Artykuły

Wieczór "z pomysłami"

ONIEGDAJ publiczność na komediach bawiła się wesoło, co jednakowoż nie było równoznaczne z brakiem refleksji, niewesołej czasem. Dzisiaj o mądrą komedię w teatrze coraz trudniej, a i śmiać się nie bardzo jest z czego. Pewne nadzieje - o naiwności! - wiązał wasz recenzent z przygotowanym w Teatrze "Wybrzeże", wystawianym właśnie "Wieczorem Trzech Króli" Szekspira. Miast mądrej zabawy, zaaferowano jednak publiczności tasiemcowe przedstawienie "z pomysłami".

Na ileż to sposobów wystawiano już Szekspira! Także "Wieczór Trzech Króli", o czym dowiedzieć się można z bardzo interesującego artykułu Andrzeja Żurowskiego, poświęconego teatralnej historii tego dramatu w Polsce, a zamieszczonego w programie teatralnym przedstawienia (ponieważ ostatnio wyraziłam kilka cierpkich uwag na temat programów T. W., z okazji ostatniego wołam - to jest to!).

Można grać "Wieczór..." tylko ku ogólnej wesołości, płynącej z rozlicznych przebieranek i zabawnego qui pro quo, i tak też wystawiano ten utwór niejeden już raz. Ale przecież będzie to tylko ślizganie się po powierzchni. Bowiem - jako się rzekło - mądra komedia ma to do siebie, że wśród śmiechu pojawia się refleksja, czasami pytanie w tonie o wiele bardziej serio niż przedstawiane perypetie. W tym miejscu czas zatem postawić pytanie jak ma się rzecz cała w wypadku gdańskiego przedstawienia, przygotowanego przez Ryszarda Majora? Spektakl rozpoczyna, prowadzi i zamyka - Błazen. Jest on jakby "mistrzem ceremonii" całego przedsięwzięcia:. Stale obecny na scenie prowokuje lub wręcz zmusza postacie dramatu do takich, a nie innych reakcji i zachowań. W zamyśle reżysera to właśnie Błazen ma być kimś serio, w przeciwieństwie do wszystkich innych, biorących udział w nieustającej grze pozorów. Ma jednakowoż Błazen "swojego" człowieka wśród czeredki przebierańców. I to nie byle kogo, bo Violo-Cezorio-Sebastiana. Postać Violi i Sebastiana (a zarazem i Cezaria) gra bowiem ta sama aktorka - Elżbieta Gaetel. I tak wspólnymi siłami ów doborowy duet "robi w konia" swoich komparsów: Orsina i Antonia - homoseksualistów, Czkawkę i Chudogebę - opojów i obiboków, Malvolia - zakochanego bałwana oraz Olivię, która zresztą najgorzej no tym wszystkim wychodzi. Bowiem kiedy u Szekspira w finale wszystko kończy się podwójnym małżeństwem, gdyż każdy w końcu decyduje się na jeden z możliwych układów, tutaj Oliivia zostaje z... kukłą. Błazen, który przez cały czas porusza wszystkimi jak marionetkami, wprowadza na koniec, w scenie konfrontacji bliźniaków, Sebastiana - marionetę właśnie! Tylko po co?

Błazna gra Stanisław Michalski. Miał on chyba - przynajmniej mnie się tak zdawało - być owym filozofem skrytym za maską błazna, który z wyrozumiałością dobrego Boga Ojca patrzeć będzie i góry, acz dobrotliwie na swoją trzódkę. Tymczasem Błazen-Michalski zachowuje się jak właściciel menażerii, a jego prywatność jest chwilami wręcz żenująca (to i co i tego, że na premierowej widowni sporo znajomych?).

Elżbieta Goetel gra wszystkie swoje postacie z chłopczykowatym urokiem giermka. Na marginesie - dobry pomysł różnicowania postaci za pomocą doklejanych na oczach widzów wąsów, gdzieś w połowie przedstawienia zagubił się. Nie wiadomo, czy z woli, reżysera, czy też przez niedbałość aktorki. Jednak z faktu, iż jednocześnie kreuje ona i kobietę i mężczyznę, nic nie wynika. A przecież mogłaby, szczególnie w zderzeniu z Orsinim i Antoniem (homoseksualiści wszak!) gdzie owe piramidalne omyłki damsko-męskie mogłyby nabrać głębszego sensu. Wszak skazani na jedna płeć, czy w zakamarkach naszej duszy nie buntujemy się czasem z tego powodu? Niektórzy zbuntowani zdążyli już zresztą zmienić płeć, o czym dowiadujemy się raczej z gazet niż własnego doświadczenia, ale jednak...

Szekspirowskie pytanie o kres przebieranek, o naszą własną autentyczną twarz, którą skrywamy za maskami przybieranych po kolei w życiu ról, rozpłynęło się w powodzi reżyserskich pomysłów. Mało tego. Reżyser chciał koniecznie, aby było śmiesznie. Owych "uśmieszniających" zabiegów jest tutaj bez liku, ale publiczność jakoś nie zrywa boków ze śmiechu, raczej wierci się nerwowo w krzesłach. Postacie Czkawki Chudogęby - wszak są to istne perełki komizmu, trzeba tylko nadać im blaski, o też czynili najprzedniejsi aktorzy naszych scen.

Jak wygląda Chudogęba u Majora? Gra go Sławomir Lewandowski, aktor słusznego wzrostu, odziany w papuzie szatki. Natura obdarzyła Lewandowskiego twarzą o dużej vis comica, co podkreśla jeszcze ogolona na kolano głowa, stercząca na wyciągniętej szyi. Ale tego wszystkiego jeszcze mało. Każe reżyser przez cały czas robić Chudogębie na drutach. Jeszcze mało. Wełnę za nim nosi na czarno ubrana dziewica zastygająca w dziwacznych pozach, do siadu "na barana" na Chudogębowych barkach włącznie. Nie wszystkie to jeszcze pomysły, tyczące tej postaci i tylko osobowości i talentowi aktora zawdzięczać najeży, że przebił się jakoś przez to wszystko. Nie można niestety powiedzieć tego samego o Czkawce w wykonaniu Edwarda Ożany, który jakoś nie bardzo mógł się odnosicić wśród mnóstwa buteleczek uwieszonych mu u pasa i wielu innych jeszcze imponderabiliów.

Teatr potrzebuje pomysłów - wielu i ciągle nowych. Ale jak wiadomo, pomysł pomysłowi nie równy. Jeżeli tłumaczy on się w całościowej koncepcji przedstawienia, jeżeli odkrywa dotychczas jedynie, przeczuwane (albo i nie) sfery znaczeń - wszystko jest w porządku i należy bić brawo. Jeżeli natomiast nie służy niczemu, wówczas lepiej go nie mieć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji