Artykuły

Kraina 105 tajemnicy

Właściwie dobrze się stało, że wbrew utartej tradycji poszłam na przedstawie­nie premierowe sztuki, wystawio­nej z okazji nad­chodzącego Mię­dzynarodowego Roku Dziecka, a obejrzałam ją wmieszana w tłum dziatwy szkolnej. "Kraina 105 tajemnicy" Zbigniewa Żakiewicza, któ­rą to książkę do potrzeb scenicz­nych adaptowała Lucyna Legut, przeznaczona jest właśnie dla naj­młodszych. Po raz pierwszy nie ra­ził mnie szelest celofanowych pa­pierków na widowni. Popielniczki w: hallu w czasie przerw kipiały od tych papierków, a w bufecie panie sprzedały chyba wszystkie cukierkowe remanenty. Kogucie poszturchiwanki chłopców w czasie przerw, dziewczęce naszeptywanie do uszu swoich tajemnic, do­brze służyły temu by stworzyć na­strój, w którym nawet dorośli nie wstydzą się trochę zdziecinnieć. A muszę wam powiedzieć, że to bar­dzo miłe i odświeżające uczucie ta­ka wędrówka w świat baśniowej cudowności, tym bardziej, że au­tor wcale nie proponuje rozrywki wolnej od myślenia.

Podobnie jak w "Alicji w krai­nie czarów" i tu mamy do czynie­nia ze swoistą filozofią pozornego absurdu. Język dziecięcej poetyki opartej na zaskakujących skoja­rzeniach, gdzie świat realny i zmy­ślony stanowią jedność, pozwala przemycić wiele prawd, podtekstów, które nie miałyby dostępu do dzie­cięcej wyobraźni, gdyby wyrażone zostały wprost jako łopatologiczny wykład pedagogiczny. Zapewne ka­żdy zadziwił się nieraz, słysząc jak małe dziecko na swój sposób, bardzo logicznie zresztą, choć nie jest to logika zakrzepła w utarte schematy, interpretuje pewne zjawiska, które są dla niego nowe i próbuje sobie tłumaczyć je przy pomocy dostępnych mu pojęć.

- Czy kwiatek jest mądry? oto próbka pytania, jakim zaskaku­ją nas te małe pędraki. I jak im odpowiedzieć, aby nie zbagatelizo­wać problemu? Na to pytanie zre­sztą "pytek" sam udzielił sobie odpowiedzi:

- Nie męcz się mamo, ja już wiem. Kwiatek jest mądry, bo nic nie robi, tylko rośnie.

Zbigniew Żakiewicz jako pisarz nie miał zapewne trudności ze znajdowaniem takich odpowiedzi, które w sposób doskonały mieszczą się w poetyckiej konwencji dziecięcych skojarzeń. Aby jeszcze bardziej ułatwić sobie porozumienie, jako tatuś Zbyszek wraz z córką Asią udają się do "Krainy 105 tajemnicy".

Droga do tego kraju prowadzi przez "deszczowe okienko", czyli deszczową kałużę, w której jak w negatywie odbija się odwrócony obraz świata realnego. W podróż za­bierają jamnika Jeremiasza i kru­ka Ksawerego. I tak zaczynają się przygody czwórki bohaterów w krainie zaludnionej dziwnymi stwo­rami.

Jest tu więc ptak-dziwo o nazwie Dintojra, który karmi się kolorami i kapryśny rajski ptak Enklitek, rozbiegany struś, który czyni wiele hałasu, by ukryć skutecznie duże strusie jajo, pingwin poszukujący drugiego brzegu, morska krowa leniwie pogrążona w różowym świat­ku swej ciasnej wyobraźni, bocian Bonifacy - pyszałek, który nie lubi kłopotów, Księżycowy Kotek - le­niwy sprzymierzeniec snu, ruchli­we ważki itp.

Każde z tych stworów zajęte jest sobą, krząta się wokół własnych dziwnych spraw. Tylko trzy ru­baszne misie ochoczo i skwapliwie starają się pomagać zabłąkanym uciekinierom z tamtej strony "desz­czowego okienka". Spełniają rolę trzech clownów, które w tym świe­cie absurdu czują się swojsko jak na cyrkowej arenie. Przyjacielsko usposobione misie unikają też po­uczającej nauczki, jaką otrzymują sprawiedliwie wszyscy mieszkańcy krainy 105 tajemnicy, ale jaka to lekcja, tego dowiecie się już w czasie kolejnego przedstawienia.

Właściwie w tym miejscu po­winnam postawić kropkę, jako że mój "głos z widowni" nie jest tym głosem, o który chodzi. Ocenę przedstawienia należałoby pozostawić młodocinej widowni. Siedząc wśród dzieci mogłam jednak obserwować ich reakcje. Trzeba przyznać, że nie­wiele odbiegały od moich. W mo­mencie, gdy odczuwałam znuże­nie z powodu dłużyzn i zwolnio­nego tempa akcji, również i dzie­ciarnia zaczynała się wiercić w swoich krzesłach Gdy akcja toczyła się wartko, siedziały jak przymurowane, a gdy wartkiej akcji towarzyszyła znakomita zresztą porywająca swym rytmem muzyka, wówczas magia sceny pochłaniała całkowicie dziecięcą uwagę.

Ogólnie więc rzecz biorąc, uwa­żam sceniczną adaptację teksty Lucyny Legut za pomysłową i uda­ną. Widowisko ma charakter baj­kowego music hallu. Akcja przerywana jest często piosenkami w wykonaniu poszczególnych baśnio­wych stworów. Zarówno kostiumy i scenografia , choreografia , muzyka dobrze służą całości.

Jest jednak pewne "ale"! a mia­nowicie brak miejscami właściwe­go tempa. Rozumiem, że trzeba by­ło dialogiem wyjaśnić sens tego, co dzieje się na scenie, aby akcja sta­ła się przejrzysta. A jednak można było trochę jeszcze tekst przetrzebić, by wyeliminować zbędne dłużyzny. Zdarza się bowiem, że kruk Ksawery plącze się po scenie trochę bez sensu, jamnik, zabawny zresz­tą, miewa tanie dosyć grepsy, mi­sie też od czasu do czasu marudzą bez wyraźnej potrzeby. Te miejsca grzeszą nadmierną dosłownością, zbędnym gadulstwem. Na szczęście są to sporadyczne mie­lizny, które można wybaczyć, bo­wiem liczy się wartki nurt całości. Reżyser Marcel Kochańczyk widać dobrze się czuje w świecie dziecię­cej wyobraźni, choć to niełatwa sztuka, stosując wyraźnie określoną konwencję musie hallu zachować jednocześnie nastrój absurdalno-bajkowy i nie popaść w pretensjonal­ność. Czasem tylko tu i ówdzie prześwitują nie dość dokładnie za­tarte szwy między konwencją baj­ki, kabaretu i musie hallu, ale to może już tylko zauważyć ktoś, kto po to przyszedł, by to wyśledzić czujnym okiem podglądacza. Ca­łość jednak stanowi pewne nowum w repertuarze Teatru "Wybrzeże", jako sympatyczny przerywnik re­pertuarowy, upominek dla najmłod­szej widowni, choć nie tylko. Ro­dzice też mogą tu odpocząć, a przy tym podkształcić swoją wyobraźnię, wzbogacić język, by porozumiewać się z dzieckiem po partnersku, a nie po mentorsku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji