Artykuły

Diabeł, Bóg, człowiek

Polska prapremiera dramatu Sartre'a "Diabeł i Pan Bóg". Inscenizacja w warszawskim Teatrze Dramatycznym należy do tego typu - jakże w końcu rzadkich - przedstawień nieudanych, na które miałoby się ochotę iść raz, drugi i trzeci, frapujące to przedstawienie. Zgadujecie pewnie - bo inscenizacja ta jest już sławna w Warszawie - że dwuznaczny stosunek uznania dla tworu nieudanego tłumaczy się nazwiskiem aktora, który gra główną w sztuce rolę Goetza? Tak - ale nie tylko. Oczywiście, Gustawa Holoubka pod grozą ciężkiej, herezji trzeba zobaczyć. Tak żywej i autentycznej inteligencji twarzy i ruchu, zachowania tak przenikliwie świadomego siebie, zachowania tak "szybkiego", czułego jak skóra podminowana chorobą - tego nie ogląda się zwykle w teatrze a nawet w życiu, gdzie w sumie łatwo niby o "prawdziwe" twarze.

Rola przecież Gustawa Holoubka też nie jest "udana"; w tym sensie, jaki mamy na myśli, gdy mówimy, że rola X-a w wykonaniu Y-eka "była w pełni przekonująca".

Sądzę, że roli Goetza w sposób uzasadniony, budzący zaufanie, zagrać w ogóle nie można. Ze sztuki o diable, Bogu i człowieku dowiadujemy się, że diabła i Boga nie ma, że człowiek stoi pod pustym niebem na gołej ziemi. Człowiek jako taki, człowiek w swej metafizycznej istocie. My zaś wiemy, że w rzeczywistości człowiek stoi zawsze pod jakimś niebem, uwiązany jest do ziemi na sto sposobów, w środku upchany jest do pełna instynktami, uwarunkowaniami, systemami moralnymi, mitami i wiedzą - ani nie jest sam, ani w pustce. W różnych pracach Jean-Paula Sartre'a można czytać absolutnie mądre rzeczy o tej trudno dającej się określić "całości", jaką jest człowiek na raz biologiczny, społeczny i metafizyczny, istota przeglądająca się we własnej pamięci i pamięci innych. Takiego człowieka w sztuce "Diabeł i Pan Bóg" nie ma. Przynajmniej taka nie jest rola tytułowa. Przynajmniej poza pierwszym aktem.

Pierwszy akt przypomina nieco technikę romantycznego historyzmu (porównajcie z sekwencją scen w "Żakerii". otwartą formę obrazów w "Borysie Godunowie", porównajcie przedromantyczny jeszcze historyzm "Goetza" Goethego). Potem są sceny pretekstowe dla równania zupełnie abstrakcyjnego, równania znaków, w którym jest jeden "x", człowiek, i ani jednej wartości szczegółowej, konkretnej.

W pierwszym, akcie Holoubek gra dzikiego watażkę, "kapitana" zbójeckiej armii, kondotiera, tyle że watażkę i kondotiera o przeroście inteligencji; stać go na luksus autoironii, stać go na zabawę w samego, siebie. Rozumiemy na jakiej zasadzie dobudował do swej konkretnej biografii i sytuacji przeświadczenie o swej misji, na jakiej zasadzie gra diabla wobec Boga. Potem jest odwrotnie, do nowej postawy, do zabawy już nie w złego diabła, ale w Pana Boga, w którą to zabawę wdał się przemieniony w demona dobra Goetz, autor musi dopisać sceny. Goetz już w pierwszym akcie - ten kompletnie, zły Goetz - ma rysy komedianta, aktora, nabieracza - on prowokuje, myli doświadczenie nawet takiego "realisty", jakim jest Bankier. Tego rozedrganego, migotliwego inteligencją, ironią i rozpaczą Goetza rozegrał Holoubek jak szermierz całkowicie pewny swej ręki. Igrał rolą tak samo, jak Goetz igra z losem i otoczeniem. Trudno o tę lekkość i swobodę w dalszym biegu sztuki. Kompletnie dobry, z własnej fantazji przemieniony Goetz jest tylko komediantem i aktorem, poza nałożoną maską pustka. Rozumieliśmy kondotiera demonizującego swą sytuację i władzę - o Goetzu kochającym ludzi i pokutującym autor nas tylko poinformował. Holoubek gra już tu tylko własną pomysłowość aktorską.

Sartre nie miał zamiaru pisać dramy ściśle historycznej. Ale... zauważmy, sytuacyjne realia chłopskiej wojny, jej ideowa atmosfera, konflikty klasowe - to wszystko w sztuce ma swą wagę. jest konstrukcją poprawną tak pod względem historyzmu, jak konsekwencji dramatycznej. W tej "niehistorycznej" sztuce dość materiału, by Gogolewski zagrał Arcybiskupa nie na niby, by epizod Bankiera dał niezrównanemu Feliksowi Chmurkowskiemu okazję do żartobliwej, pełnej sylewtki. I rzeczywiście frapujące, a i kłopotliwe dla widza (o reżyserze i scenografie już nie wspominajmy!) jest to kompletne rozchodzenie się bohatera z czasem - nie tylko z historią wojny chłopskiej, ale w ogóle z jakimkolwiek systemem powiązań. Przecież całe to panoramiczne malowidło rewolucji i historii jest tylko kurtyną barwną dla roli Goetza. Żeby Goetz miał na kim demonstrować swój demonizm i potem dobroć, żeby mógł wybierać między jedną bądź drugą stroną walcząca, między kontemplacją i czynem. Nie ma organicznego związku między dramatyczną sytuacją Goetza, między tłem historycznym a między jego decyzjami.

Decyzje Goetza są kompletnie "wolne". Odrzuca on bądź przyjmuje świat zewnętrzny tak samo, jak wiarę w Boga, na zasadzie własnego przeświadczenia, fantazji (w istocie koncept autora tu decyduje, teza, po niej antyteza i rozwiązanie sprzeczności, zniesienia sprzeczności niedoskonałego zła i niedoskonałego dobra przez doskonałą świadomość samotności).

Tak, Goetz Startre'a jest poza motywacją zewnętrzną. Więcej: brak jego decyzjom motywacji wewnętrznej. Brak podstaw dla życia wewnętrznego Goetza-on jest pusty i "wolny", jak rzadko w literaturze dramatycznej bywa! Nie ma ani przekonań moralnych, ani hamulców, nie walczy z sobą, nie ma "bagażu" w środku - to jest inteligencja ludzka w czystej i abstrakcyjnej postaci. Przyjmuje kolejne postawy: misję dobra po misji zła, kończy zaś na podjęciu misji praktycznej, historycznego działania - ale też nie ze względu na jakieś przekonania, ale ze względu na to, że jest to - teoretycznie - szansa jedyna nawiązania "kontaktu" z innymi, gdy niebo jest puste. Goetza nikt ani nic nie przekonało do rewolucji chłopskiej, czy do jakiejkolwiek innej formy działania - on sam decyduje się na działanie takie, jakie jest "pod ręką", by rozebrać do końca partię z samym sobą.

Każdy taką partię musi zagrać. Ale nie na pustej scenie. Nasze decyzje są warunkowane, niestety. Nie zależą od rzutu kości i od nagłego objawienia pustki w niebie. Widowisko zabawy w siebie samego oglądamy pilnie, śledzimy z uwagą kolejne przekształcanie równania, przesuwanie znaczków i formuł na człowieka z jednej strony na druga. Znamy ostateczny wynik tej zabawy (na scenie i w życiu), tak dobrze znamy, że nas już to osobliwie nie interesuje. Interesuje nas to, czego co chwila brak w dramacie Sartre'a: to, co jest po drodze, co nie jest znane, na co gotowej formuły nie ma. Interesuje nas nie konflikt czysty i zerowy rezultat w chwili śmierci, ale zaplątany w lesie życia nasz autentyczny ślad na ziemi. O tym Jean-Paul Sartre pisał wiele i pięknie. W innych pracach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji