Artykuły

Metafizyczne dreszcze

W latach 80. na łamach tygodników literacko-artystycznych (a jakże, były!) toczyła się dysputa na temat repertuaru naszych scen. "Gdzie spojrzeć: Witkacy, Gombrowicz i Mrożek, Witkacy, Gombrowicz i Mrożek" - pienił się jeden ze "słusznych", tzn. słusznie nie wystawianych autorów. W nadzwyczaj kryzysowych - jak się wówczas uważało - dla naszej kultury latach 80. katastroficzna dramaturgia Stanisława Ignacego Witkiewicza stanowiła podstawę repertuaru polskich teatrów. W niejednoznacznych w wymowie dziełach scenicznych autora "Sonaty Belzebuba" roiło się od perfidnie inteligentnych, zakamuflowanych aluzji, zwrotów i spostrzeżeń, wielce użytecznych przy podszczypywaniu mało kochanej władzy.

Dzisiejszy, inny już układ stosunków politycznych i społeczno-ekonomicznych w Polsce sprawił, że Witkacy z dnia na dzień zniknął ze scen. Czyżby wraz ze zmianą systemu przestał być przydatny dla dyrekcji teatrów i atrakcyjny dla widzów? Może już nas nie bawi, nie drażni i nie prowokuje tak, jak niegdyś? Najnowsza premiera "Sonaty Belzebuba" w Teatrze Miejskim w Gdyni w inscenizacji Julii Wernio - otwierająca nowy sezon i kadencję dyrektorską reżyserki - zaprzecza takim domniemaniom. Oczywiście, pod warunkiem, że widz oczekuje od Witkacego czegoś więcej niż łatwej aluzyjności politycznej, która w utworach autora "Szewców" była jedynie pretekstem do rozważań ogólniejszej natury i zaproszeniem do dyskusji na tematy istotne. "Sonata Belzebuba, czyli Prawdziwe zdarzenie w Mordowarze", ze swoimi spostrzeżeniami na temat znaczenia i kondycji twórcy, znakomicie wpisuje się w naszą epokę zasadniczych przewartościowań, w której sztuka spychana jest na margines zainteresowań, a jej "kapłani" - artyści grają role życiowych pariasów.

Wystawienie "Sonaty Belzebuba" jest możliwe tylko wtedy, gdy teatr upora się z problemem muzyki i znajdzie odpowiedniego wykonawcę roli Baleastadara (Belzebuba). Muzykę, która według mordowarskiej legendy musiałaby przewyższyć "nie tylko sonaty Mozarta i Beethovena, ale wszystko, co było i mogło być w muzyce stworzone: taką sonatę, jaką by sam Belzebub napisał, gdyby był kompozytorem", poważył się stworzyć Robert Kanaan. Skutek? Nie do wypowiedzenia... Do wysłuchania - do czego gorąco namawiam. Muzykę Roberta Kanaana, która w finale spektaklu rozpłomienia fortepian (fantastyczna scenografia Elżbiety Wernio) gra Andrzej Słabiak (Joachim Baltazar de Campos de Baleastadar), odtwórca tej demonicznej roli wprost wymarzony. Słabiak jest jednym z niewielu aktorów, którzy posiadają autentyczny (?) diabelski błysk w oku. Ma do tego znakomite "ucho muzyczne" i należyte przygotowanie wokalne (współpracuje z gdyńskim Teatrem Muzycznym - m. in. jako Javert w "Les Miserables"). Swoją rolę Księcia Ciemności poprowadził z niezwykłą kulturą sceniczną. Przejścia od ludzkiej postaci Baltazara do diabelskiej - Belzebuba są prawie niedostrzegalne. Aktor jest przy tym tak szatański, jak tylko człowiek być potrafi. Ekscytująca rola, znakomita forma aktorska.

W zespole Andrzej Słabiak znalazł dobrych partnerów w osobach Doroty Lulki (Hilda Fajtcacy - gościnnie) i Mariuszu Żarneckim (Hieronim baron Sakalyi). Szkoda tylko, że Artur Rzegocki (Istvan Szentmichalyi) gra swoją rolę tak, jakby był już "wyssany" z talentu przez Baltazara-Belzebuba na początku sztuki, a nie dopiero w trzecim akcie.

Julia Wernio zaproponowała spektakl, w którym każdy znajdzie coś dla siebie: młodzież - muzykę, nie przygotowany widz - urzekającą "piekielną" scenografię i stylowo-ekscentryczne kostiumy, a widz przygotowany - dodatkowo metafizyczne dreszcze artystycznych spełnień. Propozycja artystyczna nowej dyrekcji ma określony (wysoki) znak jakości. Miejmy nadzieję, że docenią to widzowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji