Artykuły

Czasami zbyt daleko od krzyża

III Festiwal Gorzkie Żale w Warszawie omawia Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku

Prócz spektakli teatralnych, filmów, koncertów liturgicznych program Festiwalu Gorzkie Żale obejmuje także kazania głoszone przez księży w warszawskiej bazylice Świętego Krzyża przez sześć kolejnych niedziel. Te gorzkożalowe rozważania zakończy w Niedzielę Palmową metropolita warszawski ks. abp Kazimierz Nycz. Udział księży w festiwalu powinien być dla organizatorów Gorzkich Żalów, a zwłaszcza Rady Programowej odpowiedzialnej przecież za dobór repertuaru - zobowiązujący. Tak samo zresztą jak nazwa festiwalu oraz jego główna idea "W cieniu krzyża". Jednak tak nie jest, kilka rzeczy wywołuje moje zdumienie.

Na przykład, obok tak znakomitych pozycji, jak monodram Serge'a Merlina "Wyludniacz" [na zdjęciu], filmu Mela Gibsona "Pasja" czy koncertów liturgicznych znalazły się tytuły, które nijak nie przystają do Gorzkich Żalów i rodzą dysonans. Chyba że festiwal, przyjmując nazwę pochodzącą z odprawianego w wielkopostne niedziele nabożeństwa pasyjnego, nie uważa za stosowne odnieść się do wymowy pieśni o męce Pańskiej. Przy takim punkcie widzenia pod winietą Gorzkich Żalów można więc zmieścić wszystko, powołując się przy tym jeszcze na konteksty dantejskie, wszak program skonstruowano wokół "Boskiej komedii" Dantego Alighieri. Tyle że "Boska komedia" jest z ducha chrześcijańska, opowiada nie tylko o piekielnych mękach grzeszników, lecz także prowadzi bohatera od piekła przez czyściec do raju. Nie pozostawia człowieka bez nadziei na powrót do Boga.

Piekło, diabeł w literaturze występują w różnej formie i niosą różne treści. Najważniejsza jest wymowa i pointa utworu. Jeśli rzecz ma odnosić się do kontekstów dantejskich, to element nawrócenia i klimat nadziei powinny być obecne. A jeśli tego nie ma, a jest tylko nurzanie się w piekielnych czeluściach, niezależnie czy na serio, czy na wesoło - to trudno mówić o kontekstach dantejskich. Bo to tylko urwana część całości prowadząca donikąd.

Na przykład, co ma wspólnego z Gorzkimi Żalami przywieziony z Teatru Witkacego w Zakopanem spektakl Andrzeja Dziuka "Bal w operze" według poematu Juliana Tuwima? Próżno tu szukać owego światełka nadziei, tak nieodzownego przecież, jeśli spektakl ma mieć odniesienia do nazwy festiwalu, a także do przesłania "W cieniu krzyża" (przyświecającemu festiwalowi) oraz do myśli zawartej w "Boskiej komedii". Owego światełka nie ma też - i być nie może, bo i w tekście nie figuruje - w spektaklu Teatru STU z Krakowa "Rozmowy z diabłem". Przedstawienie składa się z dwóch części, dwóch monodramów, oba według tekstu Leszka Kołakowskiego i oba w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego. Pierwszy monodram, "Orfeusz" w wykonaniu Grzegorza Gzyla, miał swoją premierę na festiwalu. "Tańczy, śpiewa, recytuje" - tak żartobliwie, ale też i ironicznie określa się aktorstwo, które zaprezentował Gzyl, wygłupiając się na scenie, trzymając w garści podkasaną tunikę i robiąc głupawe miny do widowni. Że nie wspomnę już o wypowiadanym tekście, w którym nie wiadomo, o co chodzi. Czy to ma być skecz kabaretowy marnej jakości, parodia Orfeusza czy też prześmianie idei festiwalu? Żałosny widok.

Na zupełnie przeciwstawnym krańcu mieści się część druga przedstawienia, czyli monodram "Wielkie kazanie księdza Bernarda" w doskonałym wykonaniu Jerzego Treli. Wielkie aktorstwo, porównywalne nawet z Serge'm Merlinem. Artystycznie rzecz bez zarzutu, ale wymowa daleka od wspomnianego światełka nadziei. Tytułowy ksiądz Bernard okaże się diabłem. Nic szczególnego, jak mówi przysłowie, najwięcej diabłów krąży nie w miejscach rozpusty (bo tam już zrobiły one swoją robotę, pilnują tylko, by nadal wszystko szło po ich myśli), a w pobliżu miejsc i ludzi bliskich świętości. Tam trwa wielkie kuszenie. Przebrany za księdza Bernarda diabeł w finale odkrywa swoje karty, że niby dla dobra człowieka został diabłem. Bo zło można tylko jeszcze większym złem pobić, diabła zwyciężyć drugim diabłem - powiada. Przerażające przesłanie.

Zupełnie nie znajduję też powodu, dla którego w ramach Gorzkich Żalów zaprezentowano irański film "Mesjasz" opowiadający o życiu Jezusa... w wersji muzułmańskiej. Nie ma tu Chrystusowej męki, a więc i jej zbawczego sensu, nie ma ukrzyżowania Pana Jezusa, bo zamiast Niego ukrzyżowano Judasza, myśląc, że to Jezus, ponieważ Judasz (nie z własnej woli) przybrał twarz i sylwetkę Jezusa. Nie ma też Zmartwychwstania Pańskiego, Pan Jezus zaś bez żadnego uszczerbku na ciele został wzięty do Nieba. Zastanawiam się, jak zareagowaliby wyznawcy Allaha, gdyby polski reżyser zrealizował film o religii muzułmańskiej czy o Mahomecie niezgodnie z Koranem, a nawet wbrew Koranowi. W sytuacji, gdy chrześcijanie są dziś mordowani w różnych częściach świata przez muzułmanów, u nas nobilituje się irański film stanowiący zaprzeczenie prawdy zawartej w czterech Ewangeliach kanonicznych. A pokazanie go w ramach festiwalu, w Wielkim Poście, i to jeszcze w piątek, zakrawa na diabelską sztuczkę. Czyżby więc Festiwal Gorzkie Żale w ramach poprawności politycznej i nadgorliwie pojętego dialogu religijnego zatracił granice?

Natomiast wspaniałą, dostarczającą wielu wzruszeń i doznań artystycznych część festiwalu stanowią koncerty liturgiczne. Jak co roku zresztą. Świetnie dobrane utwory, na wysokim poziomie muzycznym, wokalnym i we wspaniałej oprawie plastycznej, którą stanowią naturalne wnętrza świątyń. A już koncert Greckiego Chóru Bizantyjskiego, którym dyrygował Lykourgos Angelopoulos... wprost nie do zapomnienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji