Artykuły

Pamflecik na pamflecistę

Nie spotykamy się już w s z y s c y wieczorem w t y m s a m y m teatrze. Takiego teatru już nie ma. Kiedyś, owszem, był, na jego scenie oglądaliśmy prapremiery "Wesela" Wyspiańskiego i "Kartoteki" Różewicza. Na przestrzeni ostatnich dwóch dekad wszystko się jednak rozsypało - pisze Maciej Nowak w odpowiedzi na artykuł Jacka Sieradzkiego w Przekroju.

Mam wrażenie, że Jacek Sieradzki dawno rozwiązał zagadkę, czym jest teatr. I tego mu nie zazdroszczę. Z pamfletem Jacka Sieradzkiego można rozprawić się bardzo łatwo. Wystarczy wyłuskać z tego tekstu nonszalanckie uwagi typu "miła panienka od biletów" , "hałaśliwy rock" czy "hołdowanie poprawności politycznej" , a ustawi to autora w samym centrum cieplutkiego bajorka reakcji. I właściwie zwolni od formułowania argumentów polemicznych. Ten styl sam się kompromituje. Ale przecież nie o to chodzi. Z Jackiem Sieradzkim podszczypujemy się nieustannie już prawie 30 lat i nieustająco wiemy też, że gdy przyjdzie poważnie porozmawiać poglądy nasze stają się zadziwiająco zbieżne. Tak jest moim zdaniem również i tym razem, albowiem Sieradzki to obserwator precyzyjny i większość jego spostrzeżeń godna jest uwagi.

Fundamentalne znaczenie ma jego konstatacja, że polski teatr rozpadł się na przynajmniej dwa obiegi. Mamy oto teatr artystyczny (zwany również festiwalowym, bo na festiwalach w dużym stopniu weryfikuje swoją wartość) oraz teatr komercyjny (gdzieniegdzie obrazowo zwany bulwarowym). Pamflecistę niepokoi, że ten ostatni pozostaje nieopisany, że wielkie hity typu "Klimakterium" czy "Cholonek", nie zyskały większego oddźwięku w znanych mu mediach specjalistycznych. Po pierwsze nic nie stoi na przeszkodzie, by Jacek Sieradzki zabrał się za ich uwiecznianie. Zastanawiam się tylko, czy redakcja Przekroju zdecyduje się na stały felieton poświęcony tego typu repertuarowi? Opis dokonań aktorskich Kuby Wojewódzkiego z radością przyjmie Życie na gorąco, ale czy z kolei redaktor naczelny miesięcznika Dialog zdecyduje się tam publikować? I czy na pewno pasjonują go sceniczne ekscesy naszych celebrytów? Bo nie ma co zakazywać ludziom tego typu wrażeń, ale powiedzmy sobie szczerze, że 6. Piętro czy Capitol teatrami nie są. Są tylko do teatru łudząco podobne, że posłużę się frazą Andrzeja Chłopeckiego, opisującego kompozycje Zbigniewa Preisnera. Tak samo sitcom nie jest dziełem filmowym, a czytadła Katarzyny Grocholi - wielką prozą.

Zróżnicowanie obiegów kultury jest faktem, z którym nie wypada dyskutować. To elementarz współczesnego intelektualisty i westchnienia typu ,,Chciałbym znów nabrać przeświadczenia, że spotykamy się wszyscy wieczorem w teatrze...'' niczego nie zmienią. Nie spotykamy się już w s z y s c y wieczorem w t y m s a m y m teatrze. Takiego teatru już nie ma. Kiedyś, owszem, był, na jego scenie oglądaliśmy prapremiery "Wesela" Wyspiańskiego i "Kartoteki" Różewicza. Na przestrzeni ostatnich dwóch dekad wszystko się jednak rozsypało. Teatrów, podobnie jak literatur, muzyk, kanałów telewizyjnych i kinematografii istnieją dziesiątki, setki, tysiące. I każdy odbiorca kultury w tym gąszczu musi znaleźć swoje ścieżki. Czy w przyszłości zamienią się one znowu w autostrady wiodące do wielkich wspólnotowych wzruszeń - trudno orzec, dzisiaj na pewno Generalna Dyrekcja Dróg Kultury nie jest nawet planowana.

Podzielam wątpliwości odnośnie międzynarodowej wymiany teatralnej. Też nie lubię wielkich festiwali dla burżuazyjnej publiczności, które z wydarzenia artystycznego przemieniają się w rytuał utwierdzania pozycji finansowej i społecznej elit, a często wręcz stają się formą luksusowej turystyki kulturalnej. Ale jednocześnie trzeba mieć świadomość, że tylko w takich warunkach, możliwe jest dzisiaj przygotowanie megaprodukcji typu. "(A)pollonia" Krzysztofa Warlikowskiego. Poza wielkimi festiwalami nikt nie dysponuje podobnie astronomicznymi budżetami. Ponieważ przedsięwzięcia tego typu powstają jako wynik współpracy wielu podmiotów z wielu krajów nasze media nie mają żadnego wpływu na ich recepcję. Możemy być tylko zachwyconymi konsumentami sukcesów zadekretowanych przez międzynarodową opinię publiczną. Czy jednak w imię małostkowej potrzeby wyrażenia votum separatum przez lokalne autorytety mamy zrezygnować z niewyobrażalnych możliwości, jakie otwierają przed polskimi artystami kuratorzy wielkich festiwali? Tym bardziej, że tylko w ten sposób mają szansę powstać dzieła niepoddane presjom politycznym i koniunkturalnym.

Dobrze, że dotknęliśmy tematu małej aktywności teatrów artystycznych. Ale to nie artystom poprzewracało się w głowach, jak sugeruje pamflecista. Po pierwsze są teatry artystyczne, gdzie praca aż wre. By się o tym przekonać zajrzyjcie do Starego Teatru w Krakowie, Teatru Polskiego we Wrocławiu, Teatru Polskiego w Bydgoszczy, Teatru im. Jaracza w Łodzi, Teatru im. Słowackiego w Krakowie czy Teatru im. Szaniawskiego w Wałbrzychu. Oczywiście zdarzają się sytuacje skrajne, na które zwróciła ostatnio uwagę opinii publicznej Joanna Szczepkowska.

Co dzieje się jednak z innymi scenami? Zamiast z punktu obrażać wszystkich dyrektorów i artystów należy jednak uwierzyć, że rzeczywiście brakuje pieniędzy na eksploatację, a o poplątaniu świadczą raczej zachęty wielu samorządów, by teatr utrzymywał się sam i pozyskiwał sponsorów. Pokrycie kosztów spektaklu z wpływów z kasy zdarza się wyłącznie w teatrach bulwarowych, gdzie niskoobsadowe tytuły grane w konwencjonalnych dekoracjach potrafią się zbilansować. Spróbujcie jednak w tych warunkach realizować wielki repertuar dramatyczny. Każdy wieczór z Shakespearem, Czechowem czy Słowackim generuje stratę, której sfinansowania nie przewiduje się w dotacjach. A jeżeli nawet znajdzie się i na to sposób to pamiętajmy, że żywot tytułu artystycznego to średnio 50 powtórzeń (na tyle planowane są premiery National Theatre w Londynie). W przypadku wielkiego sukcesu ta liczba dochodzi do setki na przestrzeni 2-3 sezonów, co jest statystyką niższą średnio o połowę w stosunku do wielkich hitów okresu PRL-u ("Dziady" w reż. Konrada Swinarskiego zagrano 319 razy, "Biesy" w reż. Andrzeja Wajdy - 173, a "Ślub" w reż. Jerzego Jarockiego - 94 razy). Czy to jest dziwne? Identyczne zjawisko zaszło na rynku książki: niegdysiejsze wielkie nakłady radykalnie spadły, jednak skompensowane to zostało nieporównanie większą ilością wydanych książek.

I tutaj ujawnia się istota problemu: teatry dysponujące środkami na 3-4 produkcje w sezonie nie są w stanie zapełnić swego afisza codziennymi spektaklami. Powinny przygotowywać przynajmniej 2 razy więcej premier, co zapewniłoby zarówno systematyczność grania, jak miałoby zbawienny wpływ na temperaturę procesu twórczego. Ale na to pieniędzy brakuje, więc wiele teatrów zamienia się w artystyczne zamrażarki. I nie jest to specyfika wyłącznie tzw. nowego teatru obecnej dekady. Zaobserwowaliśmy je po raz pierwszy na początku lat 90. w repertuarach publikowanych na łamach tygodnika Goniec Teatralny. Nie było wtedy końca żartom, że głównym tytułem grywanym na polskich scenach była pozycja: ,,Nieczynne''.

Z argumentami Jacka Sieradzkiego można by dyskutować jeszcze długo. Dlaczego artyści uciekają od tradycyjnego układu sceny włoskiej na rzecz sztucznie spiętrzonych widowni i małych sal typu studio? Bo w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat nie zbudowano w Polsce ani jednej dużej sali typu studio, a tylko w niewielu teatrach udało się uzyskać trwałą architektoniczne widownię amfiteatralną. Po co to robić? Bo taka jest estetyka współczesnego teatru, takie jego środki wyrazu i robienie z tego zarzutu jest wyraźnym przekroczeniem kompetencji krytyka. Nawet jeśli swój autorytet buduje przypomnieniem, że jest już w wieku ,,postudenckim'' i nie chce mu się ganiać po strychach. Czy rzeczywiście do zaspokajania wygody i potrzeb publiczności sprowadza się sens istnienia teatru artystycznego? Relacje między artystą a widzem bywały na przestrzeni stuleci zmienne, nikt z nich nie jest bezapelacyjnym suwerenem. Fascynująca za to zawsze była dynamiczna relacja między tymi dwoma uczestnikami zdarzenia artystycznego. Nie narzucajmy sztuce teatru naszych wyobrażeń, obserwujmy raczej jej rozwój niż rozliczajmy ze wspomnień z młodości.

Dopiero w tym momencie dotykamy czegoś z czym z Jackiem Sieradzkim pogodzić się nie umiem. Nigdy nie umiałem i nigdy nie będę umiał. Nie jestem bowiem w stanie zaakceptować tego protekcjonalnego tonu, pouczeń, trosk i pedagogicznych uśmiechów. Ja naprawdę nie wiem czym teatr jest a czym nie jest. Każde wyjście do teatru to nadzieja na wielkie zaskoczenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji