Artykuły

Piekielne igraszki

Na próbie pistolet osmalił piersi aktorki. Partner za blisko przystawił lufę. Na próbie generalnej aktor grający główną postać rozciął sobie dłoń. Zastąpił go kolega. Premiera "Sonaty Belzebuba" Witkacego w Teatrze Miejskim w Gdyni odbyła się ponad miesiąc temu. Ofiar nie było.

Pojechałem na premierę z względów sentymentalnych. Dyrektorem teatru jest Julia Wernio. Do niedawna szefowa wrocławskiego Teatru Współczesnego. Chciałem zobaczyć, jak idzie jej na bałtyckich piaskach. Teatr Miejski mieści się w budowli będącej wykwitem siermiężnej architektury lat siedemdziesiątych. Wewnątrz jest ciekawiej. Foyer z barem (alkohol!) i sala na trzysta miejsc.

Witkacy to uparty facet

Czytałem i oglądałem sporo jego dramatów. Odnoszę nieodparte wrażenie, że ciągle pisał tą samą sztukę.

"Sonata Belzebuba". Pałacyk gdzieś na węgierskiej wsi. Mordowar - oaza artystów i poszukiwaczy metafizycznych. Jest ciocia arystokratka, jest seksualnie nabrzmiała nastolatka, młody człowiek żądny życia, kobieta fatalna. I jest artysta muzyk, który chce stworzyć dzieło swego życia - sonatę Belzebuba. Utwór, który przeniesie go w metafizyczny wymiar.

Witkacy uparcie twierdził, że historia ludzkości się kończy. Kończy się czas wielkich jednostek, nastaje era miałkiej, szczęśliwej, ale wegetującej bezmyślnie masy. Socjalizm czy liberalizm, których panowanie jest nieuniknione, przyśpieszają ten proces. Dla Witkacego sztuka była ostatnią ostoją ducha. To właśnie artysta, choćby za cenę władnego życia, albo dzięki niej, jest w stanie wznieść się na szczyty metafizycznych dreszczy. Poznać tajemnicę istnienia. Zrozumieć jedność w wielości.

Gdzie jest dyrektor

Prasa Trójmiasta co raz zadaje to pytanie. Poprzedni dyrektor Teatru Miejskiego został usunięty w wyniku buntu zespołu. Podobno kryły go władze miasta. Dlaczego? Seks to potężna siła. Teraz dyrektor ma sprawę sądową. Ktoś nie może doliczyć się pieniędzy. Oskarżony nie stawia się na rozprawy. Stąd zainteresowanie dziennikarzy.

Julio Wernio wyskoczyła z Wrocławia na fali pałacowych rozgrywek. Władze miasta jej nie kryły. Zadziwiająca jest zależność artysty od ludzi trzymających kasę.

Czy o tym pisał Witkacy? Może o tym. "Sonata Belzebuba" to opowieść o życiu, które przecieka nam między palcami. Jedni kochają pieniądze, inni ptaszki nad miedzą, jeszcze inni wypruwają sobie żyły nad sztalugami czy partyturą. Ale wszystkich dosięgnie nienasycenie. Niemożność połączenia bełkotu życia z mroczną tajemnicą istnienia, przeczuciem innego wymiaru.

Piekło jak kabaret

Na początku przedstawienia aktorzy spotykają się przy kawie w foyer. Siedzą. Nudzą się. Potem prowadzą swe gry już na scenie. Muzyk Istvan Szentmichalyi (Artur Rzegocki) marzy o napisaniu swej sonaty. Krystyna Ceres (Sylwia Głaszczyk), zwariowana nimfetka, uwodzi kogo się da. Kobieta fatalna, Hilda Fajtcacy (Dorota Lulka), potwór seksu, jakich wiele u Witkacego, wabi i nęci płcią. W rolę Belzebuba, przywódcy duchowego Istvana, wciela się Joachim Baltazar de Campos de Beleastadar (Andrzej Słabiak). Według mnie najciekawsza rola spektaklu. Spokojny Mordowar zamienia się w piekło. Pierwszy akt to diabelski, symultaniczny plan. Rozmowy toczą się jednocześnie, zmieniają plany, przegrupowują grupy. Do tego muzyka. Większość rozmów prowadzonych jest z muzyką w tle (świetne kompozycje Roberta Kanaana). To daje wrażenie fantastyczności sytuacji, wspomaga też powykręcany, sztuczny język autora. Odniosłem wrażenie, że realność jest zawieszona. Świat na niby, gra jako sposób na istnienie. Przy tym aktorzy realizują coś, co można nazwać manierą wystawiania Witkacego: intonują niezgodnie z logicznością dialogu (wybuchają krzykiem lub jęczą), wykręcają się w przedziwnych pozach. Przy takich założeniach, nie dziwi, że piekło przypomina kabaret. Jak inaczej można pokazać tak poważne miejsce?

A potem w trasę

Po premierze bankiet. Trójmiejska elita w wieczorowych strojach. Wódką ale w niedużych ilościach. Rozmowy, ale stonowane: "Kochana, była u mnie telewizja. Nakręcili program: Wyjątkowi i w kolorze!". "Moja droga! U mnie byli w zeszłym tygodniu i nakręcili dwa razy dłuższy!". I tak dalej. Istvan napisał w końcu swoją sonatę. Dał z siebie wszystko. I powiesił się. Belzebub - Joachim Baltazar zabrał mu ją i wykonał sam, jako pianista. Spektakl kończy się, gdy fałszywy Belzebub wyrusza na światowe tournee. Tajemnica sztuki zamieniona na szmal. Samo życie.

Niech żyje Witkacy

Julia Wernio chciała zaprzeczyć tezie, że Witkacy to hermetyczny, trudny autor. Myślę, że to jej się udało. Muzyka, ruch, światło, zabawne, realistyczne scenki w II akcie pchały spektakl do przodu. Potwierdziła to publiczność, wielokrotnie wywołując aktorów oklaskami. W naszych dziwnych czasach sprawdzają się nawet tacy dziwni autorzy. Szkoda tylko, że odtwórca postaci muzyka, a wiec kluczowej roli przedstawienia, nie przekonał mnie. Zabrakło wiarygodności.

Echa Wrocławia

W przedstawieniu występuje dwójka aktorów znanych z desek Wrocławia: Sylwia Głaszczyk (ponętna dziewczynka) oraz Maciej Kowalewski, na zmianę odtwarzający rolę kompozytora - samobójcy. W przerwie spektaklu wystąpiła grupa teatru tańca "Dada non Bzdülöw") Leszka Bzdyla, znanego z offowych działań w mieście nad Odrą. Ich ostry, dynamiczny taniec do tekstu "Niezidentyfikowane szczątki ludzkie czyli historia prawdziwej miłości" robi wrażenie. Zwłaszcza, że został wykonany w przestrzeni foyer - a więc w miejscu surowym, nieteatralnym.

Do Wrocławia wróciłem rannym ekspresem. Boże, diabelska wycieczka. Ale warto było.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji