Artykuły

Przedstawienie Fredry we wsi Głuchy

Bardzo malowniczy i lubiany przez filmowców dworek Cypriana Kamila Norwida we wsi Głuchy był scenerią najnowszego spektaklu Krystyny Jandy. Aktorka postanowiła po latach wrócić do nieśmiertelnych Fredrowskich "Ślubów panieńskich". W utworze tym wystawiła wkrótce po ukończeniu warszawskiej PWST. W spektaklu reżyserowanym przez Jana Świderskiego grała Anielę. Teraz sama wyreżyserowała ten utwór i zagrała w nim postać pani Dobrójskiej. Rolę Anieli i Klary grają absolwentki warszawskiej i krakowskiej szkoły teatralnej Magda Smalara i Agnieszka Podsiadlik. W Radosta wcielił się Jerzy Stuhr, w Gustawa - Adam Woronowicz, w Albina - Michał Piela. W roli Jana zobaczymy Gustawa Lutkiewicza.

Krystyna Janda

Czytam pamiętnik, wspomnienia córki Aleksandra Fredry, wiem wszystko - co lubił jeść, jakie miał usposobienie, charakter, znam anegdoty rodzinne Fredrów, czy ją często przytulał, czy nie, jaki miał stosunek do żony, ale nie ma słowa o tym, że pisał! Ani jednego słowa! Jakby w życiu nic nie napisał, a prowadził tylko majątek i był sobie takim zwykłym codziennym panem! Natomiast wiele córka Fredry pisze o swoich i rodzeństwa ambicjach literackich i artystycznych. Zdumiewające!

- Z Fredrą spędziłam dość dużo czasu na scenie, bo była i Aniela w "Ślubach panieńskich" w Ateneum, a potem żona w "Mężu i żonie" w Teatrze Powszechnym - mówi Krystyna Janda. - Oba spektakle graliśmy dość długo. Jestem wielką miłośniczką hrabiego Aleksandra i zawsze tęsknię zarówno do jego wiersza, jak i poczucia humoru. Przede wszystkim jednak do umiejętności obserwacji ludzi. On zawsze mówił o nas z czułością, ale też potrafił ukazać nasze słabości, śmiesznostki. Słusznie powiedział Wojtek Pszoniak, że mamy w Polsce tradycję grania Fredry na koturnach. W pałacowej dekoracji. Ja postanowiłam to zmienić. Uważam, że to powinno dziać się w małym szlacheckim dworku, gdzieś na prowincji, pod Lublinem, tak jak zostało napisane.

Aktorka przyznaje, że spośród ostatnich inscenizacji utworu spore wrażenie zrobił na niej spektakl "Magnetyzm serc" Grzegorza Jarzyny w warszawskich Rozmaitościach.

- Uważam, że był naprawdę wspaniały. Jeden z najważniejszych, jakie widziałam w życiu. Tyle że z Fredrą właściwie nie miał wiele wspólnego, oprócz samej anegdoty. Kiedy zobaczyłam przedstawienie Jarzyny, zaczęłam się śmiać, bo gdyby mi ktoś powiedział, że w Fredrze można nawet w średniówce zrobić 15-minutową pauzę, to bym zaczęła inaczej myśleć o tym zawodzie - mówi z uśmiechem aktorka.

Krystyna Janda przyznaje, że starała się opowiedzieć tę historię jak najbardziej współcześnie. Mówi, że kiedy przystępowała do pracy, już po pierwszej lekturze szybko przypomniała sobie cały utwór. Jego specyficzną melodię.

- Myślę, że w pracy z kolegami bardzo precyzyjnie określiłam, jak to ma wyglądać. Pracowałam z nimi tak, jak byśmy uczyli się utworu muzycznego. Znalazłam przede wszystkim wspaniałych aktorów. Zaprosiłam do współpracy świetnych kolegów, Jerzego Stuhra i Gustawa Lutkiewicza, oraz bardzo utalentowaną młodzież. Adasiowi Woronowiczowi zaproponowałam najtrudniejszą rolę. Żeby zagrać Gustawa, trzeba rzeczywiście dużo umieć, a jednocześnie mieć w sobie wdzięk młodości. A Adam, jak sądzę, stoi u progu wielkiej kariery. Ze swym talentem ma szansę wspiąć się na wyżyny aktorstwa. Dawno nie było kogoś takiego, z takimi możliwościami. Obserwujemy go i jesteśmy w nim zakochani. Z młodymi aktorami jest pewien problem. Nawet jeśli mają łatwość techniczną i wyobraźnię, to najczęściej są puści w środku.

Magda Smalara i Agnieszka Podsiadlik - Aniela i Klara - mają zadatki na świetne aktorki charakterystyczne. U mnie naprawdę zagrały cudnie. A proszę zobaczyć jak słodki jest Albin Michała Pieli. Jestem zadowolona z tych "Ślubów", bo, po pierwsze, udało się zagrać komedię charakterów, a po drugie, ci młodzi ludzie są na ekranie po prostu rozkoszni. Musimy tylko napisać podanie do dyrekcji Teatru Telewizji, by dała nam trochę więcej czasu ekranowego. Nasz spektakl trwa godzinę i 40 minut i w żaden sposób nie da się go zagrać krócej.

We wsi Głuchy późne kolacje po zdjęciach odbywały się w otoczeniu licznych zwierząt. Jak skrupulatnie wyliczyła pani reżyser, były tam cztery psy, sześć kotów, pięć pawi, cztery perliczki, dziesięć koni, dwa źrebięta, trzy kozy, duża liczba kaczek, kur i innego drobiu. Naturalną koleją rzeczy wieczory zawsze kończyły się na rozmowach o zwierzętach, ich charakterach, śmiesznościach, zwyczajach, indywidualnościach.

Adam Woronowicz

Kiedy usłyszałem, iż Krystyna Janda ma zamiar reżyserować "Śluby panieńskie" i ma dla mnie rolę, byłem pewien, że chodzi o Albina. Z tą postacią zdecydowanie bardziej bym się identyfikował. Rola Gustawa to ogromne wyzwanie. Wystarczy sobie uświadomić, ilu wielkich aktorów się z nią zmierzyło. Nie jestem typem amanta, więc Gustaw, szczególnie w relacjach z kobietami, wydawał mi się dość daleki. Ta postać była dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem. Dotychczas zawsze ufałem reżyserowi i byłem bardzo otwarty na jego uwagi. Tak było i w tym przypadku. Podczas pracy Krystyna Janda naładowana była taką energią, że mało kto mógł jej dorównać. Przy tym wulkanie, ja czułem się jedynie małym gejzerkiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji