Artykuły

Paria

STANISŁAW MONIUSZKO ostatnią operę. - "Paria" uważał za swoje najbar­dziej dojrzale, najlepsze dzieło. Twórca "Halki", "Strasznego dworu", "Hrabiny", "Verbum Mobile", "Flisa", setek pieśni i wielu innych utworów, odczuwał - może nie kompleks, ale nie­dosyt popularności, ograniczo­ne za jego życia niemal wyłącznie do kraju ojczystego. Prag­nął wejść, jak byśmy to dziś po­wiedzieli - "na rynek europej­ski", do czego bodźca mu do­dał pobyt w Paryżu. Chciał na­pisać wielką operą o niepol­skiej tematyce. Postanowił zre­alizować temat, którym był zafascynowany jeszcze jako kilku­nastoletni chłopiec, dramat Casimira Delavigne'a, mówiący o tragicznym losie hinduskiego pa­riaca (w owych czasach mówio­no nie "parias", a "paria" i stad tytuł opery), zamordowane­go po zdemaskowaniu jego po­chodzenia. Mimo, iż wsławił się walecznością i poświęceniem w obronie ojczyzny, jako człowiek "niskiego" pochodzenia stając w obronie ojca-pariasa, zostaje zasztyletowany przez arcykapła­na, którego córką, darzącą go wzajemną miłością, w nagrodą za swoje zasługi - miał pojąć za żonę.

Pomysł napisania opery w oparciu o ten dramat Moniuszko nosił w sobie niemal całe życie, a otrzymawszy od Jana Chęciń­skiego libretto - przystąpił do jego realizacji. Pracował nad tym dziełem bez mała dziesięć lat. Musiała to być istna męka tworzenia. Jak bowiem tak pol­ski w całej swojej istocie kom­pozytor mógł oddać klimat eg­zotycznych Indii, kraju, w któ­rym nie tylko nie był, ale z któ­rego muzyką może i nie zetknął się. W końcu opera raczej dra­mat muzyczny "Paria" powstał i 11 grudnia 1869 roku na sce­nie Teatru Wielkiego w Warsza­wie odbyła się oczekiwana z du­żym zainteresowaniem premiera.

"Parię" społeczność warszaw­ska przyjęta jak pisze biograf Moniuszki Witold Rudziński "z powagą i szacunkiem, ale bez entuzjazmu". Jeden z recenzen­tów tuż po prapremierze pisał: "Zachwycać się tym utworem trudno, podziwiać go jednak można". I po sześciu przedsta­wieniach "Parię" zdjęto z afisza. Przyprawiło to Moniuszkę o du­że zgryzoty, niektórzy nawet uważają, że mogło to być przy­czyną jego przedwczesnej śmierci (w 1872 roku, miał 53 lata). Sam zaczął powątpiewać w wartość dzieła, które uważał za swoje szczytowe osiągnięcie, czego do­wodem jest jego powiedzenie, że czuje się w nim, "jak Mu­rzyn na biało malowany".

Wznowiono "Parię" w Operze Warszawskiej w 1917 roku i tak­że zeszła szybko z afisza. Prze­leżała w archiwach do czasów Polski Ludowej. W roku 1951, po premierze w Operze Wrocław­skiej - dzieło weszło na drogę pełnej rehabilitacji. Oglądałem wówczas to przedstawianie - zrozumieć nie mogłem, jakie by­ły przyczyny niedoceniania tak ważkiego w twórczości Moniusz­ki - dzieła. Sukces wrocławski "Parii", która z powodzeniem utrzymała się na afiszu przez dłu­gie lata, spowodował zainteresowanie się tym dziełem innych teatrów operowych. Wystawiono "Parię" w Poznaniu (1958), w Bytomiu (1960) i w Gdyni (1972) - wszędzie z długotrwałym po­wodzeniem. Wreszcie zaintereso­wał się tą operą Teatr Wielki w Warszawie, który jej premierą inauguruje działalność dyrektora Stanisława Piotrowskiego i ob­chodzi piętnaście lat działalno­ści w odbudowanym gmachu. Była to chyba godna najwięk­szego szacunku i uznania inicja­tywa dyrektora Antoniego Wicherka, który przed laty wysta­wił "Parię" w Poznaniu.

Zastanawiając się nad powo­jennym odrodzeniem "Parii" można dojść do prostego wnio­sku. Idea moralna i społeczna tego dzieła ma dla nas inną, niż w XIX wieku, wymowę. Po doświadczeniach II wojny światowej inaczej niż nasi poprzednicy odczytujemy dramat ludzi "niższej rasy'" ludzi, których tylko za to, że są pariasami można bezkar­nie mordować. "Paria" nabrała więc po wojnie genialnej wręcz aluzyjności i wzrusza nas nie tylko egzotyką dramatu. Zro­zumiała to należycie Maria Fołtyn, reżyser przedstawienia, eksponując tę czołową ideę dzieła. Dzieła muzycznie zresztą znakomitego. Pomawianie tej muzyki o "eklektyzm", czy też pisanej pod wpływami m.in. Wagnera, którego oper Moniusz­ko zresztą nigdy nie oglądał, znał je najwyżej z wyciągów lub partytur - wcale nie umniejsza jej wartości. Jest ta muzyka zna­komita, Moniuszkowska, nawet w kolorycie - polska; nie tylko dlatego, że wykorzystał w jej prologu kilka fragmentów ze swej kantaty "Milda". Jest to muzyka piękna, (na przykład uwertura - tu grana między prologiem a pierwszym aktem na­leży do najwyższych osiągnięć symfonicznych Moniuszki), jest melodyjna, o prostych na pozór motywach o silnych, emocjonalnych kulminacjach. Wspaniałe chóry godne są najlepszych osiągnięć Verdiego i Wagnera. Antoniemu Wicherkowi należą się gorące słowa uznania za tak świetną kreację tej muzyki. Zna­komicie brzmią chóry, wzmocnio­ne Chórem Męskim Centralnego Zespołu Wojska Polskiego - ca­łość pod dyrekcją Lecha Gorywody. Słowa uznania należą się też wykonawcom głównych ról: Romanowi Węgrzynowi (Idamor), Przemysławowi Suskiemu (Ratef), Jerzemu Ostapiukowi (Akebar), Barbarze Nieman (Neala), o szczególnie Jerzemu Artyszowi (Dżares).

Pretensję jednak można mieć do realizatorów za skrócenie partii baletowych opery, szcze­gólnie wielkiej sceny baletowej ostatniego aktu. Pamiętam, jak zachwycające były we Wrocławiu tańce kapłanek i wojowników, bajader, ludu. Szkoda że za­miast tego uraczono nas nie zawsze udanymi figurami, inspirowanymi reliefami ze staroindyjskich płaskorzeźb i malowideł. Może reżyser uzyskał w ten spo­sób większą zwartość dramatur­giczną, ale czy nie należało oddać całości dzieła, tak, jak stwo­rzył je Moniuszko. Tym niemniej niektóre układy są bardzo pięk­ne, szczególnie w pierwszym ak­cie, co wystawia dobre świadec­two choreografowi - Hannie Chojnackiej. Akcja toczy się w pięknej scenerii - dzieła Jadwi­gi Jarosiewicz.

W sumie zespołowi Teatru Wiel­kiego należą się słowa uznania za to przedstawienie Czytelni­kom zaś gorąco zalecamy obejrzenie go.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji