Artykuły

Buda cyrkowa z demonami zajeżdża prawie przed mój dom

- Pojawia się otwarte pytanie czy można się idealnie porozumieć z drugim człowiekiem. I nikt chyba z piszących o "Ostatnim takim ojcu" tego nie dostrzegł - że jest to sztuka o potwornej niemożności porozumienia się. Ojciec i syn próbują nieustannie jakąś nić porozumienia znaleźć, bardzo kalekiego, ale jednak porozumienia - bielski dramaturg ARTUR PAŁYGA o swojej sztuce.

Anna Hazuka: Dlaczego tytuł spektaklu "Ostatni taki ojciec" [na zdjęciu] Sceny Prapremier In Vitro z Lublina różni się od tytułu wydrukowanej w "Dialogu" sztuki, która jest podstawą tego przedstawienia?

Artur Pałyga: Trudno powiedzieć. Nadałem swojemu tekstowi tytuł "Ojcze nasz". Łukasz Witt-Michałowski (reżyser przedstawienia) go zmienił, uzgadniając to wcześniej ze mną. Wersji tytułu było zresztą wiele. Ostatecznie Łukasz zdecydował się zatytułować swój spektakl - "Ostatni taki ojciec". I tak już zostało.

Ale tekst powstał na specjalne zamówienie Witt-Michałowskiego, prawda?

- I tak, i nie. Łukasz Witt-Michałowski zamówił u mnie adaptację "Listu do ojca" Kafki, czego nie zrobiłem. Utwór Kafki czytałem, myślałem o nim, ale ostatecznie powstał dramat tylko luźno inspirowany "Listem do ojca". Tak, że Łukasz zamawiał coś innego, a dostał samodzielny tekst, będący dialogiem z Kafką. Oczywiście w trakcie pisania było to z nim uzgadniane i Łukasz na wszystko się godził.

"Ostatni taki ojciec" - i jako dramat i jako spektakl jest dość szeroko dyskutowany. Było i jest o nim głośno. Narosło wokół niego sporo kontrowersji - dlaczego tak się stało, z punktu widzenia autora tekstu?

- Kontrowersje są dwojakiego rodzaju. Pierwszy zarzut dotyczy tego, że jest to spektakl na modny temat i w związku z tym pojawiło się pytanie, czy teatr może uprawiać publicystykę. Zbiegło się to bowiem w czasie z dyskusją na łamach "Gazety Wyborczej" dotyczącą ojcostwa. Nie traktowałem tych zarzutów poważnie, bo nie wpisuję się w żadną modną społeczną polemikę. Myślę, że jest raczej tak, że wisi coś w powietrzu i wiatr to coś podrzucił zarówno mnie, jak i "Gazecie Wyborczej". Zresztą nie tylko mnie, bo przecież powstało więcej tekstów na ten temat - chociażby dramat Szymona Bogacza. Druga kontrowersja związana jest z głosem Grzegorza Kondrasiuka (publicysta, krytyk teatralny, teatrolog - przyp. red.), który reprezentuje nieodosobnione stanowisko, że przedstawiona w spektaklu rodzina jest patologiczna, z czym ja się kompletnie nie zgadzam. Tytułowy ojciec nie jest ojcem, który bije czy molestuje. W tamtych czasach to była norma. Teraz oczywiście jest inaczej, bo zmienił się model rodziny i obecnie - nawet jak taki ojciec się pojawia, to mówi się, że jest to margines. Dyskusje wokół tego spektaklu świadczą o jego zadziwiającej sile i ukazują, że jesteśmy na pewnej granicy - uczestniczymy w przejściu, między epoką ojca, która się zamknęła, a jakimś niedookreślonym bliżej czasem (być może czasem tatusiów), który się powoli rodzi. Jesteśmy w pewnym zawieszeniu. I absolutnie nie tęsknię za tamtym modelem ojcostwa, co mi się bardzo często zarzuca. Ja po prostu stwierdzam fakt, że ten model się wyczerpał. Chciałem tylko ukazać świat, który odchodzi.

Ale Kondrasiuk mówi, że on takich ojców rodem z "Ojcze nasz" widzi wokół siebie.

- Tak, ale dziś jest to zjawisko z marginesu społecznego. Zresztą Grzegorz Kondrasiuk ma na myśli pijaków w brudnych podkoszulkach, którzy maltretują swoje dzieci. W moim tekście takiego ojca nie ma. Jest ojciec, który ma w swojej głowie model silnego faceta będącego głową rodziny. Z pewnością też aktorstwo Darka Jeża, który odgrywa rolę ojca w spektaklu Łukasza Witt-Michałowskiego, sprawia, że ta postać wydaje się jeszcze bardziej brutalna niż jest w tekście. Mimo wszystko jest to jednak odchodząca do przeszłości norma.

Szymon Bogacz powiedział w jednym z wywiadów, że z rodzicami można się dogadać albo po pijanemu albo po śmierci. Zgadzasz się z tym?

- Hhm mocne stwierdzenie i bałbym się tak powiedzieć. Ciekawe jednak, że podczas Kursu Twórczości Scenicznej, który robimy w Bielsku, sporo uczestników tworzy scenki i teksty związane z relacjami z rodzicami, więc na pewno jest to ważny problem. Tym samym to, co Bogacz nazwał tak dosadnie, niesie w sobie zalążek prawdy. Jednak chyba ważniejsze jest to, że ciągle próbujemy się dogadać z drugim człowiekiem. I to nie tylko dotyczy relacji z rodzicami. Z bliskimi jest o tyle trudniej, że więcej czasu ze sobą spędzamy i więcej o sobie wiemy, stąd też łatwiej się porozumieć z kimś obcym - poznanym na czacie. Bardzo dziwne zjawisko. Nie wiem, czy dogadanie się z rodzicami po pijanemu czy po śmierci jest lepszym dogadaniem się. Jest to kwestia wyobraźni i pewnego urojenia. W ogóle pojawia się otwarte pytanie czy można się idealnie porozumieć z drugim człowiekiem. I nikt chyba z piszących o "Ostatnim takim ojcu" tego nie dostrzegł - że jest to sztuka o potwornej niemożności porozumienia się. Ojciec i syn próbują nieustannie jakąś nić porozumienia znaleźć, bardzo kalekiego, ale jednak porozumienia. Szczerze powiedziawszy nie wiem, czy jest możliwe większe porozumienie niż to, które oni osiągają w ich sytuacji.

A jak wyglądała współpraca z reżyserem? Jaki jest Łukasz Witt-Michałowski?

- Osobiście bardzo sobie cenię Łukasza i jest to ważna postać w moim twórczym życiu. Pracowaliśmy już wcześniej razem i wiem, że z jednej strony Łukasz jako reżyser jest niezwykle silny, a z drugiej bardzo uważny. Mam wrażenie, że do mojego tekstu podszedł z ogromnym szacunkiem. To nie było tak, że wziął tekst i przerobił go według własnej wizji. Wczytał się w ten tekst, a jednocześnie sprawił, że spektakl jest bardzo przesiąknięty jego teatrem. Taki jest Łukasz - uważnie się wsłuchuje i wyciąga z tego to, co najlepsze. I ma w sobie ogromną pasję, co w połączeniu z warsztatowymi umiejętnościami jest prawdziwym majstersztykiem.

A jakie emocje towarzyszyły udziałowi spektaklu w katowickich Interpretacjach? "Ostatni taki ojciec" zdobył już uznanie i wygrał najważniejszy chyba konkurs - XV Ogólnopolski Konkurs Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego na Wystawienie Sztuki Współczesnej.

- Trudno nazwać te emocje.

Odcinanie kuponów od i tak już uznanego spektaklu?

- Nie, absolutnie nie. Kiedy zobaczyłem próbę generalną "Ostatniego takiego ojca", to się przeraziłem. Wróciły demony i obawy sprzed lat. Teraz zatem, kiedy spektakl jest po raz pierwszy tak blisko Bielska, mam wrażenie, że buda cyrkowa z demonami zajeżdża prawie przed mój dom. Jest to zatem z jednej strony źródło niepokojów, ale z drugiej wiąże się to też z radością. Tym bardziej, że spektakle do tego festiwalu były wybierane przez Jacka Sieradzkiego i Łukasza Drewniaka - ludzi, których bardzo cenię. Więc udział w festiwalu jest na pewno wyróżnieniem.

A wiadomość o udziale w festiwalu nie była zaskoczeniem?

- Przyjąłem tę wiadomość dość spokojnie. Byłem wtedy w trakcie intensywnej pracy nad "Otellem" i równocześnie toczyły się rozmowy nad adaptacją "Margot" Witkowskiego dla Kompanii Teatr. Tak, że informację o tym, że "Ostatni taki ojciec" jedzie na Interpretacje przyjąłem w biegu, ale bardzo pozytywnie. Tylko wieczorem musiałem zająć się już czymś zupełnie innym. Dużo się ostatnio dzieje w moim życiu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji