragną właśnie tego wyzysku i obrzucają go kamieniami. Największe jednak niepowodzenia spotykają go na polu socjalnym. Jego dotychczasowi poddani nie chcą przyjąć od niego ziemi, którą ofiarowuje darmo. Z wrodzoną chłopom nieufnością - wietrzą w tym taki sam podstęp, jak Ślimak w propozycji dziedzica. Goetz nie daje za wygraną. Nie chcecie ziemi po dobroci? - weźmiecie ją pod przymusem. Rozkazuje im przyjąć ziemię, zabrania się nazywać panem, zakłada między nimi coś na kształt groteskowego kołchozu. Groteskowego, choć - warto to zaznaczyć - nie całkiem niezgodnego z historią. Pojawiły się w czasie Wojny Chłopskiej komuny ludowe w Niemczech. Oczywiście - utonęły wkrótce w morzu ognia i krwi. Sartre wykorzystał ten fakt by nadać mu własną interpretację. A tymczasem wojna szaleje, nikt nie jest pewny mienia i życia, szubienice kwitną trupami. Rok upłynął. Heinrich zjawia się znowu, Goetz musi uznać swą przegraną na całej linii. I w wyniku tej klęski moralnej zrzuca kostium dobroczyńcy ludzkości, wraca do właściwej mu skóry-zbroi, staje na czele rewolucji ludowej, a pierwszym jego gestem jest - zabicie podkomendnego, wyrażającego usprawiedliwioną nieufność wobec tak nagłej metamorfozy.

Jakiż jest sens tej zawiłej, pięknej, ale nieco przydługiej i przefilozofowanej sztuki? - Program Teatru Dramatycznego, który ją wystawia obecnie, zawiera wprowadzenia Stefana Morawskiego, wykazującego tam szereg zbieżności poglądów Sartre'a z marksizmem. Niewątpliwie zbieżności takie istnieją, należy do nich np. ateizm, którego Sartre jest wyznawcą, w przeciwieństwie do innego egzystencjalisty, Marcela. Za istotniejszą zbieżność uważam podobną ocenę stosunku jednostki do historii i społeczeństwa. Bohater Sartre'a ponosi klęskę dlatego, ponieważ mniemał, że w jego mocy jest zmienić podstawowe prawa dynamiki społecznej, że można założyć raj na ziemi w jednej wiosce otoczonej feudalnymi państwami, że wystarczy zamienić zbroję na habit, by stanąć po stronie uciśnionych. Podobne są - mutatis mutandis - przyczyny klęski Jana z "Pierwszego dnia wolności" Kruczkowskiego. Obaj dramaturdzy - socjalistyczny i egzystencjalny - widzą dosyć podobnie funkcjonowanie maszynerii dziejowej. Różnią się natomiast zasadniczo w poglądach na jej przyszłość i sens. Dla Kruczkowskiego klęska jednostki to tylko jedno z wielu przeciwieństw, sumujących się ostatecznie na jedność, na końcowe zwycięstwo kolektywu. Dla Sartre'a sto takich zwycięstw nie równoważy jednej klęski indywidualnej, ponieważ kolektyw jest fikcją, jednostka jest zawsze samotna. A mówiąc prościej, ale bardziej życiowo: Kruczkowski jest optymistą, Sartre - pesymistą, pierwszy widzi w historii postęp i sens, drugi - przypadek i absurd. Absurd ten wynika wyraźnie z obu kolejnych nawróceń Goetza, uprawiane przezeń z uporem "Dobro" tak samo nic nie załatwia, jak praktykowane poprzednio "Zło", jedno i drugie jest takim samym, pustym słowem, pozbawionym praktycznego znaczenia, jedyna prawda to Los człowieka, zawsze niezbadany i dlatego jednako wrogi.

Ale i w tym tkwi paradoks egzystencjalizmu - z tej abstrakcyjności Dobra i Zła nie wynika wcale ich równoważność. Choć ani jedno, ani drugie nie da się uzasadnić - powinniśmy wybierać Dobro. Oglądając sztukę "Diabeł i Pan Bóg" - nie tracimy ani na moment poczucia, po której stronie jest słuszność i że autor nie sympatyzuje ani z okrutnymi panami, ani z niemądrymi aktywistami, ani cynicznymi mnichami, choć z punktu widzenia zdrowego rozsądku jest rzeczą dość obojętną, Czy zarobią, czy też stracą na swym handelku życiem pozagrobowym, które przecież i tak nie istnieje. Sartre, uczeń Husserla, przejął od idealistów kuli dla Prawdy, której trzeba być wiernym, nawet gdy się nie ma pewności, co to słowo dokładnie znaczy. W swojej walce o marksistowskie wartości, których w gruncie rzeczy bardzo nie lubi - przypomina nam Wyspiańskiego, tego niepoprawnego romantyka, zwalczającego przez całe życie... polski romantyzm.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji