Artykuły

Kto morduje nam Czechowa

"Trzy siostry" w reż. Piotra Ratajczaka w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze. Pisze Zdzisław Haczek w Gazecie Lubuskiej.

Dla kogo "Trzy siostry" Czechowa to biel sukni zapiętych po szyję, mundurów lśniących dystynkcjami, pni brzozowych, z najnowszego spektaklu Lubuskiego Teatru wyjdzie zaczadzony. Nawet jeśli się dymu nie nawdycha, bo z sali wcześniej ucieknie.

Ale jak chce się spektakl w reżyserii Piotra Ratajczaka zobaczyć do końca, to jakże tu nie wdychać? Wszak finałowe zadymienie sceny i widowni trwa ładnych parę minut. Przecież to niedotlenieniem grozi.

Zaciągamy się więc owocem weny P. Ratajczaka.

A tu już w prologu nasi Rosjanie sprzed 110 lat podejrzanie mechanicznie po scenie spacerują, jakimś nerwowym gestem powietrze czarują. Wreszcie kurtyna (ta właściwa) - idzie w górę, wielka platforma jedzie ku widzom. Masza, Olga, Irina, Kułygin, Solony... - bardziej figury niż postacie dramatu Antoniego Czechowa - odgrywają coś na kształt komedii obyczajowej prowincjonalnego rosyjskiego salonu. Gdzie osierocone siostry wzdychają za utraconą 11 lat temu Moskwą: życiem beztroskim, radosnym, pełnym. Bo cóż tu teraz? Irina trajkocze o pracy, 28-letnia Olga biadoli nad swoją starością, Maszę, którą w wieku lat 18 wydano za prostaka, ten na "konieczny" spacer ciągnie... Jedyne możliwe "trzęsienie ziemi" to wizyta podpułkownika Wierszynina.

Ale "chroniony całe życie przed pracą" Tuzenbach już wieszczy, że nadciąga coś wielkiego, zanosi się na ogromną, wspaniałą burzę, która wkrótce wymiecie ze społeczeństwa lenistwo, obojętność, niechęć do pracy, zgniłą nudę...

Piotr Ratajczak do spółki z dramaturgiem Janem Czaplińskim nie po to jednak urwali wskazówki scenicznemu zegarowi, byśmy tkwili w niespełnieniu i beznadziei z początku XX wieku do finałowych westchnień "Trzeba żyć!", "Trzeba pracować".

Fundują prawdziwą burzę. Z terrorem szarego munduru gułagu, z musicalową destrukcją w industrialnym rytmie "Das Modells" elektroników z Kraftwerku, egzekucją marzeń o społeczeństwie równości. Teledyskowa rewolucja z galerią w tle (Hitler, Stalin, Che...) wypluwa w końcu bohaterów Czechowa w czasy współczesne, zatomizowane. Tu każdy ma swój mikrofon, do którego krzyczy swoje racje, swoje rozczarowanie.

O ile wcześniejsza hekatomba totalitaryzmów - choć korzysta z wytartych ikon - ma w sobie coś ożywczego, efektownie anektuje multimedialnym show całe światło sceny, o tyle "czasy wolności" to akademia. Statyw i smycz mikrofonu, który połknie wszystko. Karabinową wyliczankę, ilu Żydów i w jakim obozie spalono. Lekarski wywód na temat stopni oparzenia ciała. Paragrafy feminizmu... Jakżeż drażni ten język medialnych doniesień, komunikatów, pasków z tv. Język Czechowa zostaje tu zagadany, zabity. Czy zamordowali go jednak Ratajczak do spółki z Czaplińskim? Czy też wolność wytęsknionego nowego, wspaniałego świata?

Świata, gdzie dawny służący w lśniącym metalem garniturze, wykłada, że żeby osiągnąć sukces, trzeba "mieć jaja" jak on, czyli z żelaza. Świata, gdzie poniżana przez Nataszę służąca aportuje na kolanach, sunąc za mikrofonem... Plakatowość współczesnej części spektaklu bywa przełamywana. Robi to choćby Masza, która teraz w czerwonej sukience piękną ruszczyzną wymienia Iljiczów Uljanowów Leninów, Wissarionowiczów Stalinów i innych, którzy w liczbie czterdziestu ongiś bywali na imieninach (brawa dla Agnieszki Przepiórskiej). Ujawnia się tu dystans do granej postaci. Ujawnia się zamysł reżysera, żeby zagrać na nosie konwencji, przyzwyczajeniom.

Nawet jeśli od "Trzech sióstr" Czechowa, które wcześniej zakodowaliśmy sobie w głowie, dzielą zielonogórski spektakl tysiące wiorst, nawet jeśli westchniemy "kiedyś, k..., było lepiej", po wizji Ratajczaka jakiś czas trzeba wentylować płuca. I zatęsknić za brzozami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji