Świat baśni
NALEŻĄCY do czołówki pisarzy Wybrzeża, ceniony prozaik i eseista, posiada Zbigniew Żakiewicz w swym bogatym dorobku literackim już trzy książki dla dzieci. Wybór adaptatorki Lucyny Legut, znanej autorki i popularnej aktorki - padł na pierwszą z nich, "Krainę 105 tajemnicy": rzecz o przygodach pisarza (Tatuś Zbyszek), jego córeczki Asi, a także grona sympatycznych zwierzaków w krainie, gdzie dzieją, się rzeczy niezwykłe, gdzie wszystko może się zdarzyć.
Przy całej fantastyczności tego świata 105 tajemnicy - jest to bajka wieku cybernetyki i komputerów. Jesteśmy więc stale zaskakiwani nowymi pomysłami, sytuacje zmieniają się jak w przysłowiowym kalejdoskopie, a jednocześnie obraca się to wszystko ogromnie precyzyjnie, pobłyskując co chwila nieoczekiwanymi skojarzeniami, refleksją, która odsłania drugą, głębszą warstwę utworu.
Za dużą zasługę poczytuję Żakiewiczowi również i to, że nie stara się infantylizować swojej dziecięcej widowni. Zaspokajając w pełni potrzebę fantastyki i niezwykłości, nie rezygnuje z pomysłów, które ,,normalnie" rezerwuje się dla dojrzalszych odbiorców. Myślę tu nie o świetnie zaaranżowanej rewii, lecz o absurdalnym, z gatunku pure nonsense, bardziej "cienkim" gatunku humoru.
Jak świetnie dzieci ten rodzaj humoru odbierają! Gdy Jamnik Jeremiasz, znakomicie pokazany przez Sławomira Lewandowskiego wpada na scenę i wykrzykuje w roztargnieniu: - Czy nie widzieliście tu Jamnika?! - dzieci wybuchają wielkim śmiechem, błyskawicznie "łapią" pointę. Tak samo trafiają do nich znaczenia kolejnych scen tłumaczących się również poprzez muzykę, z bezbłędnym wyczuciem skomponowaną przez Andrzeja Głowińskiego. Ogromnie dużo wniósł "Slim" - Głowiński do tego przedstawienia, budując swe znakomite, rytmiczne piosenki na nowoorleańskim stylu, tak odpowiadającym najmłodszej widowni.
Zgrabna melodyjka, tańczona przez trzy cyrkowe clown-misie powraca przez całe przedstawienie, rozbrzmiewa w antraktach i po zakończeniu spektaklu. Podobnie piosenka "Niech bajkowy świat wiruje" (do słów Lucyny Legut), tango ptaków i kilka jeszcze innych kompozycji.
Inscenizator i reżyser Marcel Kochańczyk bardzo zgrabnie zgrał te wszystkie elementy - muzykę, efekty scenograficzne i świetlne oraz plan aktorski, utrzymując znany chociażby z cytowanej przy tej okazji "Alicji w krainie czarów" styl "racjonalnej bajki", adresowanej do inteligentnego dziecka.
Odwołał się tu Marcel Kochańczyk jak najsłuszniej do tego, co dziecku tak bliskie: efekty cyrkowej clownady, pantomima i taniec, rytm znanego z TV i płyt dixelandowego jazzu, dużo kolorów, ale podporządkowanych rygorowi klarowności. Tym samym rygorom poddał reżyser również i grę aktorów. Jest to gra bez "upupiania" widowni (co wynika zresztą z samego już literackiego tworzywa).
Należy tu oddać pochwały Sławomirowi Lewandowskiemu, bardzo śmiesznemu Jamnikowi-Jeremiaszowi, bardzo udanie debiutującej w roli Asi adeptce Studium Aktorskiego Joannie Tomasik, Leszkowi Ostrowskiemu - alias zabawnemu Krukowi Ksaweremu, pozbawionego tak długo swego przyrodzonego upierzenia, Jerzemu Kiszkisowi, tak naturalnemu w roli pisarza (Tatuś Zbyszek), oprowadzającego swą córeczkę Asię po krainie tajemnic, a także świetnej trójce Misiów (Wojciech Kaczanowski, Jan Sieradziński i Florian Staniewski).
Andrzej Blumenfeld zaprezentował jako Struś najszybszy, wykonany na "pointach" truchcik, jaki zdarzyło mi się oglądać, a Dintojra Barbary Patorskiej wywoływała rezonans nie tylko wśród dziecięcej widowni. Andrzej Nowiński był demonicznym Enklitkiem, Zofia Mayr księżycowym Kotem-Kociakiem, a pozostałe panie tańczyły z temperamentem (Elżbieta Kochanowska, Alina Lipnicka, Ewa Szczecińska), konkurując z Duetem Rose (Teresa Lassota, Lucyna Legut). Jeszcze cyrkowo - rewiowy Pingwin w dobrym wykonaniu Teresy Kaczyńskiej i jeszcze jeden udany debiut adepta Studium Aktorskiego Wojciecha Osełko (Bocian).
Scenografię dała Jadwiga Pożakowska bardzo przejrzysta, nieco op-artowska, co chyba dobrze odpowiadało charakterowi utworu. Układy taneczne, których tu wiele, zaproponowała trafnie Zofia Kuleszanka,
Jak już wspomniałem udało się reżyserowi i wykonawcom uzyskać pełny kontakt z widownią. Gdy jamnik mówi dzieciom swoje pierwsze "dzień dobry" - te odpowiadają chóralnie tym samym powitaniem. Gdy Jerzy Kiszkis - Tatuś Zbyszek spotyka Duet Rose i pyta sam siebie: - Co te jest? - cała dziecięca widownia podpowiada: - To morskie krowy!
W czasie przerwy, w rytm dobiegającej z głośników muzyki, dzieci biegają na proscenium, zaczynają tańczyć, odtwarzać przed chwilą oglądane sceny. Można tu jak na doświadczalnym preparacie, zaobserwować działanie "bakcyla teatru" w najsympatyczniejszym tego zjawiska wydaniu. Dzieci pojawią się jeszcze na proscenium po zakończeniu sztuki, roztańczone, jeszcze na coś czekające. Wybiega wtedy dwójka misiów, zbiera swoje rekwizyty. Ale nie są to już misie z bajki, nie ma już kontaktu z dziećmi.
I tu jest chyba jedyny mankament tak udanego (pierwszego, dodajmy, w Teatrze "Wybrzeże" adresowanego do dzieci) przedstawienia: niewyzyskanie okazji końcowej, wspólnej zabawy z dziećmi, może korowodu prowadzone go przez Misie, może kontaktu z całym zespołem? Nie wiem, to zresztą sprawa realizatorów. Ale wiem, że dzieci na coś takiego właśnie czekają. Może więc warto o takiej "końcówce" pomyśleć?