Artykuły

Głośny Dostojewski

"Zbrodnia i kara" w reż. Andrzeja Bubienia w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Recenzja Grzegorza Giedrysa w Gazecie Wyborczej-Toruń.

Z mroku wyłaniają się dwie postacie. Światło dzieli ich twarze na pół, tworząc androgyniczne oblicze kogoś, kto z okrutną drobiazgowością opisuje zbrodnię - tak rozpoczyna się "Zbrodnia i kara" Dostojewskiego w inscenizacji Andrzeja Bubienia.

Toruński Teatr Horzycy postanowił odtworzyć epicki rozmach wielkiej powieści Dostojewskiego. W inscenizacji "Zbrodni i kary" Andrzej Bubień proponuje zatem widzom niemal trzygodzinne widowisko. Reżyser wybrał z arcydzieła Dostojewskiego fragmenty najcelniej opisujące kondycję człowieka rozpiętego tragicznie między własną zuchwałością, a wyrzutami sumienia. Bubień ominął mielizny dłużyzn: klasyczny tekst Dostojewskiego w inscenizacji toruńskiego reżysera trzyma za gardło i ani na chwilę nie puszcza. Ale po premierze rodzi się wątpliwość: czy sprawna adaptacja przy zaledwie poprawnej realizacji teatralnej może obronić ten spektakl?

Amerykańscy recenzenci w chwili, gdy wybitny aktor dominuje całkowicie nad przedstawieniem, komentują "He steals the show" - on zawłaszcza dla samego siebie całe widowisko. Filip Frątczak w roli zbrodniarza Raskolnikowa tak właśnie uczynił, stawiając na zbyt czytelną i dosłowną ekspresję, którą starają się naśladować inni aktorzy. Frątczak gra na jednym rejestrze emocji - mimiką i decybelami. Jego bohater krzyczy nawet w miejscach, które miałyby u widzów wywołać wzruszenie. Prawdziwy głos Raskolnikowa - zuchwały, obsesyjny, ale i chwiejny - nie ukrywa się w krzyku. W decybelach nie da się zmieścić jednocześnie bólu, moralnego zagubienia, odrzucenia świata i lęku zbrodniarza przed karą. Krzyk wstrząsa, ale niczego nie tłumaczy. Jest niesemantyczny, mniej wymowny od scenicznej ciszy.

Aktorzy Teatru Horzycy z trudem radzą sobie z silnie emocjonalnym tekstem Dostojewskiego. W chwili wysokiego napięcia nerwowego wspinają się na meble. Matylda Podfilipska, aby wyrazić żal Soni po stracie przyjaciółki, kamienieje w akrobatycznej pozie uczepiona wezgłowia swojego łoża. Frątczak, prowadząc monolog przyrównujący ludzi do wszy, jak krwiożerczy insekt wskakuje na mały zydel. Postaci ożywają na krótko, gdy aktorzy cichną i mówią szeptem. Ale nawet opis więzi Raskolnikowa z matką (w tej roli Ewa Pietras) nie przekonuje i nie wydobywa z Dostojewskiego niemal modlitewnej konfesyjności.

Bubień nie mógł się też zdecydować, jak odmalować zażyłość rodzącą się między Raskolnikowem a Piotrem Piotrowiczem, prowadzącym śledztwo w sprawie podwójnego morderstwa. W pewnym momencie rozmarzona twarz Marka Milczarczyka grającego śledczego niejednoznacznie blisko pojawia się obok ust Frątczaka. Innym razem aktorzy obdarzają się długim, powłóczystym spojrzeniem, ale w końcu ze wstrętu czy nieśmiałości odwracają twarze. Budowanie relacji między postaciami za pomocą tego rodzaju kokieterii nie wydaje się tu zbyt szczęśliwym rozwiązaniem.

Milczarczyk znakomicie wypadł w roli Piotrowicza. Zagrał go z takim szelmostwem, że w istocie przypominał sędziego śledczego. Na Raskolnikowa zastawiał zmyślne psychologiczne i retoryczne pułapki. Był czuły i oschły, niekonkretny i precyzyjny, nieprzystosowany i praktyczny, a nadto insynuował i wyjaśniał, formował zarzuty i przyznawał się do własnych błędów. Milczarczyk gładko przechodził od agresji do nadmiernej poufałości. Jego Piotrowicz był łowcą, a Raskolnikow - jedynie zwierzyną łowną, na którą z wolna zaciąga się sieć.

Na uwagę z pewnością zasługuje ilustracja muzyczna do spektaklu, którą opracował bydgoszczanin Piotr Salaber. Kompozytor wykorzystał motywy z liturgii ortodoksyjnej i sprawnie poruszał się w charakterystycznym stylu prawosławnej chóralistyki. Zaś scenografia Aleksandry Semenowicz przedstawia się oszczędnie, wręcz ubogo. Przez ściany zamykające z boków i frontu scenę puszczono skosem ciężką belkę o barwie rdzy. Scena po scenie dekoracje przytłaczają, ściskają przestrzeń, potęgują napięcie. Irytować może jedynie sposób, w jaki scenografia zmienia się na oczach widza. Tak jak w toruńskim "Wiśniowym sadzie" w inscenizacji Bubienia konstruują ją postacie przebrane w czarne płaszcze i czarne kapelusze. Wyglądają niemal tak samo: jak funkcjonariusze tajnej policji.

Czy toruńska "Zbrodnia i kara" na swoją obronę ma jedynie arcydzieło Dostojewskiego? Na razie wydaje się, że tak. Tej nieznośnej dosłowności decybeli z pewnością przydałaby się aktorska kosmetyka. Następne spektakle mogą jednak zatrzeć pierwsze wrażenie. Za wcześnie na ostateczny wyrok w sprawie tej "Zbrodni".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji